, Terry Pratchett 12 Wyprawa Cz 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Babci nie podobał się ten pomysł.W Genoi tak nie postępowali.Tutaj ścinali głowy, żeby złodzie­je nie mogli nawet pomyśleć o kradzieży.Babcia wiedziała już, gdzie są czarownice w Genoi.U władzy.***Magrat dotarła do kuchennych drzwi.Były szeroko otwarte.Wyprostowała się z godnością, po czym zastukała grzecznie i nieśmiało.- Ehm.- zaczęła.Pomyje z miski trafiły ją w samą twarz.Przez szum w uszach pełnych mydlin usłyszała:- Ojej, strasznie przepraszam.Nie wiedziałam, że ktoś tu stoi.Magrat wytarła oczy i spróbowała skupić wzrok na niewyraźnej postaci przed sobą.W jej myślach narastało coś w rodzaju narracyj­nej pewności.- Masz na imię Ella? - upewniła się.- Tak.A kim ty jesteś?Magrat przyjrzała się uważnie swojej nowo odnalezionej córce chrzestnej.Była to najbardziej atrakcyjna młoda dziewczyna, jaką Magrat w życiu widziała: o skórze brązowej jak orzech, a włosach tak jasnych, że niemal białych - kombinacja nie całkiem wyjątko­wa w mieście o obyczajach tak swobodnych jak Genoa.Co właściwie powinno się mówić w takiej chwili? Zdjęła z nosa obierkę ziemniaka.- Jestem wróżką, twoją matką chrzestną - przedstawiła się.-Zabawne, ale teraz, kiedy komuś powiedziałam, brzmi to głupio.Ella wytrzeszczyła oczy.-Ty?- Ehm.Tak.Mam różdżkę i w ogóle.- Magrat machnęła różdżką, na wypadek gdyby to coś pomogło.Nie pomogło.Ella przechyliła głowę.- Myślałam, że powinnyście się zjawiać w deszczu migoczących światełek, z dźwiękiem dzwoneczków - stwierdziła podejrzliwym to­nem.- Jest tak, że dostajesz tylko różdżkę - tłumaczyła się rozpacz­liwie Magrat.- A nie cały podręcznik.Ella raz jeszcze przyjrzała się jej badawczo.- W takim razie wejdź do środka - powiedziała.- Przyszłaś w sa­mą porę.Właśnie parzę herbatę.***Opalizujące kobiety wsiadły do otwartego powozu.Choć by­ły piękne, jednak babcia zauważyła, że chodziły niezgrabnie.Nic dziwnego, pomyślała.Nie są przyzwyczajone do nóg.Zauważyła, że ludzie jakoś nie patrzą na powóz.Nie to, że go nie widzą, ale nie pozwalają, by wzrok się na nim zatrzymał, jakby sa­mo dostrzeżenie go mogło sprowadzić kłopoty.Zwróciła też uwagę na konie w zaprzęgu.Miały lepsze zmysły od ludzi.Wiedziały, co siedzi za nimi, i wcale im się to nie podobało.Podążała za nimi, kiedy kłusowały wolno, kładąc po sobie uszy i z wyrazem obłędu w oczach.W końcu powóz wjechał na podjazd dużego, zaniedbanego domu niedaleko pałacu.Babcia przyczaiła się pod murem i obserwowała znaczące szcze­góły.Ze ścian odpadał tynk i nawet kołatka urwała się z drzwi.Babcia Weatherwax nie wierzyła w atmosferę.Nie wierzyła w aurę psychiczną.Bycie czarownicą, jej zdaniem, zależało bardziej od tego, w co się nie wierzyło.Ale była skłonna przyjąć, że jest w tym domu coś bardzo nieprzyjemnego.Nie złego.Te dwie nie całkiem kobiety nie były złe, podobnie jak nie jest zły nagi sztylet albo strome urwisko.Być złym, to znaczy móc dokonywać wyboru.Ale dłoń trzymająca sztylet albo spychająca człowieka z urwiska może być zła, a właśnie coś takiego się działo.Naprawdę wolałaby nie wiedzieć, kto za tym stoi.***Takie osoby jak niania Ogg pojawiają się wszędzie.Cał­kiem jakby istniał gdzieś specjalny generator morficzny produkujący staruszki, które lubią się śmiać i nie mają nic przeciwko jakiemuś kufelkowi, zwłaszcza płynu sprzedawanego zwy­kle w bardzo małych kieliszkach.Można je spotkać wszędzie, często parami[20].I zwykle przyciągają się nawzajem.Być może, nadają niesłyszal­ne sygnały wskazujące, że jest tu ktoś, kto da się namówić do okrzy­ków „Ooo!” nad obrazkami wnuków innych osób.Niania Ogg szybko znalazła przyjaciółkę.Nazywała się pani Pleasant, była kucharką, a na dodatek pierwszą czarną osobą, do której niania Ogg się odezwała[21].Była to kucharka bardzo szczegól­nego typu, która przez większość czasu sprawuje swój urząd z krze­sła pośrodku kuchni, z pozoru nie zwracając uwagi na to, co się wo­kół dzieje.Od czasu do czasu wydaje polecenie.I to dość rzadko, bo przez lata zadbała, żeby podwładni robili wszystko tak, jak ona sobie życzy - albo wcale.Raz czy dwa ceremonialnie wstaje z krzesła i kosztuje czegoś albo dodaje szczyptę soli.Takie osoby zawsze chętne są do pogawędki z domokrążcami, zielarkami albo krągłymi staruszkami z kotami na ramieniu.Greebo rozsiadł się na ramieniu niani, jak gdyby właśnie zjadł papugę.- Więc przyjechała pani na Tłuste Porę Obiadową? - spytała pani Pleasant.- Pomagam przyjaciółce w pewnych sprawach - wyjaśniła nia­nia.- Pyszne są te ciasteczka.- Bo wie pani, widzę po oczach.- pani Pleasant przysunęła talerz bliżej niani -.że jest pani magicznego usposobienia.- Widzi pani lepiej niż większość ludzi w tych stronach - przy­znała niania Ogg.- A wie pani, bardzo by tym ciasteczkom pomo­gło, gdyby można je w czymś zamoczyć.- Może w czymś z bananami?- Banany byłyby idealne - przyznała zachwycona niania.Pani Pleasant władczo skinęła ręką na jedną z pomocnic, któ­ra rzuciła się do pracy.Niania siedziała na krześle, machała krótkimi nóżkami i z za­ciekawieniem rozglądała się po kuchni.Kilkanaście podkuchennych funkcjonowało zgodnie, jak pluton artylerii kładący zaporę ogniową.Piekły się wielkie ciasta.Nad paleniskiem obracały się całe zwierzę­ce tusze, a psy robocze galopowały w kołowrotkach.Potężny łysy mężczyzna z długą blizną na twarzy cierpliwie wbijał do kiełbasek patyczki.Niania nie jadła śniadania.Greebo owszem, ale nie robiło mu to różnicy.Oboje doznawali teraz wyrafinowanej tortury kulinarnej.I oboje obejrzeli się, by jak zahipnotyzowani obserwować dwie podkuchenne uginające się pod tacą z kanapkami.- Widzę, że jest pani kobietą spostrzegawczą, pani Ogg - stwier­dziła pani Pleasant.- Tylko odrobinkę - odparła bez namysłu niania.- Mogłam też zauważyć - dodała pani Pleasant po chwili - że ma pani na ramieniu kota chyba rzadkiej rasy.- W tym ma pani rację.- Wiem, że mam rację.Przed nianią postawiono czubatą szklanicę żółtej piany.Nia­nia przyjrzała się jej w zadumie, po czym spróbowała powrócić do poważniejszych spraw.- A więc - rzekła - gdzie mogłabym pójść, pani zdaniem, żeby się dowiedzieć, jak odprawiane są czary w.- Czy ma pani ochotę coś zjeść? - przerwała jej pani Pleasant.- Co? Też pytanie!Pani Pleasant przewróciła oczami.- Ale nie to.Ja bym nie tknęła tych potraw - oświadczyła z go­ryczą.Niania skrzywiła się rozczarowana.- Przecież je pani gotuje - zauważyła.- Tylko dlatego że mi każą.Stary baron wiedział, co to dobre jedzenie.A to? Dla nich wciąż tylko wieprzowina, wołowina, barani­na i inne śmieci.Nigdy nie próbowali nic lepszego.Jedyne zwierzę na czterech nogach, które warto jeść, to aligator.Ale mnie chodzi o prawdziwe jedzenie.Pani Pleasant rozejrzała się.- Sara! - krzyknęła.Jedna z podkuchennych obejrzała się.- Tak, psze pani?- Ja i ta dama wychodzimy.Dopilnuj wszystkiego, dobrze?- Tak, psze pani [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl