,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już lepiej, jak to się mówi, iść pod kościół.- Żebractwo również zwalczamy - rzekł z naciskiem lejtnant.- No oczywiście, bardzo słusznie.Nie rozumiem tylko, co ja tu.- Przyłapałem się na tym, że zbyt często wzruszam ramionami, i przyrzekłem sobie w duchu więcej tego nie robić.Lejtnant znów nieznośnie długo milczał, oglądając pięciokopiejkówkę.- Trzeba sporządzić protokół - oznajmił wreszcie.Wzruszyłem ramionami.- Proszę bardzo, naturalnie.aczkolwiek.- Urwałem nie wiedząc, co dalej mówić.Lejtnant patrzył na mnie przez chwilę, czekając na dalszy ciąg.Lecz ja zastanawiałem się właśnie, pod jaki paragraf kodeksu karnego można podciągnąć moją sprawę, więc w końcu przysunął arkusz papieru i zaczął pisać.Kowalow wrócił na swój posterunek.Lejtnant skrzypiał piórem, często i z głośnym stukiem maczał je w kałamarzu.Siedziałem, patrząc bezmyślnie na plakaty wiszące na ścianach i apatycznie rozmyślałem o tym, że gdyby na moim miejscu był, na przykład, Łomonosow, to złapałby dowód i wyskoczyłby przez okno.Bo o co właściwie chodzi? O to, by człowiek sam nie czuł się winien.W takim aspekcie nie jestem winien.Jednakże wina bywa, zdaje się, obiektywna i subiektywna.I fakt pozostaje faktem: wszystkie te siedemdziesiąt cztery jednokopiejkowe miedziaki stanowią z prawnego punktu widzenia rezultat malwersacji dokonanej za pomocą środków technicznych, w którym to charakterze występuje nierozmienna pięciokopiejkówka.- Niech pan przeczyta i podpisze - powiedział lejtnant.Przeczytałem.Z protokołu wynikało, że ja, niżej podpisany A.I.Priwałow, wszedłszy niewiadomym mi sposobem w posiadanie obowiązującego modelu nierozmiennej pięciokopiejkówki typu “GOST 718-62", popełniłem nadużycie; że ja, A.I.Priwałow, stwierdzam, iż czyniłem to wyłącznie w celach naukowego eksperymentu, a nie z chęci zysku; że jestem gotów wyrównać straty, na jakie naraziłem skarb państwa w wysokości jednego rubla pięćdziesięciu pięciu kopiejek; że, na koniec, zgodnie z uchwałą Sołowieckiej Rady Narodowej z dnia dwudziestego drugiego marca 1959 r., oddałem wspomniany model nierozmiennej pięciokopiejkówki dyżurnemu lejtnantowi U.U.Siergijence i otrzymałem w zamian pięć kopiejek w monetach będących w obiegu na terytorium Związku Radzieckiego.Podpisałem.Lejtnant porównał mój podpis z podpisem w dowodzie, jeszcze raz skrupulatnie przeliczył miedziaki, zadzwonił dokądś w celu ścisłego uzgodnienia ceny irysków oraz szczoteczki do prymusa, wypisał pokwitowanie i wręczył mi je wraz z pięcioma kopiejkami w monetach obiegowych.Zwracając gazety, zapałki, cukierki i szczoteczkę, powiedział:- A wodę, zgodnie z pańskim zeznaniem, wypił pan.W sumie należy się osiemdziesiąt jeden kopiejek.Zapłaciłem z gigantyczną ulgą.Lejtnant zwrócił mi dowód przejrzawszy go uważnie po raz nie wiadomo który.- Może pan odejść - powiedział.- A na przyszłość proszę być ostrożniejszym.Pan na długo w Sołowcu?- Jutro wyjeżdżam.- No więc niech pan będzie ostrożniejszy do jutra.- Och, postaram się - odrzekłem, chowając dowód.I pod wpływem nagłego impulsu spytałem zniżając głos: - Proszę mi powiedzieć, lejtnancie, czy pan nie czuje się dziwnie w tym Sołowcu?Lejtnant przeglądał już jakieś papiery.- Jestem tu od dawna - odpowiedział z roztargnieniem.- Przyzwyczaiłem się.ROZDZIAŁ 5- A pan, czy wierzy w duchy? - spytał prelegenta jeden ze słuchaczy.- Oczywiście, że nie - odparł prelegent,po czym z wolna rozpłynął się w powietrzu.Historia autentycznaDo późnego wieczora starałem się być nadzwyczaj ostrożny.Wprost z komisariatu udałem się na Łękomorze i natychmiast wlazłem pod samochód.Było piekielnie gorąco.Od zachodu nadciągała groźna czarna chmura.Gdy leżałem pod samochodem paćkając się oliwą, stara, która naraz zrobiła się strasznie słodka i uprzejma, dwukrotnie brała mnie pod włos, żebym ją odwiózł na Łysą Górę [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|