, Hardy Thomas Tessa d'Urberville 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chodź ze mną tędy, a ja tymczasem zobaczę, co będę mógł znaleźć do jedzenia.Stoke-d'Urberville zaprowadził ją znów do namiotu na trawniku i zostawił samą, a po chwili powrócił niosąc lekkie śniadanie w koszyku, który postawił przed nią.Było widoczne, że młody panicz nie życzył sobie, by mu służba przeszkadzała w tym przyjemnym sam na sam.– Czy pozwolisz, że zapalę?– Ależ proszę bardzo, sir.Skroś przędzę dymu snującego się po namiocie obserwował, jak z jakimś nieświadomym wdziękiem chrupała swoje śniadanie.Tymczasem Tessa Durbeyfield, patrząc niewinnie na róże przypięte do jej gorsu, nie przeczuwała, że poza tą błękitnawą narkotyczną mgiełką kryje się “tragiczne zło" jej dramatu życiowego, mające stać się kiedyś krwawym promieniem w świetlnym widmie jej młodego życia.Tessa miała w sobie pewną właściwość, która w danej chwili była dla niej fatalna, i ona to sprawiła, że oczy Aleca d'Urberville'a nie mogły się od dziewczyny oderwać.Skutkiem bujnego rozkwitu swej urody wyglądała na dojrzalszą kobietę, niż nią była istotnie.Odziedziczyła ten rys charakterystyczny po matce, nie posiadała jednak cech, które zdawał się zapowiadać.Wprowadzało to Tessę niekiedy w zakłopotanie, lecz koleżanki pocieszały ją mówiąc, że czas tę wadę uleczy.Niebawem skończyła śniadanie.– Teraz wracam do domu – oświadczyła wstając.– A jak się nazywasz? – zapytał odprowadzając ją przez aleję aż do miejsca, skąd dom nie był już widoczny.– Tessa Durbeyfield z Marlott.– Więc mówisz, że straciliście konia?– To ja go zabiłam – odrzekła, a gdy opowiadała szczegóły śmierci Prince'a, oczy jej napełniły się łzami.– I sama nie wiem, jak mogłabym to ojcu wynagrodzić.– Pomyślę, w jaki sposób można by temu zaradzić.Moja matka musi ci znaleźć jakieś zajęcie.Ale słuchaj, Tesso, żadnych głupstw o d'Urberville'ach! Nazywasz się tylko Durbeyfield, pamiętaj, a to zupełnie inne nazwisko.– Nie życzę sobie lepszego – odpowiedziała z pewną godnością.Przez chwilę, tylko przez jedną chwilkę, gdy się znaleźli na zakręcie alei między wysokimi rododendronami i świerkami, zanim ukazała się stróżówka, nachylił ku niej twarz, jak gdyby chciał.lecz nie: powstrzymał się i pozwolił jej odejść.Tak się zaczęło.Gdyby Tessa zdolna była przewidzieć całą ważność owego spotkania, mogłaby zapytać, dlaczego przeznaczeniem jej było, by dnia tego spotkał ją i pożądał człowiek dla niej nieodpowiedni, a nie ktoś inny, pod każdym względem właściwy i upragniony, tak właściwy i upragniony, jakim ludzkość byłaby w ogóle zdolna ją obdarzyć.Tymczasem jedyny bliski tego ideału człowiek, jakiego znała, zachował o niej tylko przelotne i na pół zapomniane wspomnienie.Dobrze i mądrze powzięty plan rzeczy zwykle źle jest wykonywany: wezwanie rzadko kiedy sprowadza człowieka właściwego; ten, którego można by pokochać, zazwyczaj nie zjawia się w chwili sprzyjającej miłości.Natura nieczęsto szepcze biednemu stworzeniu: “Spójrz!", wtedy gdy to spojrzenie mogłoby je obdarzyć szczęściem, zaś na okrzyk: “Gdzie jesteś?", odpowiada: “Tutaj", dopiero wówczas, gdy owa gra w chowanego stała się już nudna i uciążliwa.Chciałoby się wiedzieć, czy wtedy gdy ludzkość osiągnie najwyższy szczyt postępu, tego rodzaju anachronizmy nie zostaną naprawione dzięki bardziej subtelnej intuicji i silniejszemu wzajemnemu oddziaływaniu społecznego mechanizmu niż obecny, rzucający nami na prawo i na lewo.Lecz taki stan doskonałości trudno jest przewidywać, a nawet uważać za możliwy.Wystarczy, że w danym wypadku – podobnie jak w milionach innych – dwie połowy mogące stworzyć idealną całość nie spotkały się w odpowiedniej chwili.Brakująca połowa błądziła samopas po ziemi czekając w tępym ogłupieniu aż do ostatniej chwili.Wynikiem tego niezręcznego opóźnienia były niepokoje, rozczarowania, wstrząsy, katastrofy i niezwykłe koleje losu.Alec d'Urberville powróciwszy do namiotu usiadł okrakiem na krześle i rozważał coś z twarzą rozjaśnioną zadowoleniem.Potem wybuchnął głośnym śmiechem:– Tam do licha! Co za śmieszna historia! Cha, cha, cha! A jaka to apetyczna dziewczyna!Rozdział 6Tessa zeszła ze wzgórza w dół aż do Trantridge Cross i z roztargnieniem czekała na wóz powracający z Chaseborough do Shaston.Wsiadając nie wiedziała, co do niej mówią inni pasażerowie, mimo że im odpowiadała; a gdy wyruszyli w dalszą drogę, jechała zapatrzona nie na zewnątrz, tylko we własną głąb.Któryś z towarzyszy podróży zwrócił się do niej wyraźniej niż poprzednio inni:– Cóż to? Wyglądasz jak jeden duży bukiet? Mamy dopiero początek czerwca, a tu już takie piękne róże!Wtedy dopiero z ich zdziwionych spojrzeń zrozumiała, że zrobiła z siebie nie lada widowisko: róże przy staniku, róże na kapeluszu, koszyk aż po brzegi pełen róż i truskawek.Zaczerwieniła się i zawstydzona wybąkała, że te kwiaty otrzymała w podarunku.Korzystając z chwili, gdy nikt na nią nie patrzył, ukradkiem zdjęła kilka najjaskrawszych kwiatów z kapelusza, włożyła je do koszyka i nakryła chustką do nosa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl