,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gdzie Michael?! - krzyknęła, ledwie znalazła się na świeżym powietrzu.- Widział go ktoś? Odwróciłam się, żeby złapać Adolfa i Stalina, a on już był za drzwiami, jak.- Chodzi o takiego małego w zielonych portkach? - przerwał jej Wobbler.- Nosi okulary i ma uszy jak kocioł? I namiętnie szuka szrapneli?- Żyje? - Kobiecie najwyraźniej ulżyło.- Pojęcia nie mam, co bym powiedziała jego matce!- Nic pani nie jest? - spytał ostrożnie Bigmac.- Bo obawiam się, że pani dom jest nieco.bardziej spłaszczony, niż był.Pani Density przyjrzała się pozostałościom numeru dziewiątego.- Cóż, gorsze rzeczy zdarzają się na morzu - stwierdziła spokojnie.- Naprawdę? - Bigmac był pod wrażeniem.- Całe szczęście, że nas tam nie było - dodała paniDensity.Cegły osunęły się z łoskotem i zjechał po nich strażak.- Pani Density? - upewnił się.- Wychodzi, że była pani ostatnia.Wypije pani filiżankę herbaty?- O, witaj, Bili.- Te chłopaki to kto? - zainteresował się strażak.- Z okolicy.- Wobbler wykazał się rzadką przytomnością umysłu.- Pomagamy.- A, to dobrze.Chodźcie stąd, bo wyszło nam, że pod dwunastym został niewypał.- Strażak przyjrzał się strojowi Bigmaca, wzruszył ramionami i odebrał pani Density akwarium, otaczając je równocześnie drugą ręką.- Filiżanka ciepłej herbaty i koc.Tego pani potrzeba.Tędy proszę.- I poprowadził ją przez gruzowisko trasą wymagającą trochę wdrapywania się i zjeżdżania.- Człowieka zbombardują i zamiast pomocy proponują herbatę? - wykrztusił Bigmac, obserwując postępy pani Density i strażaka w pokonywaniu przeszkód terenowych.- Lepsze niż zbombardowanie i permanentna niemożność wypicia herbaty, nie? Zresztą.Eeeeyyyyooooowwwwmmmm! - zawyło coś za nimi.Odwrócili się naprawdę szybko.Dziadek Wobblera stał na stercie gruzu i w blasku płomieni wyglądał niczym nieletni diabeł w kusych portkach.Sadza pokrywała go raczej dokładnie, a w dodatku wymachiwał czymś w powietrzu i próbował naśladować samolot.Na szczęście jedynie akustycznie.- To wygląda jak.- Bigmac nie do końca odzyskał głos.- To kawałek bomby! - oznajmił dumnie dziadek Wobblera.- Prawie cały statecznik! Nie znam nikogo, kto miałby prawie cały statecznik! - I znowu zaczął wymachiwać pogiętym metalem.- Słuchaj no.ty! - zaczął Wobbler.Machanie ustało.- Wiesz.o motorach.?- No nie! - jęknął Bigmac.- Nie możesz mu nic powiedzieć o.- Zamknij się! - warknął Wobbler.- Masz dziadka, nie?- No, mam.Tylko jak go odwiedzam, to zawsze klawisz się nam przygląda.Wobbler skoncentrował się na usmoleńcu.- Motocykle są bardzo niebezpieczne! - oświadczył z naciskiem.- Jak podrosnę, to będę miał duży motor - oświadczył stanowczo jego dziadek.- Z rakietami, karabinami maszynowymi i wszystkim.Eeeooowwmmmm!- Nie robiłbym tego na twoim miejscu! - powiedział Wobbler specjalnym tonem, jakiego używał w rozmowach z wyjątkowo męczącymi dziećmi.- Rozbijanie motorów nie jest przyjemne.Możesz mi wierzyć.- Nie rozbiję go.- Pewność siebie jego dziadka pozostała niezachwiana.- Możesz mi wierzyć.- Córka pani Density to całkiem miła dziewczyna, prawda? - Wobbler spróbował desperackiego manewru.- Nieprawda.Jest beksa i w ogóle straszna.Eeeeoowwmmmm! A pan i tak jest gruby.- Po tym oświadczeniu jego dziadek zbiegł z kupy gruzu i zniknął między strażakami.O jego obecności w okolicy świadczyło jedynie sporadyczne, przenikliwe wycie.- Chodź, wracamy do kaplicy- odezwał się Bigmac.- Strażak coś mówił o jakimś niewypale w pobliżu.- Dlaczego on mnie w ogóle nie słuchał?! Ja bym posłuchał.- No, już to widzę!- Pewnie, że bym posłuchał!- No! Nie filozofuj, tylko chodź!- Mogłem mu pomóc, gdyby tylko chciał słuchać! Wiem przecież różne rzeczy, które mogłyby mu ułatwić życie.Dlaczego nie chciał słuchać?- Bo to widać u was rodzinne.Przestań zrzędzić i rusz się wreszcie!Bigmac i Wobbler dotarli do kaplicy w chwili, w której Johnny i pozostali nadbiegli ulicą.- Wszyscy cali? - spytała lekko zadyszana Kirsty.-Dlaczego obaj jesteście wypaprani w sadzy?- Bo ratowaliśmy ludzi - odparł dumnie Wobbler.-No, nie sami.Odruchowo wszyscy spojrzeli na pozostałości po Paradise Street.Ludzie stali lub siedzieli na rumowisku w małych grupach.Kilka kobiet w oficjalnie wyglądających kapeluszach kończyło ustawianie stolika z dzbankiem do herbaty i filiżankami.Płonęło jeszcze kilka niewielkich pożarów, strażacy więc mieli co robić, a scenę urozmaicał od czasu do czasu słyszalny łomot, gdy jakaś cebula pokryta lodem wracała na dół.- Wszyscy przeżyli - powiedział Wobbler, uważnie przyglądając się Johnny’emu.- Wiem.- Bo syrena zawyła na czas.- Wiem.- Mam nadzieję, że będą mieli porządne doradztwo - rozległ się głos Kirsty.- A tak, dostaną po filiżance herbaty i usłyszą, że uszy do góry, bo mogło być gorzej - odparł Bigmac.- I to wszystko?!- No, może jeszcze po biszkopcie.Johnny ciągle przyglądał się ruinie, której ogień nadawał prawie radosny wygląd.Na ten obraz nakładał mu się inny - paliło się w tych samych miejscach, te same zwały gruzu zajmowały te same miejsca i ci sami strażacy kręcili się wokół pożarów.Ale ludzi nie było - jeśli nie liczyć tych, którzy zajęci byli noszami.Byli w nowym czasie.Bowiem wszystko, co człowiek zrobi, zmienia wszystko, co go otacza, a za każdym razem gdy podróżuje się w czasie, trafia się do czasu troszeczkę innego niż ten, który się opuściło.Nie zmienia się bowiem Przyszłości, tylko przyszłość.Są miliony miejsc, w których bomby zabiły wszystkich mieszkańców Paradise Street.I jedno, w którym tego nie zrobiły.Obraz nałożony na to, co widział, wyblakł i zniknął, gdy drugi czas znalazł się w swej własnej przyszłości.- Johnny? - spytał niezbyt pewnie Yo-less.- Lepiej się stąd wynieśmy.- No - przytaknął Bigmac.- Nie ma co tu dłużej być.Johnny powoli odwrócił się.- Jasne - zgodził się potulnie.- Używamy wózka czy [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|