, Gordon R. Dickson Smok i Jerzy 2 Smoczy rycerz, t. 1 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tytuł dodany przez rycerza na końcu dał Jimowi w samą porę wyrazną wskazówkę.Miałjezdzić na najlepszym z wierzchowców nie dlatego, że pieniądze były jego, ani też dlatego, żeprzewodził tej wyprawie.Była to po prostu kwestia rangi.Miał wyższą rangę od innych, zatemmusiał mieć lepszego konia.Znów powtarzała się sytuacja jak z Johnem Chesterem.Jednak to, że będzie jezdzić na najlepszym, wcale mu nie odpowiadało.Tejże zimy, podkierunkiem Briana, nauczył się władania rycerską bronią w walce pieszej, ale wciąż prawie nicnie wiedział o tym, jak nią władać walcząc konno.Gdyby we trzech dostali się w tarapaty, co biorąc pod uwagę warunki panujące w tychczasach i trasę ich podróży było bardziej niż prawdopodobne, to ten jeden dobry koń powinienbyć między kolanami kogoś takiego jak sir Brian czy sir Giles, kogoś, kto siedząc na nim mógłbybyć przydatny w walce.Przydatność Jima ograniczyłaby się w takim przypadku tylko do tego, że mógłby się wymknąć albo spróbować zająć jednego z przeciwników tak, żeby Giles i Brianmogli załatwić resztę.Przewidywał jednak kłopoty w wytłumaczeniu tej sprawy pozostałym dwurycerzom.Ponieważ jednak należało omówić ważniejsze sprawy, takie jak ta, że szpieg w końcuskontaktował się z nim, Jim zdecydował się odłożyć ten problem na pózniej.Może wpadniejeszcze na jakiś pomysł, jak grzecznie namówić jednego z nich - osobiście wolałby sir Briana,którego zdolności w posługiwaniu się bronią znał - żeby wziął tego najlepszego.W każdym razieBrian i Giles przyprowadzili go tutaj, żeby pochwalić się swoim zakupem, i do niego należałoodpowiednio się zachować.- Doskonale! - powiedział.- Wspaniale! Powiodło się wam dużo lepiej, niż sięspodziewałem.Zwłaszcza ten pierwszy koń!Tamci dwaj rozpromienili się, a Brian krzyknął na chłopców stajennych, żeby zabraliwierzchowce do stajni.- To wszystko robota Briana - powiedział Giles.- Nigdy nie widziałem udatniejszychrzutów.Ale chodzmy na górę, tam będziemy mogli porozmawiać.Myślę, że przydałoby siętrochę wina, nieprawdaż Brianie?- Tak, Gilesie, o tak - przytaknął rycerz.Gdy przybiegli chłopcy stajenni, Brian oddał im wodze, z kilkoma srogiminapomnieniami, żeby porządnie się wszystkim zajęli.Następnie we trzech weszli do gospody,przeszli przez wspólną izbę i wspięli się po schodach.Jim zauważył, że tamci dwaj byli najwyrazniej w świetnych humorach.A i jegogratulacje, i ich radosne humory były z pewnością uzasadnione.Musiał przyznać sam przed sobą,że w tym obcym mieście bez pomocy i przy swojej ograniczonej wiedzy na temat wszystkiego,co średniowieczne, włącznie z targowaniem się, które musiało się łączyć z kupowaniem koni,miałby szczęście, gdyby udało mu się kupić konia dorównującego któremuś z tych jucznych.Aprawdopodobnie skończyłoby się to tym, że wydałby na niego wszystkie swoje pieniądze.Ale już w pokoju czekała na niego następna niespodzianka.Wsadziwszy obie dłonie dosakiewki, która zwisała mu u pasa od miecza, Brian wyciągnął dwie pełne garście i rzucił na stółstos pieniędzy.Monety toczyły się i dzwięczały uderzając jedna o drugą, a Jim patrzył na nie zdumiony.- Przecież tu jest więcej, niż wam dałem, kiedy wychodziliście! - powiedział. Brian i Giles wybuchnęli gromkim śmiechem, poklepując się nawzajem po plecach,zachwyceni jego zdziwieniem.W tym momencie kobieta, która przyniosła wino, zapukała dodrzwi i natychmiast weszła, co widać było zwyczajem po obu stronach Kanału Angielskiego.Brian szybko odwrócił się plecami do służącej, żeby ukryć pieniądze, i prędko zgarnął je zpowrotem do sakiewki.Kobieta, stawiając wino na stole, spojrzała na nich dziwnie, po czym twarz jej rozjaśniłasię, kiedy Brian dał jej większą monetę, niż się spodziewała.Dygnęła i wyszła.Obydwaj rycerze rozsiedli się przy stole i nalali kubki do pełna, Jim poszedł za ichprzykładem.- Powiedzcie mi, co się stało - rzekł.Rycerze znów się roześmieli triumfalnie, klepiąc się nawzajem po plecach.- Jak powiedziałem wprzódy - rzekł Jimowi Giles - to wszystko robota Briana.Brianie,opowiedz mu!- Cóż, żaden z Anglików z końmi wartymi zachodu, a święty Stefan wie, że miejscowi niemają takich - powiedział rycerz - nie chciał nam sprzedać niczego, co miało cztery nogi.Przerwał i pociągnął spory łyk z kubka.- I nic dziwnego - kontynuował.- Wiedzą, że takich koni nie da się tutaj niczym zastąpić,chyba żeby sprowadzić je statkiem z domu.Próbowaliśmy tu, próbowaliśmy tam, ale niemogliśmy znalezć nikogo chętnego do sprzedaży.Znów przerwał, najwyrazniej dla dramatycznego efektu.- Mów dalej - ponaglał go niecierpliwie Giles.- Potem trafił się nam łut szczęścia - mówił Brian do Jima.- Natknęliśmy się naPercy'ego, młodszego syna lorda Belmonta, któremu właśnie przysłano statkiem z Anglii całestado.Miał je zabrać ze sobą dla ojca i jego świty.Milord Belmont zajął już małe, lecz wygodnekwatery dla swojego towarzystwa jakieś pięć mil za miastem.Sir Percy i zwierzęta dopiero cozeszli ze statku i spotkaliśmy się, zanim jego ojciec miał możność zobaczyć syna albo konie.Jeszcze raz przerwał dla wzmocnienia efektu.I jeszcze raz Giles go ponaglił.Obaj grają jak dobrze przygotowana para komediantów-amatorów - pomyślał Jim,wewnętrznie ubawiony.- No cóż.- zaczął sir Neville-Smythe, przeciągając słowa ze złośliwą uciechą.Giles nie mógł już znieść tej zwłoki. - Widzisz, Jamesie - wtrącił prędko - sir Percy miał pewne długi, których jego ojciec bynie pochwalił.- Ja powiem, Gilesie - przerwał mu pośpiesznie Brian.- Sir Percy miał pewne prywatnedługi, z powodu których lord Belmont straszliwie by się gniewał.Krótko mówiąc - potrzebowałpieniędzy.- I kupiliście konie od niego? - spytał Jim.- Taka była moja pierwsza myśl - powiedział Giles [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl