, Pokochala Toma Gordona 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kołnierzykiem brudnej koszuli Trisha powachlowała brudną szyję, wysunęła dolną wargę i zdmuchnęła włosy z czoła, po czym włożyła czapeczkę i położyła się z głową na plecaku.Pomyślała, czyby nie wyciągnąć walkmana, ale zdecydowała, że jednak nie.Gdyby próbowała posłuchać dziś transmisji z Zachodniego Wybrzeża, z pewnością zasnęłaby i wyczerpała baterie do samiutkiego końca.Zsunęła się nieco niżej, tak że plecak zmienił się w poduszkę, czując coś, czego nie czuła od tak dawna, że wydało się jej to wręcz cudem: proste zadowolenie.“Dziękuję, Panie Boże” - powiedziała i w trzy minuty później już spała.Obudziła się po mniej więcej dwóch godzinach, kiedy pierwsze krople zimnego, ulewnego burzowego deszczu przedarły się przez gałęzie drzew i wylądowały jej na policzkach.Ogłuszający grzmot rozdarł ciszę nocy i Trisha usiadła, tłumiąc krzyk.Drzewa trzeszczały i jęczały na silnym wietrze, niemal huraganie, błyskawice wydobywały je z ciemności w szaroczarnej tonacji fotografii prasowej.Zerwała się na równe nogi, odgarniając włosy z czoła.Drgnęła, słysząc kolejny grzmot, bardziej trzask, niczym z bicza, niż huk; burza była niemal dokładnie nad jej głową.Już wkrótce przemoknie na wylot, mimo najgęściejszej osłony drzew.Złapała plecak i pobiegła chwiejnie ku ledwie widocznemu w mroku czarnemu kształtowi: szoferce półciężarówki.Zatrzymała się po trzech krokach, ciężko wdychając wilgotne powietrze i natychmiast wykasłując je z płuc.Nie czuła liści i cienkich, poruszanych porywistym wiatrem gałązek, bijących ją po ramionach i szyi.Gdzieś, nieco dalej, z przeraźliwym trzaskiem przewróciło się drzewo.To coś było tu.Było bardzo blisko.Wiatr zmienił kierunek, rzucając jej w twarz krople deszczu, i teraz Trisha wręcz poczuła zapach stwora, kwaśny i dziki, niczym zapach klatek w zoo.Tylko że to coś nie siedziało przecież w klatce.Poszła w kierunku starego samochodu; jedną rękę miała wyciągniętą dla ochrony przed gałęziami, drugą przytrzymywała czapeczkę Czerwonych Skarpet, żeby nie stracić jej na wietrze.Kolce kaleczyły jej kostki i łydki, a kiedy wybiegła na swoją drogę (tak właśnie o niej myślała: “moja droga”), natychmiast przemokła do nitki.Dobiegła do otwartych drzwi od strony kierowcy, z obu stron oplecionych pnączami, w pozbawionym szyby oknie błysnęło i w ostrym, biało-fioletowym świetle błyskawicy dostrzegła stwora, przygarbionego, stojącego po drugiej stronie drogi, stwora o czarnych oczach i wielkich, nastawionych uszach jak rogi (a może to były rogi?).Nie wydawał się jej człowiekiem, ale także nie był zwierzęciem.Był to bóg, jej bóg, bóg kapłana os, tkwiący nieruchomo w lejącym deszczu.- Nie! - krzyknęła, wskakując do szoferki, i nie zwracając najmniejszej nawet uwagi na chmurę kurzu, która otoczyła ją natychmiast, i na zgniły zapach starej tapicerki.-Nie! Odejdź! Zostaw mnie w spokoju!Odpowiedział jej grzmot, a także deszcz, bębniący w przerdzewiały dach samochodu.Trisha ukryła głowę w ramionach.Przewróciła się na bok i czekając na pojawienie się stwora, zasnęła.Spała mocno i - o ile pamiętała - bez snów.Kiedy się obudziła, był jasny dzień, upalny i słoneczny.Drzewa wydawały się zieleńsze niż wczoraj, trawa gęściejsza, a ptaki w głębi lasu śpiewały na szczęśliwszą nutę.Woda kapała z liści i gałęzi, a gdy Trisha podniosła głowę i wyjrzała przez kwadrat pozbawionego szyby przedniego okna samochodu, pierwsze, co ujrzała, to jeziorko wody w jednej z kolein drogi, odbijające promienie słońca tak jaskrawe, że aż zmrużyła oczy i osłoniła je ręką.Pod powiekami pozostał jej niknący obraz odbitego w wodzie niebieskiego, a dalej białozielonego nieba.W szoferce półciężarówki przetrwała całkiem sucha, mimo wybitych szyb.Na podłodze wokół starych pedałów zgromadziła się kałuża wody, lewe ramię Trishy było mokre, ale większych szkód nie doznała.Jeśli nawet kaszlała we śnie, to nie aż tak ciężko, by się obudzić.Gardło miała obolałe i zatkany nos, lecz to mogło się przecież zmienić na świeżym powietrzu, z dala od tego przeklętego kurzu.“Był tu w nocy.Widziałaś go”.Ale.czy rzeczywiście go widziała? Czy widziała go naprawdę?“Przyszedł po ciebie, chciał cię zabrać ze sobą, lecz kiedy wlazłaś do samochodu, zrezygnował.Mimo wszystko.Nie wiesz dlaczego, ale tak właśnie było”.A może nie? Może był to tylko sen, ten rodzaj snu, jaki miewa się czasami, kiedy człowiek na pół jeszcze śpi, a na pół się obudził.Sen zrodzony w wyobraźni kogoś, kto obudził się w lesie podczas strasznej burzy wśród grzmotów, błyskawic i wiejącego z siłą huraganu wiatru.Nic dziwnego, że w takiej sytuacji coś się komuś przywidzi.Złapała plecak za naderwany pasek i wypełzła tyłem przez dziurę po drzwiach od strony kierowcy, wzbijając kolejną chmurę kurzu i starając się nią nie oddychać.Odeszła kilka kroków od kabiny (mokra, przerdzewiała na czerwono, nabrała ona teraz koloru dojrzałych śliwek) i właśnie wkładała plecak na ramiona, gdy nagle zamarła.Dzień był słoneczny i ciepły, deszcz się skończył i nareszcie miała drogę, która mogła doprowadzić ją do ludzi, a jednak Trisha poczuła się nagle stara, zmęczona, całkowicie pozbawiona nadziei.Ludzie mogą oczywiście wyobrazić sobie różne rzeczy, zwłaszcza przebudzeni nagle w lesie, podczas burzy, to oczywiste.Tego, co widziała teraz, bynajmniej jednak sobie nie wyobraziła.Kiedy spała, coś wyryło krąg wokół samochodu, krąg biegnący przez igły i niskie krzaczki, w porannym blasku słońca wyraźnie widać było linię czarnej ziemi i roślin.Rosnące na niej niegdyś krzewy i małe drzewka wyrwane zostały z korzeniami i niedbale odrzucone na bok.Bóg Zagubionych przybył i wyrysował wokół niej krąg, jakby chciał powiedzieć innym: “Nie przekraczajcie tej granicy.Ta dziewczynka jest moja, jest moją własnością”.Początek dziewiątejCałą niedzielę Trisha maszerowała pod niskim, zamglonym niebem, które zdawało się przyciskać ją do ziemi.Rankiem wilgotne lasy parowały, ale wczesnym popołudniem były już tak suche, jakby deszcz w ogóle nie padał.Trisha oczywiście nadal cieszyła się z drogi, teraz jednak marzyła też o cieniu.Znów miała gorączkę, czuła się me tyle zmęczona, ile wręcz wyczerpana.Stwór obserwował ją; towarzyszył jej w drodze i obserwował ją.Czuła, że jest śledzona, i uczucie to nie mijało, ponieważ była śledzona cały czas.Stwór poruszał się gdzieś, po prawej stronie.Parę razy wydawało się jej nawet, że go widziała, ale być może były to tylko promienie słońca na gałęziach drzew.Nie chciała oglądać stwora; poprzedniej nocy, w jednym błysku błyskawicy, dostrzegła więcej, niż chciałaby kiedykolwiek zobaczyć.Widziała jego futro, wielkie nastawione uszy, ogromne cielsko.No i oczywiście ślepia.Wielkie, czarne, nieludzkie, tępe, lecz świadome.Świadome jej obecności.“Oddali się może, ale tylko jeśli będzie pewien, że się stąd nie wydostanę - pomyślała ze znużeniem.- a na to mi nie pozwoli.Nie pozwoli mi się stąd wydostać”.Wczesnym popołudniem zorientowała się, że kałuże w koleinach wysychają, więc natychmiast uzupełniła zapas wody, filtrując ją przez czapkę do oderwanego kaptura płaszcza, a potem zlewając do butelek.Woda była mętna, błotnista, ale tego rodzaju drobiazgi już jej nie martwiły.Uznała, że gdyby leśna woda miała ją zabić, to umarłaby wówczas, gdy pierwszy raz zachorowała.Co ją naprawdę martwiło, to brak jedzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl