, Stanislaw Grzesiuk Piec lat Kacetu 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sadystą nie był, nie maltretował, nie znęcał się - po prostu uderzył raz, ale dobrze, że więzień długo już się nie męczył.Unikałem go, jak mogłem - zapobiegawczo, żebym mu się nie rzucał w oczy; wolałem, żeby nie znał mnie nawet z widzenia.Raz to tylko mojej spostrzegawczości zawdzięczam, że mnie nie uśmiercił.W żadnym momencie, nigdy i nigdzie nie zapominałem, że należy się rozglądać we wszystkich kierunkach, żeby na czas zauważyć zbliżające się niebezpieczeństwo.Tak było i wtedy.Było nas pięciu przy wózku z ziemią, który spadł nam z toru.Wtedy jeszcze nie miałem wprawy, bo w dalszych latach to taki wózek sam jeden potrafiłem postawić na torze.Wszyscy podsadziliśmy się pod wózek i wołaliśmy:- O-o-o-o-o-op! O-o-o-o-o-op!A wózek stał w miejscu i nawet nie drgnął, bo każdy patrzył, żeby inni się wysilali.Ja też krzyczałem “O-o-o-o-o-op!”, ale przy okazji rozglądałem się i zobaczyłem, że z odległej o 50 metrów budy wyskoczył Kępkę z krótkim ostrym szpadlem w ręku.Widocznie obserwował nas przez okienko i już się wściekł.Od razu dałem nura pod wózek i niby staram się podnieść wózek ciągnąc go od dołu.Nad sobą posłyszałem zamieszanie, ktoś upadł, poczułem coś mokrego - a gdy wylazłem spod wózka, to cały byłem obryzgany krwią, a obok leżało dwóch, których przed chwilą Kępkę zabił.Jeden dostał łopatą w głowę, drugi w szyję - a jemu już złość minęła.Innym razem wlał mi zupełnie na zimno.Dużą grupą nieśliśmy na ramionach ciężki odcinek toru kolejowego razom z podkładami.W grupie tej byli prawie sami Hiszpanie, którzy mają to do siebie, że są niskiego wzrostu.Ja mam 178 cm wzrostu, więc niosąc nie mogłem iść wyprostowany, a jeśli już szedłem lekko schylony, to mogłem schylić się jeszcze niżej, tak że ramieniem ściśle przylegałem do podkładu, ale go nie dźwigałem.Z tyłu ktoś co chwila kopał mnie w tyłek, na którym miałem kilka wrzodów.Nie mogłem obejrzeć się do tyłu, więc tylko zawołałem:- Co to za sukinsyn mnie kopie?- To jeden Arab - odezwał się ktoś z tyłu po polsku - jak staniemy, to ci go pokażę.Gdy w czasie chwilowego odpoczynku pokazał mi go, podszedłem spokojnie, strzeliłem go łbem i wybiłem mu tym uderzeniem dwa zęby.Widząc, że nic nie mówi, odszedłem.Gdy przeszedłem kilka kroków, ktoś wrzasnął ostrzegawczo z tyłu: “Eee!” Automatycznie, nie oglądając się, zrobiłem skok w bok, a w tym miejscu, gdzie stałem przed momentem, Hiszpan wbił łopatkę w ziemię.Uderzenie przeznaczone było dla mojej głowy i wyskoczyłem mu formalnie spod łopaty.Zabiłby mnie na miejscu, tak jak Kępkę tych przy wózku.Dałem mu wtedy jeszcze kilka dobrych trafnych i.Kępkę stoi przy nas i pyta, o co nam chodzi.Hiszpan nie umiał po niemiecku i ja też nie, więc Kępkę zabrał nas do swojej budy; Hiszpana wprowadził do środka, a mnie zostawił przed otwartymi drzwiami.Kazał mu się położyć przez stołek i grubym kwadratowym kijem wtłoczył mu 10 uderzeń w tyłek.Ten ryczał, jakby go kto zarzynał, a mnie tylko przeszły ciarki po tyłku i grzbiecie, bo pomyślałem o swoich wrzodach.Hiszpana wygnał, zawołał mnie, dostałem taką samą porcję.Potrzaskał mi wszystkie wrzody, ale nawet nie pisnąłem.Do bicia można się przyzwyczaić, tak że nie robi już żadnego wrażenia, a ból przestaje być bólem.Nie mogłem tylko przewidzieć, gdzie, kiedy, od kogo i za co otrzymam uderzenie, które mnie uśmierci - wszystkie inne uderzenia to drobiazg, coś, co było nierozłącznie związane z codziennym życiem.Nieraz ktoś chwalił się, że miał bardzo dobry dzień, bo przez cały dzień oberwał tylko cztery razy kijem.Gdy już z robotą odeszliśmy trochę od obozu, przyszło mi pracować nad regulacją rowu w pobliżu obozu, główna grupa robiła już w pobliżu szosy.Musieli wkopać się głęboko w ziemię, żeby zrobić przekop dla torów, bo przy szosie była kilkunastometrowej wysokości góra, która brzegiem swym ostro kończyła się przy szosie.Praca przy rowie była lepsza jak inne, bo było nas tam tylko kilku i nie mieliśmy nad sobą kapa.Brzegi rowu kopaliśmy wolno.Oszczędzaliśmy dobrą pracę.Drugą dobrą stroną tej pracy był żywokost, który rósł nad rowem.Po wydobyciu łopatą ziemi patrzyliśmy, czy nie ma żywokostu.Gdy był, płukaliśmy go w rowie i jedliśmy.Koledzy mówili, że żywokost jest bardzo zdrowy, dla mnie było to po prostu coś, co można zjeść.Jadłem tam też mlecz - takie zielsko, nazywają je też dmuchawcem - gorzkie, ale zupełnie dobre do jedzenia.Jadłem też lebiodę - inni nazywali to komosą; były to spore krzaki, ale ja zrywałem tylko czubki i tak jak żywokost czy dmuchawiec żarłem na surowo.Narwane zielsko ładowałem do kieszeni i co pewien czas, gdy w pobliżu nie było esesmana lub kapa, w kieszeni oddzielałem kilka liści, które skręcałem w kulkę i niepostrzeżenie wkładałem ją do ust.Z jedzeniem tych zielsk najbardziej trzeba było pilnować się, żeby nie zobaczył Ott, bo ten cholernie za to bił.Raz znalazłem na ziemi kilka kłosów żyta, które biegnąc podniosłem, wykruszyłem i kilka ziarnek włożyłem w usta.Gdy przebiegałem koło Bronka Otta, ten krzyknął, wołając mnie.Gdy podszedłem, szczeknął:- Co żresz?- Żyto - odpowiedziałem i pokazałem mu kilka ziarnek, które miałem jeszcze w ręku.Jak on mnie wtedy zbił, skopał, sponiewierał.Nie wiem, jak to się stało, że mnie nie wykończył.Ott bił na zimno, z przyjemnością [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl