, Terry Pratchett 07 Piramidy ( 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na to będzie miał czasu aż nadto.- Myślę, że wydobyłem z niego to, co najlepsze, o wodzu nie­bios - oświadczył główny rzeźbiarz.- Wyglądam jak woskowa lalka z bólem brzucha.Teppic przechylił głowę.- Tak - przyznał niezbyt pewnie.- Tak.Hm.Dobra robota.Odwrócił się i znowu spojrzał w drzwi.Dios skinął na stojących przy wejściu strażników.- Zechciej mi wybaczyć, sire - rzucił wytwornie.- Hm?- Strażnicy będą kontynuować przeszukanie.- Dobrze.Oj.Dios w otoczeniu strażników ruszył do sarkofagu Ptraci.Chwy­cił pokrywę, zsunął ją na bok i zawołał:- Spójrzcie! Co my tu mamy?Dii i Gern podeszli bliżej.Zajrzeli do wnętrza.- Wióry - stwierdził Dii.Gern pociągnął nosem.- Ale ładnie pachną - zauważył.Dios zabębnił palcami o pokrywę.Teppic nigdy jeszcze nie wi­dział, by kapłan nie miał pojęcia, co robić.Zaczął nawet opukiwać ściany sarkofagu w poszukiwaniu tajnych schowków.Potem zasunął pokrywę i spojrzał tępo na Teppica, który po raz pierwszy cieszył się, że maska ukrywa wyraz twarzy.- Nie ma jej tam - wyjaśnił stary król.- Natura ją wezwała i wy­szła, kiedy ci ludzie poszli zjeść śniadanie.Musiała się wydostać, myślał Teppic.Gdzie jest teraz?Dios rozejrzał się czujnie, kołysząc się lekko w przód i w tył jak igła kompasu.Jego wzrok padł na wewnętrzny sarkofag z mumią króla.Był duży.Był przestronny.Miał w sobie pewnego rodzaju nieuniknioność.Dios w kilku krokach przeszedł przez pokój i otworzył sarkofag.- Nie musisz pukać - mruknął król.- W końcu nigdzie się nie wybieram.Teppic zaryzykował spojrzenie.Mumia króla była zupełnie sama.- Jesteś pewny, że dobrze się czujesz, Dios? - zapytał.- Tak, sire.Nie można być zbyt czujnym, sire.Najwyraźniej nie ma ich tutaj, sire.- Wyglądasz, jakby przydał ci się łyk świeżego powietrza - za­troszczył się Teppic.Ganił się za to, ale nie mógł inaczej.Zagubio­ny Dios był widokiem, który budził zachwyt, ale też pewien niepo­kój.Człowiek instynktownie obawiał się o stabilność świata.- Tak, sire.Bardzo dziękuję, sire.- Usiądź i odpocznij.Ktoś przyniesie szklankę wody.A potem obejrzymy piramidę.Dios usiadł.Rozległ się przeraźliwy trzask.- Usiadł na łodzi - oznajmił król.- Pierwsza zabawna rzecz, ja­kiej dokonał za mojej pamięci.***Piramida nadawała nowego znaczenia słowu „masywny".Zaginała wokół siebie krajobraz.Teppic miał wrażenie, że sam jej ciężar deformuje kształt rzeczy, rozciąga królestwo jak ołowiana kulka na gumowej membranie.Wiedział, że to bezsensowny pomysł.Piramida była duża, ale przecież maleńka w porównaniu do - powiedzmy - góry.Ale wielka, bardzo wielka w porównaniu do czegokolwiek inne­go.Poza tym góry powinny być ogromne, osnowa universum była do tego przyzwyczajona.Piramida została zbudowana i okazała się o wiele większa, niż cokolwiek zbudowanego być powinno.Była też bardzo zimna.Mimo słonecznego żaru czarny mar­mur ścian pobielał od szronu.Teppic nierozsądnie spróbował go dotknąć i zostawił na kamieniu warstwę skóry.- Jest lodowata!- Już magazynuje, o oddechu rzeki - wyjaśnił spocony Ptaclusp.- To ten, jak mu tam, efekt graniczny.- Zauważyłem, że przerwaliście prace w komorach grobowych - wtrącił Dios.- Ludzie.temperatura.efekty graniczne.trochę za wielkie ryzyko.- wymamrotał Ptaclusp.- Hm.Teppic przyjrzał mu się z zaciekawieniem.- O co chodzi? - zapytał.-Jakieś kłopoty?- Ehm.- odpowiedział Ptaclusp.- Wyprzedzacie plan.Wspaniała robota - pochwalił go Tep­pic.- Wykorzystujecie ogromną ilość siły roboczej.- Ehm.Tak.Tylko.Zapadła cisza, zakłócana jedynie przytłumionym gwarem pra­cujących ludzi i cichym skwierczeniem powietrza dotykającego pi­ramidy.- Wszystko będzie dobrze, kiedy założymy wierzchołek - za­pewnił po chwili budowniczy piramid.- Kiedy zacznie się wypalać jak należy, problemy znikną.Ehm.Wskazał wierzchołek z elektrum.Był zadziwiająco mały, o kra­wędzi długości stopy.Spoczywał na dwóch drewnianych kozłach.- Powinniśmy założyć go już jutro - zapewnił Ptaclusp.- Czy wasz sire nadal zamierza nas zaszczycić podczas ceremonii zwieńcze­nia? - Ujął skraj szaty i zaczai miąć go w palcach.- Będą drinki - wy­jąkał.- I srebrna kielnia, którą można zabrać do domu.Wszyscy krzyczą „hurra!" i podrzucają kapelusze.- Z pewnością - odparł Dios.- To wielki zaszczyt.- Dla nas również, wasz sire - oświadczył lojalnie Ptaclusp.- O ciebie mi chodziło - wyjaśnił najwyższy kapłan.Spojrzał na szeroki dziedziniec pomiędzy podstawą piramidy a rzeką.Otaczały go posągi i stele upamiętniające bohaterskie czy­ny króla Teppicymona[18].Wyciągnął rękę.- A tego możesz się pozbyć - rzeki.Ptaclusp zerknął na niego niewinnie.- Tego posągu - wyjaśnił Dios.- O niego mi chodzi.- Aha.Hm.No tak.Pomyśleliśmy, że kiedy zobaczysz go na miejscu, w odpowiednim oświetleniu.W dodatku Hat, Sępiogłowy Bóg Niespodziewanych Gości jest.- Ma stąd zniknąć.- Tak jest, wasza szacowność - odparł żałośnie Ptaclusp.W tej chwili był to najmniejszy z jego problemów, ale zaczynał już podejrzewać, że posąg go prześladuje.Dios nachylił mu się do ucha.- Czy gdzieś na placu budowy nie widziałeś może młodej kobie­ty? - zapytał.- Na moim placu nie ma kobiet, panie.Przynoszą pecha.- Ta była prowokująco ubrana.- Nie.Żadnych kobiet.- Pałac stoi przecież niedaleko, a na pewno jest tu mnóstwo kryjówek - nie ustępował Dios.Ptaclusp przełknął ślinę.Wiedział to dobrze.Co go opętało.- Zapewniam, wasza szacowność - powiedział.Dios zmarszczył brwi i zwrócił się w stronę, gdzie -jak się oka­zało - Teppica już nie było.- Poproś go, panie, żeby nikomu nie podawał ręki - zawołał jeszcze Ptaclusp.Dios pospieszył za dalekim błyskiem słońca na złocie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl