, Wiera Kamsza Odblaski Eterny 05 Serce zwierza 02 Kula losów 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Noc była wspaniała, księżyc - zachwycający, a Bordończycy - mili i upragnieni.Wicehrabia, z całej siły starając się nie gwizdać, przyspieszył kroku, ale dotrzeć do fosy w ciszy ispokoju się nie udało.Z lewej zakrzyczano, huknął strzał.Po nierównych szeregach szturmującychporywem wiatru przebiegło zaniepokojenie.Marcel gwizdnął, wyciągnął pistolet i przeszedł nabieg.- A jednak uznałeś, że do fosy trzeba nurkować?Tfu, Leworęki, przecież tu już fosa! Prawie pod nogami i od braku wody wcale nie jestlepsza.Niektórzy ześlizgiwali się w dół po zrzuconych linach, reszta pospiesznie spuszczała corazto nowe drabiny.Na skraju zaczęła się krzątanina, wystrzały i okrzyki rozbrzmiewały corazczęściej; zagłuszając je, za murami rawelinu huknęło naraz kilka wybuchów.Marcel wspomniałswoje poprzednie bojowe doświadczenia i zrozumiał: to wybuchały granaty, pewnie taligojskie.Ludzie już wdrapali się na górę i robią swoje, a on, jak głupiec, drepcze po tej stronie fosy! Ijeszcze zgubił gdzieś Roke.Po najbliższych drabinach schodzą Kenallijczycy. Może pan zażądać wszystkiego, czegopan zechce. Bardzo na czasie, jeśli sobie przypomną.Przypomnieli, dali miejsce.A może poprostu ustąpili towarzyszowi soberano.Szczeble drabiny okazały się niezbyt wygodne i przybite były nie tylko krzywo, ale jeszcze irzadko: pod koniec wicehrabia omal nie spadł.Obeszło się. - Dobrze jednak, że w Bordonie jest sucho! - oznajmił w biegu Marcel komuś, kto zeskoczył zsąsiedniej drabiny.Chyba Blasco.Dobrze, że tu są Kenallijczycy, ci swojego soberano spod ziemiwyciągną, a oto i on sam.To znaczy szarfa.Biały pas pełznie ku przeciwległemu skrajowi fosy.Tam już czeka najzwyklejsza żerdz zprzybitymi poprzeczkami.Przyzwoitej drabiny dla Pierwszego Marszałka nie znalezli, phi! Rokedosłownie wzlatuje w górę, za nim - Juan.Z lewej i prawej to samo - drabiny, żerdzie i wspinającysię ludzie; kto się nie wspina, ten, jak Marcel, czeka.Co za urządzenia, jeszcze się zawalą, no idlaczego ludzie nie latają jak ptaki, wziąłby się pod kolana i poleciał!.Chociaż wtedy lataliby iBordończycy.No trudno, wleziemy i tak.- Dor Marcelo, baias8?- Nietaktowne pytanie!A kto to tutaj się umościł? I to jeszcze z workiem u stóp.Nigdzie się nie spieszy, na nic nieczeka.Schylił się, coś wyciągnął, zaiskrzył się płomień.Rozkręcający się ruch, takicharakterystyczny; błyska, unosząc się w górę, ognista krecha.Więc to takie granaty wybuchają nagórze, ręką nie dorzucisz, a dla procy - tyle co nic.Ostatnia głęboka myśl pojawiła się, kiedy Marcel, podpierany przez zapamiętale sapiącegochyba Antonio, już pchał się na górę, na spotkanie wystrzałom, wybuchom, wyciu i szczękowi.Niczego sobie, całkiem niezły abordaż.- Wysoko, panowie, cośkolwiek wysoko!Szczyt muru oznaczony pochodniami, jest ich na razie niewiele, ale można się zorientować,dokąd biec.A oto i dziura, która tak zachwyciła Roke.Jej rzeczywiście nie załatano do końca,przestrzelina sięga niemal jednej czwartej wysokości.Ach, ty moja droga!- To było takie smutneeeee - wrzasnął były ambasador - ja stałem przy dziurze.Pierwsi szturmujący już wchodzili do środka.Ależ biegają co niektórzy z szarfami! Marcel,kogoś nieuprzejmie odepchnąwszy, pognał za Roke, w biegu nadal psując romans:- To wcale nie jest smutne! - krzyczał wicehrabia, doganiając wlokących drabinę żołnierzy -Ja spaceruję po rowie.I komuś przypadkiem przyłożę po głowie.Ktoś się obejrzał, ktoś zupełnie idiotycznie zarżał; dziura była tuż obok, i tutaj jeden zniosących drabinę potknął się, upadł i nie wstał.Wielką idiotkę przekrzywiło, wicehrabia podstawiłramię.- To znowu jest smutne - oznajmił - to jednak jest wojna.- Stawiamy! Rrraz!.8Idziesz? (kenall.). Zciana.Wojna.Auna.Pod niewyrazne  e-e-eech! drabina podnosi się i staje.Obokzwisają liny, po których wspinają się ci, którzy są pewni swoich sił.Roke, naturalnie, włazi, no iprzypilnuj tu takiego! Tutaj rzucić by tych, co przezwali Valmonów pająkami.Colignara, naprzykład.I za oszczerstwo, za oszczerstwo!.- Drogę, panie!Pistolet - w prawą, sztylet - w zęby, no, abordaż jak abordaż, tylko morza nie ma, ale komuono potrzebne, to morze?!- Trąb, trąb natychmiast! - z naciskiem krzyczy w dole - Bo granatami nakryją!A to już naprawdę będzie przykre.I głupie.Jakiego Leworękiego ten.soberano pcha siępierwszy?! Pierwszy powinien pchać się trębacz, potem żołnierze, potem.Dzwięczy trąbka, z góry spada ciało, za nim jeszcze jedno.Swoi czy nie, nie można pojąć,ale walka się zaczęła.Wchodzący jako pierwszy Kenallijczyk rozładowuje pistolet, wrzeszczy: Qualdeto sera! - i szarpnięciem przeskakuje przez taki bliski, jak się okazuje, szczyt muru.Plac.Zadziwiająco nierówny, nie naprawiają swoich bastionów czy co?! Z przodu i z lewejjuż na całego się biją.Roke, jasna sprawa, na przedzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl