, Moorcock Michael Gloriana 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Quire upuścił szpadę, objął dłońmi jej piersi i biodra, musnął łono i usta.Nie poruszała się, kołysząc się jedynie, gdy jego gwałtowniejszy ruch groził jej upadkiem.Obejmując udo, Quire wspiął się wyżej i ściągnął ją na poduszki.Rozwarł jej nogi i zrzucił spodnie ukazując to, co tylekroć widziała już przedtem.W tejże chwili opanowała ją zimna determinacja.Postanowiła nie błagać o ocalenie miłości, którą Quire zamierzał właśnie zniszczyć, nie błagać go, by nie sprowadzał i siebie i jej aż tak nisko.Wypełniło ją wszechwładne poczucie krzywdy.Wzbierał gniew.To nie powinno się zdarzyć.Quire nie miał prawa niszczyć jedynej cennej rzeczy, którą kiedykolwiek wielbił, prócz samego siebie.Miała wrażenie, że oto budzi się wreszcie z długiego transu, w którym niewiele różniła się od matki; stanu, który również spowodowany był po części strachem, po części świadomością posiadania boskiej niemal władzy.Ciężarem trudnej do ogarnięcia odpowiedzialności.Zrozumiała, że istnieje tylko jeden sposób powstrzymania Quire’a przed okrutnym zaspokojeniem żądzy.Nie mogła jednak uczynić tego w imię Albionu, ni w imię pokoju ani dla zemsty, ani pod żadnym innym pozorem, który fikcyjną rycerskość i fałszywy romantyzm sprowadziłby do brutalnej natury zamierzonej przezeń zbrodni.Wściekłość i zdecydowanie pozwoliły jej okiełznać emocje.Przyjrzała się spokojnie jego pośladkom, które właśnie unosiły się, szykując lędźwia do ciosu.Ponad ramieniem dostrzegła schowany w pochwie u pasa nóż; dłoń bez trudu odnalazła rękojeść.Quire pomrukiwał, przeklinał i całował ją, niemal gotów do rozpoczęcia dzieła.Patrząc w płomień świecy uniosła sztylet.Przed jej oczami pojawił się nagle zbryzgany krwią kamienny blok, który tak często powracał w jej snach przez cale lata.Łzy popłynęły po policzkach, ale ta gorycz dodała jej tylko sił.Sztylet gotów był do ciosu, mogła zabić Quire’a nie dając mu szansy zrozumienia, czemu umiera.Nie, żeby się wahała.Postanowienie już zapadło i minął czas wszelkich wątpliwości.Po raz pierwszy w życiu działała pewnie i zdecydowanie, i nie kierował nią fizyczny strach, tylko uświadomiony lęk.Gniew jej buchnął płomieniem, gdy wspomniała Montfallcona tresującego ją latami niczym ptaka w złotej klatce i grożącego wszelkimi karami za odstępstwo od monarszej powinności.Potem złożył na jej barkach brzemię dziedzictwa krwi i kazał jej żyć z tym ciężarem, i nie myśleć o jego zrzuceniu.Osiągnął swoje: córka Herna stała się Albionem, symbolem spokoju narzuconym Królestwu.- Nie! - krzyknęła.- Nie! Nie zgwałcisz mnie! - Jednym ruchem skierowała ostrze prosto pomiędzy nogi Quire’a.Poczuła przypływ siły tak wielkiej, że aż przeszedł ją dreszcz.To nie było znajome poddanie się losowi, który niegdyś kazał jej daremnie poszukiwać spełnienia.To była śmiertelna groźba, naga przemoc pozbawiona pozorów reguł dworskich i rycerskich kodeksów.Chciała doprowadzić dzieło do końca.Pragnęła tego równie mocno i nieodwołalnie, jak Quire, gdy bawił się ze swoimi niezliczonymi ofiarami.Chyba po raz pierwszy kapitan natknął się na przeszkodę nie do pokonania, poznał przerażenie i wyczytał na jej triumfującym obliczu groźbę śmierci.Wraz z ostrym żelazem, które spoczęło na jego wycofującej się powolnym ruchem męskości, przyszedł lęk.Gloriana odzyskała panowanie nad swym duchem i ciałem.Zmysły, krew i płeć znów były jej posłuszne.Nie dzieliła ich z nikim.Nie było współodpowiedzialnego.Poznała radość, która jednak nie skłaniała jej do ułaskawienia zdezorientowanego kapitana Quire’a, który dojrzał w jej twarzy coś, co odebrało mu ochotę na uprawianie seksu i rozciągnęło jego wargi w niedowierzającym uśmiechu.- Glory?Nie była już Albionem.Koniec ze sprawiedliwością, miłosierdziem i mądrościami.Koniec z pogonią za prawością, za nadzieją i ideałami ludu.Tak, miała na imię Glory.Była sobą.Sięgnęła po broń nie dla zasady, ale w swoim własnym interesie, z szacunku dla wszystkiego, co szczerze ukochała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl