, Pacynski Tomasz Sherwood 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydało im się to bluźnierstwem, nie samo wezwanie imienia Zbawcy nadaremno, choć wiedzieli, że przeor winowajców przyłapanych na tym potrafi ukarać bardzo dotkliwie.Jakże to, toć przecie Bóg wyraźnie powołał już tego nieszczęśnika, by odpowiedział przed Jego surowym sądem za swe ziemskie postępki.Jakże sprzeciwiać się Jego woli? Popatrzyli niepewnie na przeora.– Słuchajcie Willa – powiedział z naciskiem Piotr.Mimo że sprawiał wrażenie oschłego i surowego zwierzchnika, dla którego najważniejsza jest praca i ścisłe przestrzeganie reguły, był człowiekiem głębokiej i prawdziwej wiary.Kościół w jego osobie spełnił już swe obowiązki, udzielając rannemu absolucji.Co złego jest w próbach uratowania człowieka, który jeszcze oddycha, jeszcze bije w nim serce? Może nie jest jeszcze gotów stanąć przed Stwórcą? Może Bóg w swych nieodgadnionych zamiarach przeznaczył mu jeszcze jakieś zadania na tej ziemi?Przecież to Bóg kieruje w tej chwili uczynkami Willa.Ostatecznie sam Chrystus wskrzeszał kiedyś zmarłych.Nawet Łazarza, jak można było się dowiedzieć, czytając uważnie Pismo, po pobycie w grobie nieco już nadpsutego.A ten tutaj przecież jeszcze żyje, jeszcze oddycha.Piotr pamiętał pewne zdarzenie, kiedy był młodym nowicjuszem, jeszcze przed ślubami wieczystymi.Ze stawu wyłowiono topielca, młodego chłopca.Chciał poślizgać się na kruchym jeszcze, pierwszym lodzie.Sprowadzony kapelan klasztorny, człowiek starszy i zgryźliwy, spojrzał na chłopca i palnął nowicjusza w ucho.– Trupa mam namaszczać? – spytał skrzywiony wzgardliwie, zły, że wyciągnięto go z ciepłej izby.Uczynił niedbały znak krzyża, jakby się od much oganiał i pomaszerował z powrotem.Wtedy do chłopca zabrał się Will, po którego długich zabiegach chłopczyk otworzył oczy, wykrztuszając wodę z płuc.Piotr wyciągnął z tego wypadku dwie nauki.Pierwszą, że niezależnie od godności, człowiek omylnym jest i drugą, że zawsze trzeba próbować.Niezbadane są bowiem wyroki Boskie i, jak mawiał pewien znajomy jurysta, niebezpiecznie ocierając się o herezję, również sądów królewskich.Zaś w tym przypadku.W tym przypadku ów człowiek miał jeszcze coś do spełnienia na świecie.Tak, braciszkowie niechybnie popełnili grzech pychy, próbując odgadywać Jego zamiary.Trzeba zapamiętać, którzy to.Oddech rannego stał się urywany.Jeszcze jeden chrapliwy wdech.Wydech.Ciało wyprężyło się i zaraz zwiotczało.Will pochylił się i przyłożył ucho do nieruchomej piersi.Nasłuchiwał chwilę.Gwałtownie uniósł głowę i zwiniętą w kułak pięścią uderzył w mostek rannego, aż ugięły się żebra.Raz, drugi.Obecni zmartwieli ze zgrozy.Jeszcze raz, aż zatrzeszczało stoczone przez komiki łoże.Ranny zacharczał.Jeden niepewny oddech.Drugi.Will znów nasłuchiwał bicia serca.Uniósł głowę i otarł pot, który obficie wystąpił mu na czoło.– Więcej tych szmat, mówię – rzucił już spokojniej.– I nowy sagan wody.Przyłożył rękę do brzucha rannego.– Wciąż za zimny, za zimny.Piotr sam podał nowy kompres.Po długich zabiegach oddech rannego ustabilizował się, blada skóra poczęła się zaczerwieniać.Will już spokojniej przykładał nowe kompresy, mając teraz czas na przyjrzenie się obrażeniom.Odprężony już nieco, rozgadał się, wpadając w mentorski ton.– Zapamiętajcie sobie, baranie łby – pouczał braciszków.– Zawsze najpierw rozgrzać, można gorącą wodą, można w ostateczności rozcierać.Chłód może zabić.Napoić ciepłym, jeżeli przytomny i nie ma podziurawionych kiszek.Dlaczego? – spytał niespodziewanie najbliższego mnicha, trafiając przypadkiem na najmniej rozgarniętego.Ten gapił się chwilę z otwartą gębą.– Bo.tego.dziurami wyleci.– odpowiedział niepewnie.– Głupiś! – spiorunował go wzrokiem Will.– Bo gorączki dostanie i brzucho mu spuchnie.I umrze prędzej niż powinien, jak to wielu zresztą z przedziurawionym brzuchem pisane.Ale męczyć się będzie bardziej.Ale za to krócej, pomyślał nieprzekonany wcale braciszek.Piotr obserwował, jak to z kolei Will wpada w pułapkę grzechu pychy.A niech tam, wybacz mu dziś, Panie, jego winy, jako i ja mu wybaczam.Will powrócił do uważnego badania ran.No tak, żebra oczywiście połamane.Wiedział o tym bez obmacywania, rozlegle siniaki mówiły same za siebie.Ale żebra nie przebiły płuc, inaczej już by nie żył.Niezliczone zadrapania na całym ciele, spowodowane najwyraźniej przedzieraniem się przez zarośla, nie były groźne.Paskudnie wyglądała za to rana na czole, ściągnięta skóra odkrywała nagą kość.Trzeba zeszyć.Cięcia na policzkach, dość głębokie, ale czyste, o równych brzegach.Zrośnie się, nie powinno się paskudzić.Złamany, zatkany skrzepłą krwią nos.Dlatego tak ciężko oddycha [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl