,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tej chwili nie interesuje mnie ocena charakteru Sekstusa Roscjusza ani roztrząsanie jego moralności.Ta informacja nie wnosi nic, co mogłoby mi pomóc w przygotowaniach.Nie jest mi potrzebna.Nie mam na nią czasu, tak jak na nic innego, co może mnie oderwać od prostego, zamkniętego kręgu logiki, na którym usilnie próbuje zbudować obronę mojego klienta.Twoim obowiązkiem, Gordianusie, jest pomóc mi wznieść tę budowlę, a nie podkopywać jej fundamenty ani wydłubywać cegły, które już w nią wmurowałem.Rozumiesz mnie?Nie sprawdził, czy przytaknąłem, czy nie.Z westchnieniem i machnięciem ręki odprawił mnie i zagłębił się w swych notatkach.Bethesdę odnalazłem w swojej sypialni.Zajęta była malowaniem paznokci u nóg nowym rodzajem henny, jaki odkryła na rynku, przy Circus Flaminius, gdzie spędziła większość dnia na przechadzaniu się i plotkowaniu.Właśnie kończyła duży palec.Siedziała pochylona z ugiętą nogą i jej tunika podwinęła się, odsłaniając nagie udo.Uśmiechała się i poruszała, palcami nóg jak rozbawione dziecko.Podszedłem do niej blisko i pogłaskałem po włosach wierzchem dłoni.Zmrużyła oczy i uniosła policzek, ocierając się miękką, gładką skórą o moje kłykcie.Poczułem się nagle jak zwierzę, zmęczony myślami i spragniony jedynie zanurzenia się w doznania zmysłowe.Jednak zamiast poddać się tym pragnieniom, nagle stwierdziłem, że wszystko mi się miesza.Gdzieś na obrzeżach wyobraźni kołatało się oblicze Roscji, rozpalając mnie, barwiąc mi twarz gorącym rumieńcem ni to pożądania, ni to wstydu.Przesunąłem dłonią po ciele Bethesdy, zamknąłem oczy i ujrzałem nagie, drżące ciało dziewczyny, ściśnięte pomiędzy ścianą a rytmicznie poruszającym się tors Tirona.Dotknąłem wargami ucha Bethesdy; westchnęła, a ja drgnąłem, bo wyobraziłem sobie, że słyszę, jak imię małej dziewczynki: „Młodsza.” Oczywiście podczas pierwszej wizyty u Sekstusa Roscjusza widziałem dziecko ale ani trochę nie pamiętałem, jak wygląda.Przed oczyma miałem tylko twarz Roscji Starszej, wykrzywioną w udręce kiedy ją przesłuchiwałem, i taki sam wyraz, kiedy brał ją Tiro.Żądza, wstyd, ekstaza i udręka – wszystko było jednym i jedno wszystkim; nawet moje własne ciało nie było już sobą, stapiając się z ciałem Bethesdy.Zacisnęła chłodne uda na mojej męskości, śmiejąc się cichutko.Przypomniałem sobie młodego Lucjusza Megarusa na drodze do Amerii, jego rumieniec i uśmieszek.Wyobraziłem sobie Roscję, jak z udami wciąż mokrymi od jego nasienia ofiarowuje siebie jego ojcu.Jak Tytus ją odrzucił? Z westchnieniem żalu, ze wzdrygnięciem odrazy, może po ojcowsku uderzył ją w policzek? Ujrzałem brutalne, stwardniałe od pracy na roli ręce Sekstusa Roscjusza wślizgujące się między nogi dziewczyny, jego odciski drapiące delikatną skórę ud.Zacisnąłem mocno powieki i zobaczyłem jego oczy, wpatrujące się we mnie, gorące jak dwa rozżarzone węgle.Bethesda objęła mnie, zamruczała do ucha i spytała, czemu drżę.Kiedy nadszedł szczyt, wycofałem się z niej, mocząc prześcieradło i tak już wilgotne i zmięte pod naszymi rozgrzanymi ciałami.Wielka otchłań otworzyła się na mgnienie oka i znów zamknęła.Leżałem z głową na jej piersiach, łagodnie unoszących się i opadających niczym okręt na dalekim morzu.Powoli, powoli odsunęła od moich pleców pomalowane henną paznokcie, jak kot chowający pazury.Ponad biciem jej serca dotarły do mnie z ogrodu słowa:– Natura i bogowie wymagają absolutnego posłuszeństwa ojcu.Mędrcy twierdzą, co im przynosi zaszczyt, że nawet zwykły grymas niezadowolenia może być złamaniem świętego obowiązku.Nie, nie, tę część już dość przećwiczyłem.Gdzie to jest, ten rozdział.Tironie, chodź tu i pomóż mi! A, tutaj.Ale wróćmy do roli, jaką odegrał Chryzogonos, bynajmniej nie zrodzony ze złota, jak to sugeruje jego cudzoziemskie imię, ale stworzony raczej z najpospolitszego metalu, ukrytego i tanio wybłyszczonego przez jego własne starania, jak cynowe naczynie pokryte kradzionym złotem.Uczta u Chryzogonosa nie miała się rozpocząć przed zmierzchem.W tym czasie Cycero był już po kolacji i przebrał się w nocną koszulę.Większość jego niewolników już spała, a dom był ciemny, poza pokojami, w których Cycero miał szlifować swe przemowy przed udaniem się na spoczynek.Na me nalegania zgodził się niechętnie wystawić co silniejszych niewolników na straży w sieni i na dachu.Wydawało mu się nieprawdopodobne, by wrogowie ośmielili się zaatakować go bezpośrednio, ale już przedtem okazali się o wiele bardziej skłonni do siania terroru i przelewania krwi, niż kiedykolwiek się spodziewałem.Początkowo myślałem, że będziemy mogli z Tironem towarzyszyć Rufusowi, udając jego niewolników, ale to wydawało się już niemożliwe.Mieliśmy wszelkie podstawy, by sądzić, że wśród zaproszonych gości znajdą się tacy, którzy mogą nas rozpoznać.Zmieniłem plany; mieliśmy teraz czekać w ciemnościach na zewnątrz, podczas gdy Rufus przybędzie ze swego domu z własnym orszakiem.Dom Chryzogonosa oddalony był tylko o krótki spacer od posiadłości Cecylii Metelli, bardzo blisko miejsca schadzki Tirona z Roscją.W gasnącym świetle dnia widziałem, że chłopak rzuca w tamtą stronę ukradkowe spojrzenia, jakby miał nadzieję, że ona tam jeszcze na niego czeka.Zwolnił kroku, aż wreszcie przystanął, wpatrując się w ciemność.Pozwoliłem mu na to przez chwilę, po czym pociągnąłem go za rękaw.Wzdrygnął się, spojrzał na mnie nieprzytomnie, wreszcie ruszył szybko za mną.Wejście do domu Chryzogonosa ożywiała feeria świateł i bogactwo dźwięków.Bramę oświetlały pochodnie, niektóre osadzone w uchwytach, inne dzierżone przez nieruchomo stojących niewolników.W pobliżu grupka muzykantów grała na lirach, miedzianych talerzach i podwójnych fletach, podczas gdy goście napływali nie kończącym się strumieniem.Większość z nich przyniesiono w lektykach; ich niewolnicy stali w cieniu, z trudem łapiąc powietrze po wspinaczce na szczyt Palatynu.Niektórzy, sami mieszkający na wzgórzu, byli na tyle skromni, że przyszli pieszo, w asyście uniżonych i zbytecznych sług i niewolników.Lektyki i ich tragarzy odprawiano na tyły willi, niewolników ze świty kierowano na wyznaczone dla nich miejsca, gdzie mieli czekać na swych panów.Wieczór był ciepły i wielu z gości nie spieszyło się, z upodobaniem słuchając muzyki.Melodia zdawała się unosić nad zmierzchem bardziej słodko niż śpiew ptaków.Chryzogonosa stać było na najlepszych artystów.– Z drogi!Głos był znajomy i dobiegł zza naszych pleców.Uskoczyliśmy z Tironem na bok i wielka lektyka, niesiona przez dziesięciu niewolników, przepłynęła obok nas [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|