, Terry Pratchett Zbrojni (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z dala dobiegały trzaski sztucznych ogni.Krasnoludy wystrzeliwały je, żeby odpędzić złe duchy kopalń.Trolle wypuszczały je, bo miały przyjemny smak.- Nie rozumiem, czemu nie pozwolimy im rozstrzygnąć tego między sobą, a potem aresztować przegranych - odezwał się kapral Nobbs.- Zawsze tak robiliśmy.- Patrycjusz się denerwuje z powodu rozruchów etnicznych -wyjaśnił smętnie sierżant Colon.- I robi się sarkastyczny.Wpadła mu do głowy pewna myśl.Uśmiechnął się.- Masz jakiś pomysł, Marchewa?I zaraz wpadła mu do głowy inna myśl.Marchewa był prostym chłopakiem.- Kapralu Marchewa!- Słucham, sierżancie.- Załatwcie tę sprawę, dobrze?Marchewa wyjrzał zza rogu na zbliżające się ściany trolli i krasnoludów.Już widzieli siebie nawzajem.- Tak jest, sierżancie - powiedział.- Młodsi funkcjonariusze Cuddy i Detrytus.nie salutować! Pójdziecie ze mną.- Nie możecie go tam posyłać! - wystraszyła się Angua.- To pewna śmierć!- Ten chłopak ma poczucie obowiązku - stwierdził kapral Nobbs.Wyjął zza ucha niedopałek i zapalił zapałkę o podeszwę buta.- Nie ma powodu do obaw, panienko - pocieszył Anguę Colon.- On.- Młodsza funkcjonariusz - poprawiła go.- Co?- Młodsza funkcjonariusz - powtórzyła.- Nie „panienka”.Marchewa twierdzi, że kiedy jestem na służbie, seks dla mnie nie istnieje.- Chodzi mi o to - powiedział szybko Colon przy akompaniamencie nerwowego kaszlu Nobby’ego - że nasz młody Marchewa ma krizmę.Całe mnóstwo.- Krizmę?- Mnóstwo.***Kołysanie ustało.Chubby był teraz naprawdę zły.Bardzo, ale to bardzo zły.Coś zaszeleściło.Kawałek szmaty odsunął się na bok, a za nim, patrząc na Chubby’ego, stał inny smoczy samiec.Wyglądał na rozzłoszczonego.Chubby zareagował w jedyny znany sobie sposób.***Marchewa stanął na środku ulicy i skrzyżował ręce na piersi.Obaj nowi rekruci trzymali się za jego plecami, usiłując obserwować dwa zbliżające się marsze równocześnie.Colon uważał, że Marchewa jest prostym chłopakiem.Na innych ludziach Marchewa też często robił wrażenie prostego chłopaka.Był nim.Ludzie jednak mylili się często, uznając, że prosty oznacza głupi.Marchewa nie był głupi.Był bezpośredni, szczery, uprzejmy i honorowy we wszystkich swych działaniach.W Ankh-Morpork cechy te i tak sprowadzały się do głupoty i dawałyby mu oczekiwaną długość życia meduzy w wielkim piecu - jednak istniały też inne czynniki.Jednym z nich był cios, który nawet trolle nauczyły się szanować.Drugi to fakt, że Marchewa był szczerze, niemal w nadprzyrodzony sposób sympatyczny.Ludzie lubili go, nawet kiedy ich aresztował.I miał wyjątkową pamięć do nazwisk.Większą część dzieciństwa i młodości przeżył w niewielkiej kolonii krasnoludów, gdzie po prostu brakowało osób, które mógłby rozpoznawać.Potem nagle znalazł się w wielkim mieście i zdawało się, że jego talent czekał na tę okazję, by się rozwinąć.Wciąż się rozwijał.Marchewa pomachał serdecznie w stronę nadchodzących krasnoludów.- Dzień dobry, panie Stospopas! Witam, panie Wręcemocny.Potem odwrócił się i skinął głową prowadzącemu pochód trollowi.Zabrzmiało stłumione puknięcie, gdy wystrzelił kolejny fajerwerk.- Dzień dobry, panie Boksyt.Złożył dłonie koło ust.- Proszę się zatrzymać i posłuchać! - huknął.Oba pochody rzeczywiście się zatrzymały, z pewnym wahaniem i ogólnym wpadaniem na siebie tych, co szli z tyłu.Mieli do wyboru albo to, albo przejść po Marchewie.Jeśli Marchewa miał jakąś niewielką wadę, polegała na tym, że kiedy był skupiony na innych sprawach, nie zwracał uwagi, co dzieje się dookoła.Dlatego umknęła mu rozmowa, prowadzona szeptem za jego plecami.- Ha! To też była zasadzka! A twoja matka była rudą.- Moi panowie - zaczął Marchewa spokojnym, przyjaznym tonem.-Jestem przekonany, że nie ma powodów do tak wojowniczej postawy.- Wy też nas zasadzka! Mój prapradziadek on w dolinie Koom i on mówił!-.w naszym pięknym mieście w tak pogodny dzionek - mówił dalej Marchewa.- Muszę poprosić was, dobrzy obywatele Ankh--Morpork.- Tak? To nawet wiesz, kim był twój ojciec?-.abyście, absolutnie nie rezygnując z prawa do świętowania waszych wspaniałych etnicznych tradycji, brali przykład z moich kolegów funkcjonariuszy, którzy zapomnieli o dawnych waśniach.- Rozbiję ci głowę, ty paskudny krasnolud!-.dla dobra naszego.- Załatwię cię nawet z ręką przywiązaną za plecami!-.miasta, któremu służą i którego odznakę.- To masz okazja! Zwiążę ci dwie ręce za plecy!-.noszą z dumą i godnością.- Aargh!- Auuu!Marchewa uświadomił sobie, że nikt nie zwraca na niego uwagi.Obejrzał się.Młodszy funkcjonariusz Cuddy odwrócony był nogami do góry, ponieważ młodszy funkcjonariusz Detrytus usiłował obijać bruk jego hełmem, chociaż młodszy funkcjonariusz Cuddy wykorzystywał tę pozycję, ściskając młodszego funkcjonariusza Detrytusa za kolana i próbując wbić zęby w jego kostkę.Uczestnicy obu marszów przyglądali się im zafascynowani.- Powinniśmy coś zrobić! - stwierdziła Angua w zaułku, gdzie kryli się strażnicy.- Boja wiem.- odparł z wolna sierżant Colon.- Takie etniczne historie są zawsze bardzo delikatne.- Można łatwo pogorszyć sytuację - dodał Nobby.- Strasznie wrażliwi są tacy typowi etnicy.- Wrażliwi? Przecież oni próbują się pozabijać!- To kwestia kulturowa - wyjaśnił żałośnie Colon.- Nie możemy przecież narzucać im norm naszej kultury.To byłby gatunkizm.Na środku ulicy kapral Marchewa poczerwieniał.- Jeśli tknie któregoś choćby palcem, kiedy wszyscy ich kumple patrzą, wiejemy ile sił - szepnął Nobby.Żyły wystąpiły Marchewie na karku.Podparł się pod boki.- Młodszy funkcjonariusz Detrytus! - ryknął.- Zasalutować!Wiele godzin usiłowali go tego nauczyć.Mózg Detrytusa potrzebował czasu, by przyswoić sobie zasadę, kiedy jednak już tam trafiła, nie znikała prędko.Zasalutował.Ręką pełną krasnoluda.Zasalutował, trzymając młodszego funkcjonariusza Cuddy’ego - podnosząc go niczym niewielką, rozzłoszczoną maczugę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl