, Szczypiorski Andzej Poczatek 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I cóż pozostanie z tej przygody u kresu podróży? Stary człowiek przyjdzie pod dom na ulicy Książęcej, zatrzyma się pod białym murem, pokiwa głową.Przyjrzy się Heniowi.Henio będzie rumianym chłopcem w dwurzędowej jesionce i narciarskiej czapce na głowie.Ani jednej zmarszczki, ani śladu siwizny.Umarli się nie starzeją."I po co brałem ciebie w to całe nieszczęście, Henryczku!" - powie stary Paweł.Henio wzruszy ramionami.Może jeszcze powie tylko to jedno słowo, które zna - "Prawdopodobnie."- Żegnaj, Pawle - powiedział Henryk i wyciągnął rękę.- Żegnaj, Henryku - powiedział Paweł.Nie będę lubił tej sceny - pomyślał z nagłą wściekłością.- Jeżeli obaj przeżyjemy, okaże się śmieszna.Ale groziło im wszystko, tylko nie śmieszność.Różni ludzie czynili potem ogromne wysiłki, aby ten gest okazał się śmieszny na taśmie filmowej i ekranach telewizorów, i rzeczywiście bywał śmieszny przez ten swój heroizm nie z tego świata, w którym musiał się urzeczywistniać jako skrót artystyczny.W nadgniłym świecie wytartych haseł, hipokryzji, małych handelków nieboszczykami i nieustannej gadaniny o przyszłości taki gest był doprawdy anachroniczny, a zatem śmieszny, jak nie przymierzając Juliusz Cezar na rowerze.Ale przecież tego nie mogli przewidzieć, stojąc pod murem kamienicy przy Książęcej, dwaj młodzieńcy, którzy kochali Komendanta, często rozmawiali o Romualdzie Traugucie, marzyli o szarży pod Rokitną.Oni dopiero stawiali pierwsze, niepewne kroki na bagiennym gruncie totalizmów i obaj gotowi byli raczej umrzeć, niżeli ugrzęznąć w nim po szyję.- Pójdę już - powiedział Henryk.Paweł milczał.Jeszcze poderwał się gołąb.Jeszcze w głębi bramy zamajaczyła postać kobiety w chustce zielonej na ramionach.Dzwonek tramwaju na Nowym Świecie, jego czerwony kształt, wychylający się zza rogu, jak blaszany smok, zabawka dla małych chłopców, dla Henryczka i Pawełka.Odszedł.I zaraz zniknął.Paweł spojrzał w niebo.Było bardzo niebieskie, kwietniowe.Tylko gdzieś na skraju, ponad dachami, przesuwała się powoli brudna smuga zagłady.Czy to możliwe, że już wtedy doznał wrażenia jakiegoś początku, nie końca? Czy to możliwe, by właśnie w chwili, gdy sylwetka Henryka znikła mu z oczu, zrozumiał, że oto rozpoczyna się nowy rozdział, który trwać będzie już bez końca, przez całe życie? Później był o tym przekonany.Właśnie tamtego dnia, myślał później wielokrotnie, zrozumiałem, że zaczyna się czas rozstań, pożegnań i wiecznych trwóg.Lecz nie tylko o rozstania chodziło.To prawda, że odejście Henryka było dla Pawła pierwszym pożegnaniem.Potem zdarzyło się ich wiele.Może nawet bardziej rozdzierających, choć nie tak mocno przeżytych, bo już nigdy potem nie miał dziewiętnastu lat, kiedy każdy odchodzący człowiek zabiera z sobą niemal cały świat, pozostawiając tylko bezwartościowe okruchy.Nauczył się później lepić własne życie nawet z rozbitych skorup, za które nikt rozsądny nie dałby szeląga.Nie on jeden tego się nauczył.Jednakże nie tylko o rozstanie chodziło.Na pewno Henryk był jego pierwszym przyjacielem, a odchodząc zabrał z sobą dzieciństwo i najlepsze chwile młodości.Czemu jednak później, po latach, pamiętał nie tylko postać chłopca w dwurzędowej jesionce, znikającą za rogiem ulicy, by już nigdy więcej nie zjawić się w świecie żywym, lecz również tę brudną smugę dymu na niebie, jak rdzawą szmatę rozwieszoną ponad dachami warszawskich domów? Dlaczego niebo nad jego głową miało od tamtej chwili już zawsze wydawać się brudne, spłowiałe, nawet jeśli rozświetlała je czasem jakaś heroiczna pożoga?W kilkanaście miesięcy później, gdy Henryk od dawna już nie żył, całe niebo nad miastem, od krańca do krańca, zasnute było smugami dymów i blaskiem pożarów.Paweł nie pamiętał wtedy o rozstaniu z Henrykiem, nie pamiętał nawet wczorajszego dnia ani poprzedniej godziny.Żył w walce, na barykadzie powstańczej.Myślał o karabinie, który był częścią jego istnienia.Najważniejszą częścią, od której wszystko zależało.A jednak także wtedy towarzyszyło mu uczucie beznadziejności, znów się rozstawał i żegnał.Odchodziły od niego domy i ulice, parki i skwery, pomniki i ludzie.Z każdą godziną powstania było go mniej, kurczył się i malał, zapadał w głąb i niknął, jak to miasto.Potem nazwano to zdradą, jeszcze później pięknym szaleństwem, na koniec tragedią, w którą Paweł został wplątany bez winy i prawa wyboru.On jednak nigdy nie czuł się zdrajcą, szaleńcem ani tym bardziej statystą w niewłasnym dramacie.Nie miał sobie zbyt wiele do wyrzucenia, bo przecież usiłował sprostać obowiązkom.Co się tyczy innych, to nigdy nie osiągnął pewności, czy obowiązkom sprostali i czy naprawdę chcieli je wypełnić.Ale nie pragnął być sędzią swych bliźnich, nawet jeśli oni bywali jego sędziami.Niebo wydawało mu się zawsze brudne i pozbawione wyrozumiałości.Może z tej przyczyny, że przez jakiś czas wątpił w Boga.Lecz także później, kiedy odzyskał już wiarę, nie odzyskał nadziei.Zawsze prześladowało go uczucie, że w czasie wojny coś wielkiego utracił.Później śniły mu się miasta Europy, których nie znał i nigdy nie widział.Śniły mu się katedry, zamki, mosty i ulice.Były to sny, w których czuł się dobrze, aby po przebudzeniu znów doznawać jakiejś utraty.Potem podróżował do Europy.Obcy przybysz z dalekich stron.I postradał swoje sny.Te katedry, zamki i mosty wprawdzie istniały, lecz nie były jego własnością, nie umiał się tam odnaleźć.Moja europejska świadomość już nie istniała, mówił sobie z żalem, może nawet nigdy nie istniała, może była tylko urojeniem, pragnieniem tożsamości, która nigdy nie była nam dana? Odnajdywał w sobie jakiś barbarzyński tragizm, może niedostatek, albo nadmiar, z którym nie potrafił już się pomieścić w katedrach europejskich i na mostach ponad rzekami Europy.Zresztą niebo nad Europą też nie było lepsze.Wracał stamtąd z ulgą, by znów tęsknić.Odnajdywał w tym śmieszność, która była mu jakimś pocieszeniem.Bo jeśli nie odczuwałby śmieszności, pozostawało już tylko kalectwo.Ostatecznie lepiej mieć odstające uszy niż krótszą nogę.Czy to Henryk właśnie zabrał mu wszelką nadzieję? Paweł zdawał sobie sprawę z bezsensu takich oskarżeń.Henryk żywy nie byłby zapewne zbyt różny od Pawła.Obaj zostali okradzeni w jednakowym stopniu.Henryk był w lepszym położeniu, bo o tym nie wiedział.Umierając mógł sądzić, że kiedyś będzie inaczej.I w rzeczy samej, było cokolwiek inaczej.Po pewnym czasie już nie zabijano ludzi, przynajmniej w Europie, a nawet na jej peryferiach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl