, Stanislaw Lem Katar 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Skąd taka pewność?— Stąd, że takiej trucizny, takiego “konia trojańskiego", farmakologia nie zna w żadnej postaci, a jeśli coś nigdy się nie zdarzyło, to jest bardzo mało prawdopodobne, żeby mogło się zdarzyć.— A więc?— Nie wiem.— Tylko to chciał mi pan powiedzieć?Byłem niegrzeczny, ale ten Lapidus drażnił mnie.Zresz­tą nie poczuł się dotknięty.— Nie, jeszcze coś.To — ten efekt — mógł być wypad­kową.— Podawania rozmaitych substancji? Trucizn?— Ale to by już poza wszelkimi wątpliwościami wska­zywało na rozmyślne zamachy?Zamiast chemika odezwał się niespodziewanie Saussure.— Pewna dziewczyna z Lombardii służyła u paryskie­go lekarza, który mieszkał przy ulicy Świętego Piotra pod numerem czterdziestym ósmym na drugim piętrze.Siostra, przyjechawszy do niej w odwiedziny, zapomniała nazwę ulicy, ze Świętego Piotra zrobił się Święty Michał.Poszła na Boulevard Saint Michel, odnalazła czterdziesty ósmy numer domu, weszła na drugie piętro, znalazła tabliczkę lekarza, zadzwoniła i spytała o Marię Duval, swoją sio­strę.Otóż tak się złożyło, że na innej ulicy, u zupełnie in­nego lekarza, służyła dziewczyna, która też nazywała się.Duval i nawet imię miała takie samo — Maria, jak siostra przybyłej, lecz była zupełnie inną osobą.I teraz pytanie, jakie było a priori prawdopodobieństwo tego zdarzenia, w ogóle nie można udzielić sensownej, to znaczy matema­tycznie wierzytelnej odpowiedzi.Rzecz zdaje się błahostką, ale powiadam panu — to jest otchłań! Jedyną dziedziną modelową teorii prawdopodobieństwa jest świat podług Gib­bsa, świat przebiegów powtarzalnych.Zdarzenia unikalne, jako niepodległe statystyce, bo jednorazowe, zachodzą, nie można jednak mówić o ich prawdopodobieństwie.— Nie ma zdarzeń unikalnych — wtrącił Mayer, który wypychał sobie do tej pory policzek językiem, robiąc miny.— Są — odparł Saussure.— Ale nie jako serie.— Ty jesteś unikalną serią zdarzeń.Każdy jest.— Dystrybutywnie czy kolektywnie? Zapowiadał się pojedynek na abstrakcje, ale Lapidus położył każdemu z nich rękę na kolanie, mówiąc:— Panowie!Obaj uśmiechnęli się, Mayer znów wypchał sobie poli­czek językiem, a Saussure podjął:—— Można sporządzić częstościowy rozkład nazwiska Duval, mieszkań paryskich lekarzy, owszem, ale jak się ma zmiana świętego Piotra na świętego Michała do częstości występowania tych imion jako nazw ulic we Francji? I jaką wartość liczbową należałoby przypisać wypadkowi, w którym ta dziewczyna trafiłaby wprawdzie do domu, gdzie mieszka jakaś Duval, ale na trzecim, a nie na drugim pię­trze? Jednym słowem, gdzie się zamyka zbiór odniesienia?— Na pewno nie w nieskończoności — dorzucił swoje Mayer.— Mogę udowodnić, że jest nie tylko nieskończony kla­sycznie, ale transfinalnie.— Przepraszam — wtrąciłem się, ciągnąc do swego — doktorze Saussure, pan chyba mówił to 4 propos — ale w jakim sensie?Mayer popatrzył na mnie ze współczuciem i wyszedł na taras.Saussure wyglądał na zdziwionego moją niedomyśl­nością.— Był pan tu może w ogrodzie za altaną, tam gdzie po­ziomki?— Owszem.— Stoi tam drewniany stół, okrągły, nabijany na obwo­dzie miedzianymi ćwiekami.Zauważył go pan?— Tak.— Czy uważa pan za możliwe puścić na ten stół pipet­ką z wysoka tyle kropel wody, ile jest gwoździ, tak żeby każda kropla trafiła łepek?— No.jeśli się dobrze przymierzyć, to czemu nie.— A gdyby kapać na oślep to już nie?— Oczywiście, że nie.— Ale przecież wystarczy, proszę pana, żeby przez pięć minut padał deszcz, a każdy gwóźdź na pewno dosta­nie swoją kroplę wody.— Jak to.— dopiero teraz zacząłem pojmować, do cze­go zmierzał.— Tak, tak, tak! Mój pogląd jest radykalny.Zagadki nie ma w ogóle.O tym, co możliwe, decyduje moc zbioru zdarzeń.Im silniejszy zbiór, tym mniej prawdopodobne zaj­ścia mogą w nim zachodzić.— Nie ma serii ofiar.?— Ofiary są.Wywołał je mechanizm losowy.Z otchła­ni nieprzeliczalności, o której wspominałem, opowiadając panu angdotę, wyłuskaliście sobie pewną szczególną frak­cję, odznaczającą się wieloczynnikowym podobieństwem.Uważacie ją za całą serię i stąd jej zagadkowość.— Więc pan uważa, tak samo jak pan Lapidus, że trze­ba szukać przypadków poronnych?— Nie.Nie uważam, bo ich nie znajdziecie.Zbiór żoł­nierzy frontowych zawiera podzbiór zabitych i rannych.Można go łatwo wyosobnić, ale nie wyosobni pan zbioru żołnierzy, chybionych przez kule o włos, bo nie różnią się niczym od tych, których kule mijały o kilometr.Dlatego nie dowiecie się w tej waszej sprawie niczego inaczej, jak przez przypadek.Przeciwnika uprawiającego strategią lo­sową można pokonać tylko taką samą strategią.— Co tu panu opowiada znowu doktor Saussure! — rozległo się z tyłu.To był Barth ze szpakowatym chudym mężczyzną.Przedstawił mi go, ale nie dosłyszałem nazwi­ska.Barth traktował Saussure'a nie jak członka swej gru­py, ale jak okaz.Dowiedziałem się, że matematyk pra­cował przed rokiem w Futuribles, skąd przeszedł do fran­cuskiego zespołu CETI, zajmującego się cywilizacjami ko­smicznymi, lecz nigdzie nie zagrzał miejsca.Spytałem go, co sądzi o tych cywilizacjach.Czy uważa, że ich też nie ma?— To już nie takie proste — powiedział, wstając.— Inne cywilizacje istnieją, jakkolwiek nie istnieją.— Jak należy to rozumieć?— Nie istnieją jako odpowiedniki naszych wyobrażeń o nich, więc tym samym tego, co stanowi cywilizacje, czło­wiek nie byłby w stanie określić jako cywilizację.— Być może — zgodziłem się — ale w ich zbiorze po­winno być też do określenia nasze miejsce, nieprawdaż? Albo jesteśmy szarą przeciętnością kosmosu, albo odchy­leniem, może i skrajnym.Przysłuchujący się nam wybuchnęli śmiechem.Zdziwio­ny usłyszałem, że właśnie ten rodzaj argumentacji skło­nił Saussure'a do wyjścia z CETI.On jeden się nie uśmiechnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl