, Terry Pratchett Johnny i Bomba (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gdzie Michael?! - krzyknęła, ledwie znalazła się na świeżym powietrzu.- Widział go ktoś? Odwróci­łam się, żeby złapać Adolfa i Stalina, a on już był za drzwiami, jak.- Chodzi o takiego małego w zielonych portkach? - przerwał jej Wobbler.- Nosi okulary i ma uszy jak kocioł? I namiętnie szuka szrapneli?- Żyje? - Kobiecie najwyraźniej ulżyło.- Pojęcia nie mam, co bym powiedziała jego matce!- Nic pani nie jest? - spytał ostrożnie Bigmac.- Bo obawiam się, że pani dom jest nieco.bardziej spłaszczony, niż był.Pani Density przyjrzała się pozostałościom nume­ru dziewiątego.- Cóż, gorsze rzeczy zdarzają się na morzu - stwier­dziła spokojnie.- Naprawdę? - Bigmac był pod wrażeniem.- Całe szczęście, że nas tam nie było - dodała paniDensity.Cegły osunęły się z łoskotem i zjechał po nich stra­żak.- Pani Density? - upewnił się.- Wychodzi, że była pani ostatnia.Wypije pani filiżankę herbaty?- O, witaj, Bili.- Te chłopaki to kto? - zainteresował się strażak.- Z okolicy.- Wobbler wykazał się rzadką przytom­nością umysłu.- Pomagamy.- A, to dobrze.Chodźcie stąd, bo wyszło nam, że pod dwunastym został niewypał.- Strażak przyjrzał się strojowi Bigmaca, wzruszył ramionami i odebrał pani Density akwarium, otaczając je równocześnie drugą ręką.- Filiżanka ciepłej herbaty i koc.Tego pani potrzeba.Tędy proszę.- I poprowadził ją przez gruzowisko trasą wymagającą trochę wdrapywania się i zjeżdżania.- Człowieka zbombardują i zamiast pomocy pro­ponują herbatę? - wykrztusił Bigmac, obserwując po­stępy pani Density i strażaka w pokonywaniu prze­szkód terenowych.- Lepsze niż zbombardowanie i permanentna nie­możność wypicia herbaty, nie? Zresztą.Eeeeyyyyooooowwwwmmmm! - zawyło coś za nimi.Odwrócili się naprawdę szybko.Dziadek Wobblera stał na stercie gruzu i w blasku płomieni wyglądał niczym nieletni diabeł w kusych port­kach.Sadza pokrywała go raczej dokładnie, a w dodat­ku wymachiwał czymś w powietrzu i próbował naślado­wać samolot.Na szczęście jedynie akustycznie.- To wygląda jak.- Bigmac nie do końca odzy­skał głos.- To kawałek bomby! - oznajmił dumnie dziadek Wobblera.- Prawie cały statecznik! Nie znam niko­go, kto miałby prawie cały statecznik! - I znowu za­czął wymachiwać pogiętym metalem.- Słuchaj no.ty! - zaczął Wobbler.Machanie ustało.- Wiesz.o motorach.?- No nie! - jęknął Bigmac.- Nie możesz mu nic powiedzieć o.- Zamknij się! - warknął Wobbler.- Masz dziad­ka, nie?- No, mam.Tylko jak go odwiedzam, to zawsze kla­wisz się nam przygląda.Wobbler skoncentrował się na usmoleńcu.- Motocykle są bardzo niebezpieczne! - oświadczył z naciskiem.- Jak podrosnę, to będę miał duży motor - oświad­czył stanowczo jego dziadek.- Z rakietami, karabi­nami maszynowymi i wszystkim.Eeeooowwmmmm!- Nie robiłbym tego na twoim miejscu! - powiedział Wobbler specjalnym tonem, jakiego używał w rozmo­wach z wyjątkowo męczącymi dziećmi.- Rozbijanie motorów nie jest przyjemne.Możesz mi wierzyć.- Nie rozbiję go.- Pewność siebie jego dziadka po­została niezachwiana.- Możesz mi wierzyć.- Córka pani Density to całkiem miła dziewczyna, prawda? - Wobbler spróbował desperackiego ma­newru.- Nieprawda.Jest beksa i w ogóle straszna.Eeeeoowwmmmm! A pan i tak jest gruby.- Po tym oświad­czeniu jego dziadek zbiegł z kupy gruzu i zniknął między strażakami.O jego obecności w okolicy świad­czyło jedynie sporadyczne, przenikliwe wycie.- Chodź, wracamy do kaplicy- odezwał się Big­mac.- Strażak coś mówił o jakimś niewypale w po­bliżu.- Dlaczego on mnie w ogóle nie słuchał?! Ja bym posłuchał.- No, już to widzę!- Pewnie, że bym posłuchał!- No! Nie filozofuj, tylko chodź!- Mogłem mu pomóc, gdyby tylko chciał słuchać! Wiem przecież różne rzeczy, które mogłyby mu uła­twić życie.Dlaczego nie chciał słuchać?- Bo to widać u was rodzinne.Przestań zrzędzić i rusz się wreszcie!Bigmac i Wobbler dotarli do kaplicy w chwili, w któ­rej Johnny i pozostali nadbiegli ulicą.- Wszyscy cali? - spytała lekko zadyszana Kirsty.-Dlaczego obaj jesteście wypaprani w sadzy?- Bo ratowaliśmy ludzi - odparł dumnie Wobbler.-No, nie sami.Odruchowo wszyscy spojrzeli na pozostałości po Paradise Street.Ludzie stali lub siedzieli na rumo­wisku w małych grupach.Kilka kobiet w oficjalnie wyglądających kapeluszach kończyło ustawianie sto­lika z dzbankiem do herbaty i filiżankami.Płonęło jeszcze kilka niewielkich pożarów, strażacy więc mie­li co robić, a scenę urozmaicał od czasu do czasu sły­szalny łomot, gdy jakaś cebula pokryta lodem wraca­ła na dół.- Wszyscy przeżyli - powiedział Wobbler, uważnie przyglądając się Johnny’emu.- Wiem.- Bo syrena zawyła na czas.- Wiem.- Mam nadzieję, że będą mieli porządne doradz­two - rozległ się głos Kirsty.- A tak, dostaną po filiżance herbaty i usłyszą, że uszy do góry, bo mogło być gorzej - odparł Bigmac.- I to wszystko?!- No, może jeszcze po biszkopcie.Johnny ciągle przyglądał się ruinie, której ogień nadawał prawie radosny wygląd.Na ten obraz na­kładał mu się inny - paliło się w tych samych miej­scach, te same zwały gruzu zajmowały te same miej­sca i ci sami strażacy kręcili się wokół pożarów.Ale ludzi nie było - jeśli nie liczyć tych, którzy zajęci byli noszami.Byli w nowym czasie.Bowiem wszystko, co człowiek zrobi, zmienia wszystko, co go otacza, a za każdym razem gdy podróżuje się w czasie, trafia się do czasu troszeczkę innego niż ten, który się opuściło.Nie zmienia się bowiem Przy­szłości, tylko przyszłość.Są miliony miejsc, w których bomby zabiły wszyst­kich mieszkańców Paradise Street.I jedno, w którym tego nie zrobiły.Obraz nałożony na to, co widział, wyblakł i znik­nął, gdy drugi czas znalazł się w swej własnej przy­szłości.- Johnny? - spytał niezbyt pewnie Yo-less.- Le­piej się stąd wynieśmy.- No - przytaknął Bigmac.- Nie ma co tu dłużej być.Johnny powoli odwrócił się.- Jasne - zgodził się potulnie.- Używamy wózka czy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl