,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A zresztą, gdzież Cortejowi do prezydenta.Dlaczego zarządził tę wyprawę?- Przede wszystkim po to, aby odebrać Anglikowi pieniądze.- I broń.- Przeznaczoną dla Juareza, co? Zapoteka będzie się diablo złościł, gdy się dowie, że rywal go ubiegł.To wystarczyło Sternauowi.Nie chcąc się niepotrzebnie narażać, wrócił pod umówione drzewo.Po chwili nadszedł Niedźwiedzie Oko i szepnął:- Niech brat mój idzie za mną.Wyszli z lasu na prerię tonącą w mrokach nocy.- Jest ich dziesięć razy po pięć - powiedział Apacz.- Naliczyłem tyle samo - oświadczył Sternau.- A konie?- Stoją głęboko w lesie, dwa razy po sto kroków od ogniska.- Czy brat mój słyszał, co ci ludzie mówili? Czy dowiedział się czegoś ważnego?- Jeden mówił o skazanym na śmierć hacjenderze; twierdził, że wciąż widzi przed sobą jego twarz.- To z pewnością łotr, który popełnił jakąś nikczemność i męczą go teraz wyrzuty sumienia.Czy brat mój jeszcze coś usłyszał?- Nie.Poszedłem na poszukiwanie koni, a następnie wróciłem tutaj.- Jedźmy więc szybko do naszych.- Czy mój biały brat dowiedział się czegoś więcej niż jego czerwony przyjaciel?- Więcej.Zaraz powiem o tym Juarezowi.Brat mój będzie przy tym.Popędzili konie.Wkrótce dotarli do swoich, którzy oczekiwali ich z niecierpliwością.- Znaleźliście białych? - zapytał Juarez.- Tak, bardzo łatwo.Rozmawiali dość głośno - relacjonował Sternau.- To zwolennicy Corteja.Następnie opowiedział dokładnie, co podsłuchał.- Musimy bezwarunkowo ująć tych ludzi - postanowił Juarez - i to jak najprędzej! Przecież nasze spotkanie z sir Drydenem miało nastąpić dziś wieczorem.- Proponuję więc - zaczął Sternau - aby nasze konie pozostały tutaj ze względu na dobrą paszę.W lesie nie miałyby co jeść i mogłyby nas zdradzić parskaniem.Powbijamy do ziemi pale i przy wiążemy je do nich.Dziesięciu ludzi wystarczy do pilnowania wierzchowców.Reszta rozdzieli się.Połowę poprowadzę sam, połowę Niedźwiedzie Oko.Otoczymy obóz pierścieniem.- Jeżeli te łotry mają głowę na karku, nie dopuszczą do przelewu krwi.Chciałbym go uniknąć za wszelką cenę, tym bardziej, że umarli nic nam nie powiedzą.- W takim razie, senior Juarez, zróbmy jeszcze coś innego.Niech dwóch naszych ludzi pójdzie tam udając myśliwych.Nie przypuszczam, aby groziło im niebezpieczeństwo.Krzykiem sowy dam im znak, że otoczyliśmy obóz.Wtedy obaj powiedzą otwarcie, kim są, i wezwą tamtych do poddania się.I może wtedy krew się nie poleje.- To dobry pomysł, senior, ale rola tych dwóch jest jednak niebezpieczna.Kto się jej podejmie?- Ja, ja, ja.- rozległo się wiele głosów.- Mamy odważnych ludzi - ucieszył się Sternau.- Niech pan wybiera.- To trudna misja, nie chciałbym nikogo obrazić.Indian musimy wykluczyć.Najlepiej pasują mi do tej roli Mariano i Piorunowy Grot.Obaj natychmiast odwiązali konie, wskoczyli na nie i pogalopowali w stronę lasu.- Za kogo się podamy? - zapytał Mariano.- Oczywiście za myśliwych - odparł Unger.- Ale jakiego pochodzenia?- Jestem Niemcem i tak im powiem.- A ja: francuski zastawiacz sideł.- Nie zmienię nazwiska, podam im moje prawdziwe.- Ja w zasadzie też, bo Lautreville to przecież moje dawne nazwisko.Przybyliśmy z Laredo przez Rio Grandę del Norte i chcemy się dostać do Francuzów, aby walczyć przeciw temu przeklętemu Juarezowi.- Świetnie - uśmiechnął się Unger.- A więc naprzód! Zatoczyli galopem koło tak, aby obozujący sądzili, że przybywająz północy.Zwalniając biegu, zatrzymali konie na skraju lasu.Ujrzeli blask światła padającego na trawę.Usłyszeli też jakieś głosy, więc zatrzymali się.Unger zawołał głośno:- Hola, co to za ogień w lesie?Zaległa cisza.Dopiero po dłuższej chwili ktoś krzyknął:- Kto jesteście?- Myśliwi.Czy można się do was dołączyć?- Stójcie!Podeszło kilku ludzi, oświetlając ich pochodniami.Jeden zapytał z ponurą miną:- Czy jest was więcej?- Skądże znowu! - roześmiał się Mariano.- Nie jesteście mi potrzebni.- Ale wy nam.- Po co?- Do licha! - zaklął Unger.- Po co? Czyż to nie radość spotkać ludzi w dzikim lesie?- Cieszycie się na próżno.- Nie gadajcie głupstw.Jechaliśmy cały dzień, chcieliśmy właśnie odpocząć, gdy zobaczyliśmy to ognisko.Chyba pozwolicie zagrzać ręce?Meksykanin ciągle przyglądał im się uważnie.- Chodźcie więc - powiedział wreszcie - lecz miejcie się na baczności.Zły los was czeka, jeżeli przybywacie w niecnych zamiarach.Zsiedli z koni i prowadzili je za sobą.Gdy doszli do ognisk, leżący tam mężczyźni wstali i przypatrywali im się bezceremonialnie.Unger i Mariano przywitali ich grzecznie, ściągnęli z koni siodła i kładąc je pod głowy, rozłożyli się przy ognisku.Jeden z Meksykanów odprowadził wierzchowce.Kiedy wszyscy ponownie usiedli, ten człowiek, który wypytywał ich przed chwilą, zwrócił się do Ungera:- Jeszcze kilka pytań, senior.Jesteś myśliwym?- Tak.- Gdzie polujesz? Skąd pochodzisz?- Poluję wszędzie.Zwierzyny szuka się tam, gdzie ją można znaleźć, prawda?- Ale skąd pochodzisz? Gdzie się urodziłeś?- Jestem Niemcem, nazywam się Unger, a mój towarzysz to Francuz nazwiskiem Lautreville.- Skąd przybywacie?- Jedziemy znad Rio Grandę.- Dokąd?- Musicie to wiedzieć? Dobrze, już dobrze, powiem.Ale nie jesteście przypadkiem ludźmi Juareza?- Co ci przyszło do głowy? Nie służymy żadnemu Indianinowi.- No to w porządku.Mój towarzysz jest Francuzem i tęskni za rodakami.Ja zaś mam dawne porachunki z Juarezem, postanowiliśmy więc przyjechać tu i w ten czy inny sposób zaleźć Juarezowi za skórę.- Słowem, seniores, chcielibyście się zaciągnąć?- Coś w tym rodzaju.- Dlaczego zamierzacie służyć Francuzom?- Bo to rodacy mego towarzysza.- Ale Basaine nie potrzebuje ludzi.- W takim razie jechaliśmy na próżno.- Tak, chyba.że usłuchacie dobrej rady.- Dobrych rad zawsze słuchamy chętnie - wtrącił Mariano.- A więc, krótko mówiąc, moglibyście u nas znaleźć zajęcie.- U was? A kim wy jesteście?- Słyszeliście o Panterze Południa?- Często.- A o Corteju?- Nie przypominam sobie.- Otóż ci dwaj połączyli się, aby Cortejo mógł zostać prezydentem.- Do licha! Musi to być niegłupi człowiek.- Werbuje ludzi.Jeśli mu się powiedzie, każdy ze zwolenników może liczyć na dobre stanowisko.Macie ochotę przystaćdo nas?- To poważna decyzja.Musimy się zastanowić.Gdzie przebywaCortejo?- W hacjendzie del Erina.Ledwie zdołali ukryć wrażenie wywołane tą niespodziewaną wiadomością.- Del Erina? - powtórzył Unger.- Czy to jego własność?- Oczywiście.Zna ją senior?- Tak.Przed laty raz tam nocowałem.Wtedy jednak ktoś inny był właścicielem.Nazywał się.- Arbellez.- Tak, Arbellez.Czy żyje jeszcze?- Może.Zabraliśmy mu po prostu hacjendę.Cortejo wziął dom, my podzieliliśmy między siebie resztę.- Do licha!- W oczach Ungera pojawiły się błyski gniewu.Najchętniej wpakowałby temu człowiekowi kulę w łeb, tamten jednak zrozumiałto inaczej.- Podoba wam się, co? - z dumą w głosie zapytał.- Oczywiście.Ale co na to ten.jak mu tam.Arbellez?- Nic, bo go zamknięto.- Zamknięto? Jak to?- Ano zwyczajnie.Niech zdycha z głodu [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|