, Przedksiezycowi Anna Kantoch 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdawałasobie co prawda sprawę, żenikomu w Archiwum nie groziłośmiertelne niebezpieczeństwo, aleprzecież liczyło się to, żepokonała strach i wstręt, jakiczuła do zniekształconegodziwoląga. To, i coś jeszcze.Wcześniej bohaterstwo kojarzyłojej się albo z przypływemadrenaliny, albo z wyczytanymi wksiążkach scenami, gdy uratowanize łzami w oczach dziękowaliswemu wybawcy.Za każdymrazem myśl o czymś takimbudziła w niej skomplikowaneemocje  od lęku, że sobie nieporadzi, aż po strach, żezachłyśnie się tym, jak świetniesobie radzi.A tymczasem to byłotakie niesamowicie proste.Dziś nie czuła radosnego przypływuadrenaliny, dziś po prostu siębała, bo tam, pośród dymu,wróciły do niej wspomnieniaognia i bólu.Mimo to zeszła nadół, gdzie nie było żadnychoklasków, żadnych wzruszającychpodziękowań ani łez w oczach.Ajej, Kairze, wcale tego niebrakowało.Takie proste.W tej prostocie było coś zarazemuspokajającego i dodającego pewności siebie i Kaira, idącpodniebnym traktem, poczuła sięzdecydowanie lepiej.Przystanęła w pewnej chwili,oparła dłonie o poręcz i spojrzaław dół, na miasto, jednocześniegłęboko wdychając chłodnepowietrze, które oczyściło płuca zresztek dymu.Wspomniała Jainę i tym razem udało jej siępomyśleć o niej bez karuzelikrwawych obrazów.Jaina. Poczuła, jak zalewa ją falaciepłego współczucia.Najpierwtylko pociągała nosem, potem,wciąż wracając do wspomnień,wymusiła na sobie płacz.Takagłupia, bezsensowna śmierć,chlipała Kaira, podczas gdyzimny wiatr zwiewał jej zpoliczków łzy.Po chwili odetchnęła, wysmarkałanos i wytarła oczy.Zmierć Jainy, opłakana i ułożonaw zgrabnym pudełeczku z odpowiednim napisem, stała sięzaakceptowaną częściąrzeczywistości. 8Tellis wsunęła płytkę doprojektora i spojrzała w obiektyw.Manipulowała obrazem tak długo,aż ujrzała twarz nagiegomężczyzny.Wyprostowała się i potarła bolącykark.Szczerze mówiąc, zaczynałamieć tego dość.Wyglądało na to,że przez łóżko Jainy Naroomi wciągu ostatnich paru miesięcyprzewinęło się kilkadziesiąt osób obojga płci, najwyrazniejprzypadkowych znajomych, bojak na razie nikt nie występowałna zdjęciach dwa razy.Do przejrzenia pozostało jejjeszcze pięć wirofotografii, któreleżały na biurku, ułożone wschludny stosik.Tellis wypiła ostatni łyk wystygłejjuż kawy i poruszyła ramionami.Ból promieniował od karku naplecy, w ustach czuła smak, jakbyprzed chwilą przeżuła kawałek zakurzonego dywanu.Niepamiętała, kiedy ostatni raz jadłaporządny posiłek (wczoraj rano?),ale właściwie nie była głodna,tylko zmęczona, śpiąca i obolała.Przymknęła oczy i pozwoliłasobie na chwilę odprężenia.Myślała o domu, łóżku z ciepłąpościelą i długim,dziesięciogodzinnym śnie.Westchnęła, gestem dłoniprzywołała świetliki, po czymnalała z dzbanka świeżej kawy. Zwietliki jaśniały mocnymblaskiem, lecz Tellis i tak musiałaprzysunąć nos niemal do ściankikubka, by zobaczyć, czy jest jużpełny.Dla Tellis zawsze i wszędzie byłozbyt ciemno, bo urodziła się,zanim dzieciom zaczętoudoskonalać wzrok.Od latobiecywała sobie, że zaoszczędzina genozmianę, i od lat zarobionepieniądze znikały nie wiadomogdzie i nie wiadomo jak.Tellisniekiedy wspominała czasy, gdy słońce świeciło jaśniej, a pozmroku palono lampy naftowe iświece.Pamiętała to jak przezmgłę, tak jak można by pamiętaćpiękną, lecz nieprawdziwąopowieść usłyszaną wdzieciństwie.Teraz żyła w wiecznympółmroku, czerwonym odsłonecznych promieni, niebieskimod blasku inoszyb, złotawym odświetlików.Przyzwyczaiła się inauczyła częściowo zastępowaćzmysł wzroku wyostrzonym słuchem, ale to nie zawszewystarczało.A poza tym czasembyło jej po prostu żal tamtegojasnego, kłującego w oczy słońca.Wsunęła kolejną płytkę doprojektora i schyliła się, krzywiącsię, gdy zabolał kark.Na zdjęciu widniała nagaciemnoskóra i białowłosadziewczyna.Tellis nie zwróciłabyna nią uwagi, bo tak dziwacznezestawienia kolorów zdarzały sięw Lunapolis często, jednak jej twarz wyglądała znajomo.Patrzyła na zdjęcie, zapominająco bolącym karku i podłym smakuw ustach.Krew szybciej krążyław żyłach, w głowie się przejaśniłoi Tellis poczuła cień owegopodniecenia, jakie towarzyszyłojej dawno temu, w czasachmłodości, gdy wpadała na trop.Ta twarz kiedyś była chyba inna,bardziej krągła, z wystającymikośćmi policzkowymi. Tellis wyprostowała się i cichogwizdnęła. Coś ciekawego? Mahameni, który właśnie stanął wprogu, najwyrazniej usłyszał togwizdnięcie. Nie, absolutnie nic  odparła,czując, jak opada z niej niedawnepodniecenie.To nie była jejsprawa, ona musiała tylko wysłaćwiadomość. Po prostu dziwimnie, jakim cudem tak brzydkakobieta miała tak wielu kochanków. 9Trzy należące do Kairy pokojebyły bardzo do siebie podobne.Wszystkie miały ściany pokryteglazurowanymi płytkami wkolorze ciemnej zieleni, zwyrytymi na nich konturamidrzew o płaskich, przesadnierozciągniętych w prawokoronach, jakby z lewej stronywiał potężny wicher.Jedno zpomieszczeń, wysunięte pozagłówny budynek w formie przybudówki, miało skośnie ściętydach, w który wprawionokolorowe szybki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl