, VanVogh A.E. Wojna z Rullami 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.,Drzewo nagle się zatrzęsło u podstawy.Wielkie łapy zaczęły szarpać pniem.Jamieson rzucił się do rozwiązywania lian, któ­rymi przymocował się do konaru.Nie mógłby wspiąć się wiele wyżej, ale już się nauczył, że nawet jeden czy dwa metry mogą zadecydować o wszystkim.Przez gęstą zasłonę mgły otaczającej planetę nie widział gwiazd, co uniemożliwiało mu obliczanie upływu czasu.Wyda­wało mu się, że godziny ciągną się w nieskończoność.Niezli­czone głodne kotowate próbowały wspinać się do gałęzi, na któ­rej siedział, ale tylko jedno dotarło tak blisko, że musiał użyć pistoletu.Zrobił to, a serce mu się ścisnęło na widok słabiutkie-go płomienia.Ale nawet taki wydatek energii wystarczył, by spo­pielić łapy zwierzęcia.Kotowate spadło na ziemię, miaucząc roz­paczliwie, a inne potwory natychmiast je pożarły, walcząc wściekle o zdobycz.Gdy wreszcie nastał świt, słońce wschodziło wolno i leni­wie, tak powoli, że Jamieson zwątpił, iż kiedyś jednak nastanie dzień.W dole jatki ustały.Udało mu się rozróżnić zwierzęta tro­chę podobne do hien, które napotkał w trakcie szalonej jazdy na grzbiecie ezwala dwa dni temu.rzeczywiście upłynęły od tego czasu zaledwie dwa dni? Spokojnie żarły resztki nie znanych mu stworzeń.Tak samo było wczoraj rano, ale dziś ta uczta skończy­ła się inaczej.Nagle zza krzaków bezszelestnie jak strzała poja­wiła się wielka głowa, za którą wiło się jakieś dziesięć metrów okrągłego ciała.Głowa spadła na najbliższego padlinożercę, który tylko zdążył zawyć i zaraz został zmiażdżony.Inne natychmiast rozpierzchły się i zniknęły.Gigantyczny wąż odpełzł trochę dalej i zaczął połykać ofiarę w całości.Zajęło to zaledwie kilka minut, jednak wąż został na miejscu.Trawił w spokoju swój posiłek, zwłoki padlinożercy przesuwały się coraz głębiej, aż wreszcie zgrubienie w ciele węża zniknęło.Przez cały ten czas Jamieson siedział nieruchomo na gałęzi i wstrzymywał oddech.Nie znał zwyczajów łowieckich węża, ale wydawało mu się mało praw­dopodobne, by mógł go ściągnąć z takiej wysokości.Po godzinie, najdłuższej, jaką Jamiesonowi przyszło kiedy­kolwiek przeżyć, waż odpełzł.Jamieson poczekał jeszcze kilka minut, potem zszedł z drzewa i ruszył w dalszą drogę.Szedł ścież­ką wygniecioną przez węża.Starał się robić jak najmniej hałasu i wpatrywał się uważnie w ziemię przed sobą.Uważał, że tu, na śladzie węża, istnieje najmniejsza możliwość ponownego spo­tkania z padlinożercami, które może będą chciały wrócić do swo­jej uczty.Miał tylko nadzieję, że waż nie zawróci ani nie zatrzy­ma się zbyt szybko na odpoczynek.W końcu jedno zwierzę to mamy posiłek dla tak kolosalnego żołądka, więc potwór na pew­no podąża swoją drogą, by dalej polować.Jednak Jamieson był zadowolony, gdy wreszcie po kilkuset metrach udało mu się zejść ze ścieżki węża i obrać przynajmniej w przybliżeniu kurs, w jakim szedł wczoraj.Dzień już zaczął się na dobre, słońce zapewne wzeszło, ale jeszcze przez jakąś godzi­nę nie będzie go widać.Dopiero wtedy będzie mógł się zoriento­wać w stronach świata i ewentualnie skorygować kierunek mar­szu; na razie zamierzał iść w miarę możliwości w linii prostej.W południe okazało się, że zrobił więcej drogi niż poprzed­niego dnia, zapewne dzięki temu, że lepiej się czuł.Pozwolił so­bie jedynie na godzinę odpoczynku i ostatnie trzy kilometry prze­szedł do połowy popołudnia.Zmęczenie niemal go powalało, ale sama myśl o tym, że ma spędzić kolejną noc, mając jako jedyną obronę prawie wyładowany pistolet, dodała mu sił.Musiał na­tychmiast zabrać się do szukania dysku, póki jeszcze zostało kil­ka godzin światła.Niedaleko stało wielkie drzewo.Przyjrzał mu się dokładnie, by zapamiętać jego kształt i rozpoznać je z każdej strony.Będzie zataczał wokół niego coraz większe koła; pierwsze stąd, gdzie stoi, następne o piętnaście metrów dalej, i tak cały czas.Dzięki temu na pewno nie przeoczy tak dużego metalowego przedmiotu jak dysk antygrawitacyjny, chociaż i tak trzeba będzie sprawdzić staranniej niektóre wyjątkowo bujnie zarośnięte miejsca.Ale oczywiście najpierw wdrapie się na drzewo i przyjrzy się temu, co widać z góry.Cztery godziny później potykał się ze zmęczenia, kończąc piąte okrążenie.Zapadał wieczór, wstępna obserwacja z drze­wa nie dała żadnych rezultatów, a niedługo znów będzie musiał na nie wrócić i przeczekać okropną noc przerywanego koszma­rami snu.Ta myśl popchnęła go do jeszcze energiczniejszych poszuki­wań, tak jak kilka razy przedtem.Przynajmniej skończy to okrą­żenie, chociaż już teraz groziło mu niebezpieczeństwo ze strony zwierząt, które najwcześniej wychodziły na łowy.Nie ukrywał przed sobą, że okazał się głupim optymistą, mając nadzieję na znalezienie dysku.Kiedy oglądał po południu okolicę z drzewa, dowiedział się jednej rzeczy: teren, na którym się znajdował, kil­ka kilometrów dalej zwężał się, przechodząc w półwysep.Cóż, i tak przeszukanie takiego obszaru zajęłoby mu całe tygodnie.Kończył ostatnie okrążenie, chwiejąc się na nogach; nie miał nawet siły iść cicho.W tym rozpaczliwym położeniu właściwie mało go obchodziło, czy jakiś zwierz nie skończy z nim od razu albo najdalej za kilka dni.Przedzierał się niemrawo przez gęstą dżunglę, gdy nagle wyszedł na niewielką polankę, której nie zauważył, rozpoznając teren z drzewa.Nawet tutaj ziemia nie była całkiem naga, bliżej środka rosły w gęstych kępach szarawe pnącza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl