, Terry Pratchett Johnny 03 Tyl 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Gracz, który właśnie zniszczył jednostkę ScreeWee:przerwij atak i wynoś się albo będę musiał cię zestrzelić! Słyszysz, tłuku? Ja nie żartuję!Tamten ignorował go całkowicie, wyrównując lot do kolejnego strzału.Johnny siedział mu na ogonie i tym razem się nie wahał - ledwie znajoma sylwetka znalazła się w celowniku, dotknął spustu.Kabinę wypełniło oślepiające białobłękitne światło, toteż odruchowo zamknął oczy.Mimo to przez dłuższą chwilę pod powiekami latały mu czerwone kręgi.Gdy wreszcie mógł coś zobaczyć, po napastniku pozostała jedynie rozpełzająca się na wszystkie strony chmura gazu.Było to, łagodnie mówiąc, dziwne: nie dość, że dotąd żadna broń, jaką miał do dyspozycji, nie dawała tak spektakularnych efektów, to w dodatku nie zdążył wystrzelić!Cuda czy co?!Ponieważ Johnny uważał cuda za zjawisko rajskie, czyli - mówiąc po prostu - nie wierzył w nie, odruchowo się obejrzał.Za nim znajdował się ciężki krążownik z jeszcze rozgrzanymi wylotami miotaczy.Dotąd w grze nigdy tego nie robili.Ich okręty miały znacznie silniejsze uzbrojenie, ale nigdy nie strzelały salwami.I nic dziwnego - z setką wrogich okrętów można było wygrać jedynie wtedy, gdy ich załogi miały niewiele większe pojęcie o strzelaniu niż średnio rozgarnięty kret.Tym razem jednakże ktoś na pokładzie flagowca ScreeWee wreszcie zaczął myśleć i strzelił jak należy.- Przepraszam - oświadczyła niespodziewanie Kapitan.- Za co? Mnie nie trafiliście, jeśli o to chodzi.- Nie w ciebie celowano - odparła, spoglądając gdzieś w bok.- Strzelanie było nie uzgodnione i nieautoryzowane.Odpowiedzialni zostaną ukarani.-Prawdę mówiąc, strzeliliście całkiem nieźle -przyznał uczciwie Johnny.- No i uprzedziliście mnie.- Mam nadzieję, że następnym razem będziesz miał lepszy refleks.Straciliśmy jeden z naszych okrętów.-Przepraszam.ale wiesz, niełatwo jest kogoś zestrzelić.- Dziwnie to brzmi w ustach człowieka.Gdyby większość z was tak myślała, znaczyłoby to, że Kosmiczni Najeźdźcy wystrzelali się sami.- Że jak?- Zrobili wam coś złego?-Zdaje się, że coś źle zrozumiałem.To wcale nie jest tak.-Przepraszam, ale z mojego punktu widzenia to właśnie tak wygląda.Dziwne było nie to, że uważała ludzi za żądnych krwi maniaków strzelających do wszystkiego, co się rusza w Kosmosie.Dziwne było to, że mówiła to głosem zmęczonym i smutnym.A powinna mówić wściekłym.Rozzłościło go, że mówiła także o nim.I to takim tonem, jakby był samym Hunem Attylą czy innym seryjnym mordercą.- Nie prosiłem się o to, wiesz? - warknął.- Grałem sobie spokojnie w grę jak tysiące ludzi na świecie! Mam własne kłopoty! Choćby to, że w moim wieku potrzebny jest długi i spokojny sen.Dlaczego ja?- A dlaczego nie?- Skoro chronię wasze tyłki, to nie widzę powodu, dla którego mam jeszcze wysłuchiwać, jacy to jesteśmy wstrętni! Wy też do nas strzelacie!!- Samoobrona.- Tak??? To dlaczego strzelacie pierwsi?!- Bo nauczyliśmy się, że w wypadku ludzi musimy się uciekać do samoobrony, zanim zostaniemy zaatakowani.Wyłączył komunikator i zawrócił.Podświadomie oczekiwał, że zaraz zaroi się wokółod myśliwców, ale Kapitan nie zrobiła nic.Absolutnie nic.I wkrótce flota ScreeWee stanowiła jedynie kolekcję żółtych punktów na ekranie radaru.Cóż, chcieli, to mają! A drogę do domu znają sami.Teraz byli już tak daleko, że niewiele im groziło.Jedynie najwytrwalsi gracze zdolni byli marnować godziny przed pustymi ekranami, a i to wydawało się mało prawdopodobne - było dużo innych gier.Tak to bywa, jak komuś odbije i pomaga krokodylom.Koło niego ponownie przemknęła jakaś gwiazda, co mu uświadomiło, że w gruncie rzeczy nie bardzo wie, dokąd leci.Radar zabipał i na ekranie ukazały się zielone punkty.Znaczy się swoi.Ale rakiety, które leciały przed nimi, wcale nie były przyjazne, a kierowały się prosto na niego.Zaraz, momencik: jaki kolor miał jego myśliwiec na ich radarach?Powinien być zielony, bo był to ludzki okręt.Ale z drugiej strony od dłuższego czasu był po stronie ScreeWee, a nieprzyjacielskie jednostki miały kolor żółty.Pospiesznie włączył komunikator.- Słuchajcie: jestem.A potem to już nie bardzo miał kto nadawać.Johnny obudził się.Była 6:3=.I bolało go gardło.Ciekawe, dlaczego ludzie tak tęsknią do marzeń sennych.Jak już się komuś coś przyśni, to z zasady albo jest głupie, albo straszne.A najgorsze jest to, że zawsze wydaje się realne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl