, Petersin Thomas Ogrodnik Szoguna (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej roz-mówca widocznie też był zadowolony, bo po kwadransieuśmiechnął się i powiedział do Sipowskiego po rosyjsku: – Wszystko w porządku.Nie mam zastrzeżeń.Gdy wyszedł, księgowy rzucił kilka zdań na temat jej przy-szłej pracy.Nie przedstawił wielu konkretów, za to stwier-dził z podejrzanym uśmieszkiem, że i tak prawdziwymsprawdzianem jej umiejętności będą wyniki, a te „oceni-my już niedługo, po okresie próbnym”.Za to zaproponował184 ⁄185#Infover WM rigbamy4o1bxa6zgarjfrt1gghvvh0merwd6guox#oszałamiająco wysoką – zdaniem Oksany – pensję – 16 000rubli plus premia 10 procent plus 10 000 w marcu za bi-lans roczny; cóż, to dopiero za rok i „gdy się sprawdzi”, alezawsze.Obiady darmowe w stołówce na miejscu.Dla niej,żyjącej ostatnio za mniej niż połowę tej kwoty – nie liczącnawet tych firmowych obiadów – był to uśmiech losu i bezzastanowienia podpisała umowę.Popołudnie wykorzystałana szukanie kwatery. „Od teraz tu będę żyła” – pomyślała z zadumą, chodzącpo Birobidżanie.Znowu musiała zapożyczyć się u kolegów – ile to długów jużjej narosło! Różnica taka, że z pierwszej pensji spłaci częśćzobowiązań, zapłaci za wynajem kwatery w Birobidżaniei jeszcze zostanie jej na skromne, bo skromne, ale nie wyma-gała przecież luksusów, życie w następnym miesiącu.„A po-tem to już z górki” – pomyślała z nadzieją.Jak dobrze pójdzie,jak zaciśnie pasa, to latem wyjdzie z długów.No i żeby jakośudanie lawirować z tym Kiryłem Konstantynowiczem, któryzachowywał się tak, jakby miał na nią chrapkę! Nie odważy-ła się dać mu zdecydowanego odporu, zresztą sytuacja tegonie wymagała, bo nie był zbyt natarczywy, raczej… lepki.Jako mężczyzna budził w niej instynktowną niechęć.Samanie wiedziała, czemu aż taką, bo niczym się nie różnił odinnych podstarzałych podrywaczy, których dotąd spotkała.W pracy sąsiadowała biurko w biurko z o parę lat star-szą od niej, obdarzoną obfitym biustem kobietą imieniemAgniessa, zajmującą się placem drewna.Nawet fajna, choćnieco prymitywna – oceniła ją po pierwszym dniu.Oksanieszef kazał kontynuować elektroniczną księgowość, zaczętąprzez niejaką Korolewą, od paru tygodni będącą na choro-bowym.Przydzielił laptop i uzgodnił z nią login i hasło dosystemu księgującego – i tu niespodzianka – nie był to ża-#Infover WM whdhvkh81lflemetbsd2mviec4gxutcqfyuczfvb#den z jej znanych, lecz coś o nazwie „Keyaki-B-K”, co sugerowało dzieło japońskich programistów z firmy.Zapytałaszefa o podręcznik lub opis systemu. – Jak sobie sami nie poradzicie, to zapraszam do mniewieczorem, popracujemy razem…A więc o to chodzi! Nie było co więcej pytać.Próbowałasobie radzić.Chwilowo skutek był taki, że raporty dzienneotrzymywane od Sipowskiego wkładała do segregatora, bokulawo poruszała się po programie i nie znała zasad japoń-skiej księgowości, więc nie warto było wklepywać danych.W tych pierwszych dniach poza Agniessą i szefem poznałaniewielu pracowników tartaku.Sekretarkę dyrekcji – któ-rej podlegały też sprawy administracyjne i związkowe –Galinę Timurowną Nowikową, już znała.Doszły nagminnieodęta kasjerka i fakturzystka pracujące pod piątką, pomocw stołówce… Przewijały się przy niej różne osoby – kimsą, dowiadywała się czasem później lub wcale – zabieganyzaopatrzeniowiec, hałaśliwa pani inżynier nadzorująca bu-dowę, która się jeszcze nie zaczęła, dwaj wiecznie uśmiech-nięci Japończycy; starszy – dyrektor i młodszy, ten, z którymw dniu przyjęcia rozmawiała po angielsku – jego asystent,poważny czterdziestolatek – podobno dyrektor inwestycji,zniszczona życiem i zapewne alkoholem sprzątaczka, refe-rent z czwórki… O innych nic nie wiedziała – różnili się tylkotwarzami i pozostawali anonimowi.186 ⁄187#Infover WM eq2j4krrmfw628tlrw1zwf2l1p41zsz8lohpdywj#Rozdział 15Od czwartku noce były jeszcze zimne, ale już nie mroźne,a dnie wręcz ciepłe.Nastała odwilż.Dwudniowy deszcz, to-piąc większość śniegu i zimowego lodu, ugruntował władzęwiosny, która w poniedziałek syciła się swoim pierwszymdziełem – wszechobecnym błockiem, przylepiającym się dobutów i opon.Wszyscy uskakiwali przed ziłami, których kołarozbryzgiwały błoto na kilka metrów, i przez to topili swojebuty, a nierzadko i nogi – pończochy lub spodnie – w roz-miękłej młace obok utwardzonej drogi.Oksana, zanim do-szła do Kugły, miała nogi ubłocone aż do kolan, cały płaszczbył obryzgany burą breją, a buty nie przypominały wcaletego elementu garderoby, lecz jakieś buły szarobrunatnei cieknące.Wchodząc do budynku zwanego powszechniebiurowcem, choć mieścił na parterze i stołówkę i ogrze-walnię dla robotników, zastanawiała się, co zrobić z buta-mi i zabłoconą odzieżą.W efekcie namysłu zdjęła pionierki,skarpety i rajtuzy i niosąc je w ręce, udała się do toalety napiętrze.Pomyślała, że boso wygląda rozkosznie i doprawdyszczytem „szczęścia” było w tym momencie natknięcie sięna Sipowskiego – akurat na Sipowskiego – który dogonił jąna schodach. – O, Oksana Grigoriewna! – zawołał z ostentacyjną rado-ścią.– Widzę, że ta pogoda dała się wam we znaki.Bo wy,zdaje się, chodzicie pieszo całą drogę z miasta do Kugły?Czas to zmienić – dziś podwiozę was do Birobidżanu, niebędziecie musieli taplać się w tym błocie. – Dziękuję – wydukała zaskoczona.Cóż innego mogłapowiedzieć?Toaleta była na szczęście pusta.Zdjęła wierzchnie okry-cie, obmyła buty i przepłukała rajtuzy.Z ortalionowego#Infover WM rrgzlencn01apgi2q8vth11dfkdey2rai6aj1foa#płaszcza ręką zmyła błoto, a rajtuzy wycisnęła i zabrała do biura, by tam je wysuszyć.Tylko buty stwarzały problem – no cóż, włożyła mokre.Muszą wyschnąć na nogach;na dobre im – nogom i butom – to nie wyjdzie, ale innychna zmianę nie wzięła.Szkoda tych butów – to jej jedyne te-renowe, jeszcze ze starych, dobrych czasów, gdy jeździła nawycieczki.Cóż, jak dobrze pójdzie, może na jesień stać jąbędzie na nowe.Zdaje się, że przy tych codziennych, dwuna-stokilometrowych spacerach, buty będą artykułem pierw-szej potrzeby.Chyba że kupi sobie rower.Na razie nie miała za co, alemoże będzie zmuszona przyśpieszyć ten zakup, aby Sipow-skiemu nie dawać pretekstu do spoufalenia.Bo na wojnęz głównym księgowym jej nie stać.Przed południem Galina Timurowna weszła do jej pokoju. – Słuchaj, Oksano, muszę wyjechać do miasta załatwićsprawy.Zostaw na godzinkę ten komputer i chodź, zastą-pisz mnie w sekretariacie.Wiesz, co robić – zechcą kawy,herbaty – podasz.Uśmiechaj się, potakuj itp.Jak będą po-trzebować coś ekstra, to ci powiedzą.To długo nie potrwa,najwyżej dwie, trzy godzinki.Poradzisz sobie.Chodź, po-każę ci, jak łączyć rozmowy do dyrektorów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl