, § Thomas Craig Niedzwiedzie lzy 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Shelley jeszcze raz skinął głową, ale tym razem była to reakcja na myśl, która przy-szła mu do głowy.- Tak - wymamrotał.- Musiałby, w samej rzeczy.- Jeżeli teraz pomaga Rosjanom - to czy nie mógł być człowiekiem, który im po-magał w roku 1974? - Alison poczuła, jak jej dłonie zaciskają się w pięści.Siłą woliprzekonywała męża do swego przeczucia.Zapomniała o chwilowym zrozumieniu dladylematu Margaret Massinger, który sprowadzał się do pytania, kto jest mordercą jejojca.- Mógłby.rzeczywiście mógłby - przyznał Shelley.Spojrzał na Margaret.- Cóż,idąc tym tropem, należałoby pozwolić Paulowi na chwilowe chociaż opuszczenie kraju- na wyjazd do Niemiec.Byłby tam bezpieczniejszy.Czy możecie to zrobić?Margaret skinęła głową i zapytała:- Ale dokąd? W jakim celu?- Niemiecka służba bezpieczeństwa BfV współpracowała z Aubreyem i naszymiludzmi, potem z MI5 przy ich śledztwie.W archiwach mają dokumenty.Są tam rów-nież ludzie, z którymi Paul mógłby porozmawiać.- Kto?- Wolfgang Zimmermann.- Czy to ten?.- zaczęła Alison.- Ten, którego KGB starało się wrobić jako podwójnego agenta, kiedy upadłUkład Berliński.Może teraz odwdzięczyć się Aubreyowi za jego ówczesne wysiłki.Czas na uregulowanie długu.- Ale czy poprzedni kanclerz nie wywalił go?- Sam się podał do dymisji.Margaret zdała sobie sprawę z tego, że Peter i Alison zapomnieli o jej obecności.Zazdrościła im, że tak łatwo potrafią się ze sobą porozumieć i współpracować.Stano-wili całkowite przeciwieństwo tego, czego ona sama doświadczyła w ciągu ostatnichdni.Nie było między nimi rozdzwięku, jaki zamienił się w prawdziwą przepaść pomię-dzy nią a Paulem.Zaryzykuje teraz, pojedzie z nim do Niemiec.Jej ojciec musi pocze-kać - tak jak czekał pod ruinami tego zbombardowanego domu w Berlinie.227 Potrząsnęła głową.Rozmawiający zajęci ożywioną dyskusją nawet tego nie zauwa-żyli.Musiała o nim zapomnieć.Musiała pomóc Paulowi ratować życie.Nie mogłaznieść nawet myśli o jego ewentualnej śmierci, o tej nowej, najgorszej z możliwychstrat.O utracie człowieka, który zastąpił jej ojca - męża - kochanka - Paula.Kiedy znów wróciła myślami do pokoju, usłyszała Shelleya, który mówił do żony:- Tak, kiedy wykryto tę intrygę, kanclerz nie chciał go przyjąć z powrotem na tosamo stanowisko, lecz mianował go specjalnym doradcą BfV.Ten człowiek ma dużąwładzę - może grzebać w starych kartotekach, przeczesać je dla was bardzo gruntow-nie.nawet zapewnić wam ochronę.- Czy może pan to załatwić? - spytała Margaret niepewnie.- Tak, mogę z nim porozmawiać.Zrobi to.Od kiedy jego ludzie poinformowaligo, że ma wobec Aubreya do spłacenia dług wdzięczności, bo to on, a nie jego pod-władni, doprowadził do oczyszczenia go z podejrzeń, Zimmermann poszukiwał możli-wości wyrównania rachunków.Zrobi to.- Twarz Shelleya zachmurzyła się.- Kto wie,Ally - może w ten sposób znajdziemy twojego pana X.Myślę, że właśnie odkryliśmyukryte drzwi do twierdzy.Furtkę Judasza.- Uśmiechnął się prostodusznie do Margaret.- Na pani miejscu spakowałbym się do podróży - dyskretny wyjazd.Jesteście prawdo-podobnie pod obserwacją.Mieszkanie z pewnością też.- Przerwał, lecz po chwili cią-gnął: - Proszę mi wierzyć, pani Massinger, że nie będzie pani pomagać człowiekowi,który zabił pani ojca.Kenneth Aubrey nie mógł tego zrobić, nawet gdyby miał osobistypowód.Przysięgam pani.Margaret Massinger nagle wstała.- Dziękuję, panie Shelley.Bardzo dziękuję.- Po jej oczach było widać, że niewierzy w zapewnienia Shelleya na temat niewinności Aubreya.Dzwięki muzyki pop z nie oświetlonego okna na górze.Gdzieś w głębi ulicy czyjśśmiech, potem przerazliwy płacz dziecka.Zapach jedzenia, ścieków i śmieci.Podczasgdy transporter opancerzony BTR-60 powoli wtaczał się na plac, Miandad powróciłmyślami do swojego dzieciństwa.Ze znajomych zapachów brakowało tylko gorącego icuchnącego zapachu, niesionego przez wiatr znad Indusu.Tutaj, w Kabulu, noce byłychłodniejsze i znajome zapachy odczuwał ostrzej w nozdrzach.W Karaczi.Jednak tamtych zapachów nie da się niczym zastąpić.W okularze noktowizora wi-dział błyszczący, lekko rozmazany kontur zmierzającego w jego stronę transportera.Ponad dwoma lekko uchylonymi lukami na płaskim korpusie zamontowana była wieżaprzypominająca rozpłaszczony hełm, w której czerniał czarny otwór 14,5-milimetrowego karabinu maszynowego.Gumową osłonę okularu noktowizora miał228 przyciśniętą do prawego oka.Czuł, jak powietrze, które wydycha, ochładza się, prze-pływając koło jego ramienia i pleców.Niczym zmartwychwstały porucznik Azimow,czekał za nim Hyde w mundurze zdjętym z martwego ciała.Był tam również Moham-med Dżan z dwoma innymi Pathanami.Reszta jego ludzi zajęła pozycję wokół placu.Po potyczce z patrolem zostało Pathanów zaledwie siedemnastu.Siedemnastu, pomy-ślał.Siedemnastu wystarczy, ale z trudem.To, że byli armią fanatycznych cieni, zwięk-szało ich liczebność.BTR-60 zbliżał się do nich, objeżdżając utwardzony plac, przesuwał się wzdłużsklepów i hotelu, jakby nie mógł tu znalezć dość miejsca.Teraz znajdował się w odle-głości nie większej niż siedemdziesiąt jardów od nie oświetlonej alei, w której czekałwraz z Hyde'em i Mohammedem Dżanem.Zegar wybił gdzieś godzinę.Trzy, cztery,liczył.Czwarta rano.Ręka Miandada zacisnęła się na przednim uchwycie, jego paleclekko przyciskał spust granatnika.Lewą ręką przytrzymywał na ramieniu koniec rury ztylną podpórką.Pocisk wyglądający jak miniaturowa złożona parasolka czekał na koń-cu lufy.Transporter nadjeżdżał.Oprócz pojazdu na placu nic więcej nie było [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl