,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy zobaczymy, kto wejdzie na cokół, a kto będzie się płaszczył.- To straszne żyć z taką świadomością - wyznała szczerze Kora.- Jakoś nam się udaje.- Uro napiła się wina.- Nie mów o tym nikomu, Koro.Ja.ja nigdy tego nie mówiłam.I Sto też nie.Nie podobałoby mu się, że ci powiedziałam.- Kora współczująco pokiwała głową.- Byłoby łatwiej - w głosie Uro zabrzmiał gniew - gdyby Łusza od razu powiedziała, kogo z nas zabrała tylko do towarzystwa.I dopiero później zaczęła traktować nas tak samo, ale ona nie puści pary z ust.- Może ona sama nie.- Uro, kolacja! - Sto zajrzał do pokoju.- O, cześć.Koro.- Uśmiechnął się przyjaźnie.- Goda wróciła jakiś czas temu.Szukała cię.Pomaga Rycie nakryć do stołu.Znajdziesz je w kuchni Kielicha.Kora zrozumiała aluzję.- Do zobaczenia, Uro - powiedziała, wstała i wyszła z pokoju.Kiedy usłyszała trzask drzwi, wróciła i przyłożyła do nich ucho.- Co jej powiedziałaś? - zapytał ostro Sto.- Nic, czego sam byś jej nie powiedział - zaczęła się bronić Uro.- Nie martw się! Jest słodka, kocham ją! Chcę, żeby była naszą przyjaciółką!- Rozdzieli nas - rzucił gorzko jej brat.- Nie może w żaden sposób zrozumieć tego, co jest między nami.- Jesteśmy bratem i siostrą.Nigdy nas nie rozdzieli! A poza tym martwi się innymi rzeczami.Jak myślisz, jak się czuje uczennica Gody?- Widzisz, już myślisz tylko o niej! - Szelest i ciężki oddech.Potem Sto odezwał się szorstko: - Nie mogę się pogodzić z tym, że cię stracę.Uro.Rozumiesz? Nie mogę.- Ciebie też kocham! - Ku przerażeniu Kory Uro zaczęła płakać.- Obiecuję, że już nie będę z nią rozmiawiać!Cisza.Kora poczuła się nagle strasznie samotna.Nie zazdrościła im bliskości, ale z jakiegoś powodu chciało jej się płakać.Pobiegła przed siebie.Łusza siedziała przy oknie w promieniach zachodzącego słońca i szkicowała dwoje wyrostków siedzących w oknie naprzeciw i palących wspólną fajkę.Kiedy Kora ją mijała, Łusza podniosła głowę i uśmiechnęła się jak ciężko doświadczona matka, która cieszy się, że jej dzieci wreszcie się z kimś zaprzyjaźniły.ROZDZIAŁ TRZYNASTYTego ranka Goda dostała wiadomość od Dywinarchy, przysłaną gołębiem pocztowym.Wstała wcześnie i starała ubrać się, nie budząc Kory.Miała przyjść sama.Goda nie wiedziała, dlaczego zwróciła się do Szczęsnego.Być może chciała coś z nim dzielić.Czuła, że nie są już tak blisko, jak niegdyś.Kiedyś byli dwojgiem twórców z Pirady, związanych zawodem i pochodzeniem, tak podobnych do siebie, że potrafili wzajemnie kończyć swe zdania.Kiedy byli razem w łóżku, miała przedziwne wrażenie, że są jedną osobą, że nie mogła wykonać ruchu, aby Szczęsny o tym nie wiedział.Ta bliskość zaczęła się, gdy Goda przybyła do Miasta Delta, młoda i pełna życia.Przetrwała Hema, ateizm Gody i nawet przyjaźń z Goquisite.Ale wyglądało, że odebranie Kory Ziniquelowi było kroplą, która przepełniła czarę.Zabrała Szczęsnego ze sobą, aby pokazać, że nadal mu ufa.Podeszli do dębowych drzwi, przed którymi czekała cała kolejka Deltan.- Mamy ważne spotkanie - powiedziała kobiecie przed drzwiami i weszli do Sali Tronowej.Gwardziści zatrzasnęli wrota.Kryształowe żyrandole rzucały kolorowe plamy światła na ściany.Olbrzymia salą sprawiała, że Tron wydawał się maleńki.Ludzkie dzieło, tysiącletni hołd dla pierwszego Dywinarchy, wydawał się zbyt wielki dla ciałka obecnie panującego.Obwieszono go poczerniałymi ze starości frędzlami i fetyszami z każdego zakątka sześciu kontynentów i Archipelagu.Na dwunastu cokołach stała Boska Gwardia: Miło, Pli, Nadzieja, Przetrącony Ptak i Brązowa Woda.„Nawet Inkarnacje muszą robić to, co im rozkaże ten stary idiota!”, pomyślała Goda z niesmakiem.Kiedy się kłaniali, ścisnęła Szczęsnego za rękę.- Przepraszam, że się spóźniliśmy.Kilka ulic Christonu było zablokowanych przez żebraków.Przewrócili i obrabowali wozy z żywnością.To wstyd, ilu biednych mamy tego roku.- Od Samaal do Rukarow jest lak samo - odparł Dywinarcha.W przeciwieństwie do większości bogów nie zadawał sobie trudu zniżania głosu przy śmiertelnikach.- Wielu, wielu z mych poddanych, którzy potrafili wcześniej sami się wyżywić, teraz jest pozbawionych środków do życia.Ziewnął, przeciągnął swe małe ciało i zeskoczył z Tronu: przedziwna różowa małpcczka z olbrzymimi kłami i oczami.Wąsy podskakiwały mu radośnie; najwyraźniej miał dobry dzień.- Możecie odejść - rzekł, patrząc na bogów stojących na cokołach.- Wszyscy.Głosy bogów wybuchły jak fajerwerki:- Panie!- Zostawić cię samego z twórczynią i buntowniczką? Nigdzie nie pójdziemy.Starszy!- Er-serbalu, iye fash graumir?- Owszem, pójdziecie! Wynoście się.Już.Ty też, Pli!- Myślisz, że mu odbiło, Godo? - szepnął Szczęsny.- Nie oszalał - odpowiedział Pli z białą twarzą, łopocząc skrzydłami.Bogowie mieli dobry słuch.- Tylko bredzi.Nie wiem, co planuje, ale lepiej się strzeżcie.Oboje.- Zniknął [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|