, Dav 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Facet jest bystry! Do tego pamięta diabelnie dużo z dawnych dni!- No to co? Może powinniśmy spróbować go zwer­bować.- Nic z tego! Każdy widzi, że to idealista.Nigdy by się nie zgodził.Nasza jedyna szansa to go zabić.Natychmiast! I mieć nadzieję, że upłyną lata, nim wyślą na jego miejsce kogoś innego.- A ja nadal uważam, że zwariowałeś - odparła ko­bieta.- Gdyby sprawa kiedykolwiek się wydała, konsek­wencje byłyby katastrofalne!- Zgadzam się z Marjorie.- To był głos samego dok­tora Taighera.- Nie tylko zwróciliby się przeciwko nam ludzie - nasi ludzie, z Oregonu - lecz gdyby sprawę wykryto, groziłaby nam zemsta reszty kraju.Nastąpiła długa przerwa.- Nadal nie jestem przekonany, czy on naprawdę jest.Groberowi jednak przerwano.Tym razem był to łagodny głos Petera Aage’a.- Czy wszyscy zapomnieliście o najważniejszym powo­dzie, dla którego nikt nie powinien go tknąć ani w żaden sposób mu przeszkodzić?- A mianowicie?Głos Petera był ściszony.- Dobry Boże, człowieku.Czy nie pomyślałeś o tym, kim jest ten facet? I co sobą reprezentuje? Jak nisko upad­liśmy, że w ogóle myślimy o wyrządzeniu mu krzywdy, podczas gdy w rzeczywistości jesteśmy mu winni lojalność i wszelką pomoc, jakiej tylko możemy mu udzielić!- Nie jesteś obiektywny dlatego, że uratował twojego bratanka, Peter - odpowiedział tamten bez przekonania.- Być może.A może chodzi o to, co ma o nim do powiedzenia Dena.- Dena! - Grober prychnął pogardliwie.- Zadurzony dzieciak o zwariowanych poglądach.- Niech będzie.Ale nawet jeśli i w tym przyznam ci rację, pozostają jeszcze flagi.- Flagi? - Tym razem w głosie doktora Taighera dało się słyszeć zdziwienie.- Jakie flagi?- Peter mówi o flagach, które wywieszali tubylcy we wszystkich okolicznych okręgach - odparła kobieta melan­cholijnym głosem.- No wiesz, amerykańskie.Gwiazdy i paski.Powinieneś więcej wychodzić na dwór, Ed.Zorien­tować się, co myślą ludzie.Nigdy nie widziałam, by coś tak poruszyło tych wieśniaków.Nawet przed wojną.Ponownie zapadła długa cisza.Wreszcie ktoś się odezwał.- Ciekawe, co myśli o tym wszystkim Joseph - powie­dział cicho Grober.Gordon zmarszczył brwi.Rozpoznał wszystkie dobiega­jące ze środka głosy jako należące do starszych rangą sług Cyklopa.Nie przypominał sobie jednak, by przedstawiano go komuś imieniem Joseph.- Chyba położył się dziś wcześniej spać – odparł Taigher.- Ja zamierzam zrobić to samo.Przedyskutujemy to później, gdy będziemy mogli podejść do sprawy racjonalnie.Gordon uciekł korytarzem, gdy kroki zbliżyły się do drzwi.Nie miał nic przeciwko temu, żeby opuścić miejsce, w którym podsłuchiwał.Opinia przebywających w pokoju ludzi nie miała zresztą znaczenia.Najmniejszego znaczenia.Istniał tylko jeden głos, który chciał w tej chwili usłyszeć.Skierował się prosto tam, gdzie słyszał go po raz ostatni.Wypadł zza rogu i znalazł się w elegancko wykończonym korytarzu, w którym po raz pierwszy spotkał Herba Kalo.Panował tam teraz półmrok, lecz nie przeszkodziło mu to w otwarciu wytrychem drzwi od gabinetu.Dokonał tego zadziwiająco łatwo.Czując suchość w ustach, wśliznął się do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi.Ruszył naprzód, powstrzymując się, żeby nie stąpać na palcach.Za stołem konferencyjnym łagodne światło padało na szary cylinder widoczny z drugiej strony szklanej przegrody.- Proszę - odezwał się.- Niech się okaże, że się mylę.Gdyby tak było, Cyklopa z pewnością ubawiłby łańcuch jego fałszywej dedukcji.Tak bardzo pragnął pośmiać się razem z nim ze swych głupich, paranoicznych podejrzeń.Podszedł do masywnej szklanej bariery przedzielającej pokój oraz głośnika stojącego na końcu stołu.- Cyklopie? - szepnął.Odkaszlnął, by przezwyciężyć ucisk w gardle.- Cyklopie, to ja, Gordon.Lśnienie perłowego obiektywu było słabsze, lecz szereg małych światełek nadal mrugał, tworząc skomplikowany wzór powtarzający się raz za razem niczym pilna wiadomość z odległego statku, zaszyfrowana w zapomnianym kodzie.Wiecznie tak samo hipnotyzujący.Gordon poczuł wzbierający w nim paniczny lęk, zupełnie jak wtedy, gdy jako chłopiec znalazł dziadka leżącego zupeł­nie bez ruchu na huśtawce na ganku i przestraszył się, że zobaczy, iż kochany staruszek nie żyje.Wzór tworzony przez światła powtarzał się raz za razem.Gordon zastanowił się, ilu ludzi po piekle, jakim było ostatnie siedemnaście lat, pamiętało jeszcze, że obrazy pa­rzystości wielkich komputerów nigdy się nie powtarzają.Przypomniał sobie, jak jego przyjaciel cybernetyk powie­dział mu, że są one jak płatki śniegu, każdy z nich inny.- Cyklopie - powiedział spokojnie.- Odpowiedz mi! Żądam odpowiedzi.W imię przyzwoitości! W imię Stanów Zj.Przerwał.Nie mógł się zdobyć na to, by odpowiedzieć na jedno kłamstwo drugim [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl