, Pratchett Terry Ciekawe czasy 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Błyskawice też miały swój udział.Armia powstała z ziemi, ale w jakiś sposób kierowała nią błyskawica.Owszem,błyskawica może zabić, ale podejrzewam, że brak jej dyscypliny.Natomiast zie-mia nie potrafi walczyć.Nie ma wątpliwości, że owa armia z ziemi i nieba była nimniej, ni więcej tylko chłopskim powstaniem.Teraz mamy nową armię i nazwę,która rozpala wyobraznię.I Wielkiego Maga.Nie wierzę w legendy.Ale wierzę,że wierzą w nie inni.Młodsza dziewczyna, która usiłowała nadążyć za tą przemową, podeszła bliżeji chwyciła Rincewinda za ramię. Idziesz zobaczyć Czerwoną Armię teraz  oświadczyła. Naprzód z masami!  dodał chłopak, chwytając drugą rękę WielkiegoMaga.90  Czy on zawsze tak mówi?  zapytał Rincewind, delikatnie ciągnięty kudrzwiom. Trzy Zaprzężone Woły nie studiuje  wyjaśniła dziewczyna. Większe sukcesy niech sprzyjają naszym przywódcom! Dwa pensy za wiadro, dobrze udeptane!  odpowiedział zachęcająco Rin-cewind. Więcej własności środków produkcji! Jak tam zapasy mydła twojej babci!Trzy Zaprzężone Woły uśmiechnął się promiennie.Motyl otworzyła drzwi.Wskutek tego Rincewind został na zewnątrz tylkoz pozostałą dwójką. Bardzo użyteczne hasła  stwierdził, przesuwając się nieco w bok. Alechciałbym zwrócić waszą uwagę na słynną sentencję Wielkiego Maga Rincewin-da. Cała zamieniam się w ucho  zapewniła grzecznie Kwiat Lotosu. Rincewind zwykł mawiać.%7łeeegnaaajcieeee.Sandały pośliznęły się na kamieniach, ale pędził już szybko, kiedy uderzyło bramę.Okazało się, że jest zrobiona z bambusu i otworzyła się bez oporu.Po drugiej stronie był uliczny targ.To coś, co Rincewind potem zapamiętałz Hunghung: gdy tylko pojawiała się wolna przestrzeń, jakakolwiek, choćby po-wstała wskutek przejazdu wozu czy przejścia muła, ludzie wypełniali ją natych-miast, zwykle bardzo głośno targując się o cenę kaczki, która wisiała między nimitrzymana za nogi i kwakała.Stopą trafił w wiklinową klatkę z paroma kurami, ale biegł dalej, rozpychającna boki ludzi i towary.Na targu w Ankh-Morpork takie zachowanie wywołałobyprzynajmniej jakieś komentarze.Tu jednak, ponieważ i tak chyba wszyscy dooko-ła wrzeszczeli innym prosto w twarze, Rincewind był tylko chwilowym i nieważ-nym zakłóceniem normalnego stanu.Na wpół biegł, na wpół utykał na gdaczącąnogę.Za jego plecami tłum zlewał się w jedno.Może rozbrzmiewały jakieś krzykipogoni, ale ginęły wśród gwaru.Nie zatrzymywał się, dopóki nie znalazł przeoczonej przez wszystkich niszypomiędzy straganem sprzedającym ptaki w klatkach a innym, handlującym czymśbulgoczącym w kociołku.Jego stopa zapiała.Kopał nią o bruk, aż klatka się rozpadła.Oszołomiony wolnością kogut dziob-nął go w kolano i odfrunął.Nie było słychać pościgu.Jednak nawet batalion trolli w blaszanych butachz trudem byłby słyszalny na typowym ulicznym targu w Hunghung.Rincewind powoli odzyskał oddech.Znowu był niezależny.I mógł zapomnieć o Czerwonej Armii.Owszem, zna-lazł się w wielkim mieście, gdzie nie chciał trafić, więc było tylko kwestią czasu,91 nim przydarzy mu się coś innego i nieprzyjemnego.Na razie jednak się nie przy-darzało.Niech tylko trochę się zorientuje, zyska pięć minut wyprzedzenia, a będąoglądać najwyżej kurz za nim.Albo błoto.Jednego i drugiego było tu pod dostat-kiem.Czyli.to jest właśnie Hunghung.Zdawało się, że nie ma tu ulic w takim sensie, w jakim Rincewind rozumiałto słowo.Zaułki łączyły się z zaułkami, wszystkie wąskie i dodatkowo zwężoneprzez stojące wzdłuż nich stragany.Na targu przebywała spora populacja zwierząt.Większa część straganów wystawiała partie kur w klatkach, kaczek w workachi dziwnych, wijących się stworzeń w misach.Przy jednym ze straganów żółwna szczycie kłębiącego się stosu innych żółwi, pod napisem:  3 r./szt., dobre naYing , rzucił Rincewindowi powolne spojrzenie mówiące  I myślisz, że to ty maszkłopoty?.Zresztą trudno określić, gdzie kończyły się stragany, a zaczynały budynki.Wyschnięte przedmioty wiszące na sznurze mogły być towarem wystawionymna sprzedaż, czyimś praniem, a może i obiadem na przyszły tydzień.Hunghungczycy nie lubili chyba siedzieć pod dachem.Sądząc po tym, co zo-baczył, większą część życia spędzali na ulicy, i to wrzeszcząc na całe gardło.Ruch naprzód był możliwy tylko dzięki brutalnemu rozpychaniu się łokciami,aż ludzie zeszli z drogi.Kto grzecznie powtarzał  przepraszam bardzo , nierucho-mo stał w miejscu.Tłum rozstąpił się jednak na dzwięk dzwonu i serię głośnych trzasków.Ulicąprzetańczyła grupa ludzi w białych szatach; rozrzucali dookoła fajerwerki, bębniliw gongi, patelnie i niekształtne kawałki metalu.Uzyskiwali hałas głośniejszy odgwaru ulicy, ale kosztowało ich to wiele wysiłku.Rincewind niekiedy czuł na sobie zdumione spojrzenie kogoś, kto przestałwrzeszczeć na tyle długo, by go zauważyć.Nadszedł już chyba czas, by zacho-wywać się jak miejscowy.Zwrócił się do najbliżej stojącej osoby. Niezle grają, co?!  wrzasnął.Osoba, drobna staruszka w słomkowym kapeluszu, przyjrzała mu się z nie-smakiem. To pogrzeb pana Whu  burknęła i odeszła.W pobliżu stało kilku żołnierzy.Gdyby to było Ankh-Morpork, pewnie palili-by na spółkę papierosa i starali się nie zauważać niczego, co mogłoby ich zdener-wować.Ale ci tutaj wyglądali na czujnych.Rincewind wycofał się do innego zaułka.Tutaj niedoświadczony wędrowiecwyraznie mógł wplątać się w kłopoty.Ten zaułek był spokojniejszy, a na drugim końcu dobiegał do czegoś o wielerozleglejszego i chyba pustego.Rincewind wiedział, że ludzie zwykle oznacza-ją zagrożenie, ruszył więc w tamtym kierunku.92 Wreszcie znalazł się na otwartej przestrzeni.Bardzo otwartej.Trafił na wybru-kowany plac, dostatecznie wielki, by pomieścić ze dwie armie.Zauważył drzewawiśni rosnące wokół muru, a także  biorąc pod uwagę falujący tłum na zewnątrz zaskakujący brak kogokolwiek. Ty!.z wyjątkiem żołnierzy.Pojawili się nagle, wychodzili zza każdego drzewa i posągu.Rincewind spróbował odwrócić się i uciec, co okazało się złym pomysłem,gdyż za sobą także miał gwardzistę.Spojrzał prosto w przerażająco wykrzywioną maskę. Wieśniaku, czy nie wiesz, że to Plac Imperialny?  spytała maska. Czy w tym placu jest duże P?  upewnił się Rincewind. Nie ty zadajesz pytania! Aha.Zakładam, że to znaczy tak.Czyli to ważne miejsce.Przepraszam.W takim razie zaraz sobie stąd pójdę. Zostań!Rincewinda uderzył niezwykle wręcz dziwny fakt, że nikt go nie trzymał.A potem uświadomił sobie, że właściwie tutaj nie jest to nigdy potrzebne.Lu-dzie robią to, co się im każe.W Imperium jest coś gorszego od bata, mówił Cohen.W tym momencie, pomyślał Rincewind, powinienem już klęczeć.Pochylił się,opierając dłonie przed sobą. Ciekaw jestem  powiedział wesołym tonem, unosząc się do pozycji star-towej  czy chwila jest odpowiednia, by zwrócić waszą uwagę na pewne słynnepowiedzenie.* * *Cohen znał się na miejskich bramach.Swego czasu sporo ich wyłamał, wyko-rzystując taran, bombardę, a raz nawet własną głowę.Ale brama w Hunghung należała do tych naprawdę solidnych.Nie tak jak bra-ma w Ankh-Morpork, zwykle otwarta na oścież, by zwabić potencjalnego klientaz pieniędzmi, a jedyną jej funkcją obronną był napis  Dziękujemy za nieatakowa-nie naszego miasta.Bonum diem.Tutaj brama była wykuta z metalu, stała przyniej wartownia i oddział niesympatycznych ludzi w czarnych zbrojach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl