, Nurowska Maria Wiek samotnosci 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy tak siedzieli przy stole, racząc się gorącym czajem z blaszanych kubków, wdowa nieoczekiwanie powiedziała:- Jewelina Edwardowna to całkiem nasza, co, synok? Jasza nic na to nie odpowiedział, a Ewelina wolała nie patrzeć w jego stronę.- Jak ją pierwszy raz zobaczyła, to myślała, że za wielka pani w nasze progi zawitała i że jeszcze jaka bieda z tego będzie.A tak dobrze się ułożyło - ciągnęła gospodyni przetrzepując sienniki; nakryła je derką, to miało być ich posłanie.- Najlepiej spać razem, to się jeden od drugiego zagrzeje.Ewelina ulokowała się od ściany, licząc na to, że jej najbliższe sąsiedztwo będzie stanowiła matka Jaszy, a nie on sam.I tak też się stało.Otuliwszy się skórami, które miały im służyć za przykrycie, nie wiedząc kiedy zasnęła.Śniła jej się tajga, która była jak największy na świecie kościół.wszędzie kolumny w najpiękniejszym stylu, wieże dotykające nieba.A potem nagle biegła przez jakiś lód, ten lód zaczął pękać.zimna woda oblała jej nogi, dosięgnęła pleców.Ktoś ją jednak w ostatniej chwili uratował, ktoś ją z tego lodu ściągnął.Była ocalona.Kiedy się ocknęła, ogarnęło ją przerażenie, oto od ściany, tuż obok spał Jasza.Widziała jego szeroką twarz uniesioną lekko ku górze.Oczy zakrywały powieki z gęstymi rudymi rzęsami, górna warga lekko uniesiona odsłaniała mocne białe zęby.Ewelina złapała się na tym, że przygląda mu się z ciekawością podobną do tej, z jaką obserwuje się egzotyczne zwierzęta.Wiec on spał obok.i nic sienie stało.To dobrze, to może naprawić stosunki między nimi.Będzie z tym łatwiej żyć.Jekaterina Iwanowna obudziła się przed Jaszą.- Zamarzłaby mi moja gołąbeczka w nockę zimną - rzekła - nakazała synaczkowi przenieść się pod ścianę.Po śniadaniu wyruszyli z koszykami na zbiór żurawin.Siwy szron pokrywał poszycie, a kałuże ścięte były cienkim lodem.Mroźne powietrze aż szczypało w płucach.Ale kiedy wyszło słońce, zrobiło się prawie gorąco.Szli gęsiego, czasami musieli się przedzierać przez gęste krzaki! Jasza starał się ułatwić Ewelinie tę przeprawę przez gąszcz, usuwał jej z drogi gałęzie.Nagle znaleźli się na pustej przestrzeni i Ewelina aż przystanęła.Leśna łąka broczyła jagodami.W oczach robiło się czerwono od tego widoku.Zaczęli zbierać żurawiny, gęsto pokrywające gałązki.Ewelina podpatrzyła, jak zręcznie gospodyni wyłuskuje owoce spośród drobnych, zielonych listków, i starała się ją naśladować.Ale palce stawiały opór, nie szło jej to tak sprawnie.Tamci dwoje już wysypywali zawartość swoich koszyków na płachtę, podczas gdy ona nie uzbierała nawet połowy swojego kosza.Jasza odnosił potem tę płachtę na drogę, gdzie zostawili konia.Wysypywał jagody do beczki i wracał z powrotem.Mimo że nie miała szans, by się z nimi ścigać, zbieranie jagód sprawiało jej przyjemność.Było takie wymierne.Koszyk przed chwilą pusty, szybko stawał się pełny.Podnosiła się idąc; w stronę płachty.To też było przyjemne, bo mogła rozprostować plecy.Słońce tak zaczęło przygrzewać., że rozebrała się do bluzki.Podciągnęła rękawy i przysiadła na mchu, wystawiając twarz do słońca.Czuła na skórze ciepło jego promieni.- Jewelina Edwardowna - zawołała gospodyni - nie siadajcie na ziemi, bo wam boleść wejdzie w krzyże.Nie dadzą mi spokoju - pomyślała podnosząc się.Albo syn albo matka ciągle ją mieli na oczach.Wieczorem okazało się, że uzbierali cztery pełne beczki.- Za dużo dla nas - powiedziała Ewelina.- Co z tym robić?Jekaterina Iwanowna roześmiała się.- A to, że Jasza pojedzie do miasta i sprzeda.I dobry grosz dostanie.Jak Jewelina Edwardowna chce, to i jej część się przetarguje.Zostawić tylko tyle co dla siebie.- Czemu nie - zgodziła się z ochotą.Spędzili noc w chacie, skoro świt wyruszając w drogę powrotną.Trzęsąc się na drabiniastym wozie, obciążonym teraz ponad miarę, Ewelina myślała że wyprawa do tajgi była dobrym pomysłem.Zupełnie jakby wstąpiły w nią nowe siły, których zaczynało jej ostatnio brakować.Karolina wracała z konnej przejażdżki z uczuciem, że tym razem trochę przesadziła.Skakała przez rów i niestety utopiła kapelusz, wszelkie wysiłki, by go wydostać, nie dały rezultatu.Wracała z gołą głową, z potarganymi na wietrze włosami.W dodatku, chcąc wydostać to piekielne nakrycie głowy, pobrudziła szlamem swój strój amazonki.Wyobrażała sobie, jaką minę na jej widok zrobi ciotka Eda.Ale w końcu były wakacje.Wjeżdżając w aleję akacjową, zobaczyła jakichś ludzi przed gankiem.Tego jeszcze brakowało - pomyślała - żeby mnie zobaczyli obcy.Zawahała się nawet, czyby nie zawrócić i próbować szczęścia na tyłach pałacu, ale została już dostrzeżona.Podjechała bliżej i nagle wszystko przestało mieć znaczenie.Oto Karolina zobaczyła wśród nieznajomych sylwetkę ojca, nie, nie mogła się mylić, to był na pewno on.A skoro ojciec wrócił, wróciła także ona.Ewelina Lechicka jest z powrotem w domu!Zeskoczyła z konia i prowadząc go za uzdę, podeszła do ganku.To był ojciec.A w tych dwóch nieznajomych, towarzyszących mu mężczyznach rozpoznała krewnych z pobliskiego dworu.Zjawili się pewnie na wieść o jego powrocie.Oddała konia stajennemu, który od razu się pojawił, a sama podeszła do ojca.Była onieśmielona, speszona swoim niestosownym wyglądem.Ojciec wydał jej się kimś zupełnie obcym, nie potrafiła nawet powiedzieć, czy bardzo się przez ten czas zmienił, bo niezbyt dobrze go pamiętała.Nie nosiła w sobie jego obrazu, to były raczej szczegóły, jego śmiech, głos.Co innego matka.Jej postać, twarz, sposób bycia, to wszystko przetrwało w Karolinie w nienaruszonej formie, teraz będzie mogła sprawdzić, jakie zaszły zmiany.- A mamusia jest w swoim pokoju? - spytała i już wbiegała na schody ganku.Minęła pokój stołowy i otworzyła te dobrze znane drzwi, na które patrzyła tyle razy w czasie obiadu, i wiedziała, że nikt ich nie otworzy, bo nikogo za nimi nie ma.Pokój matki był pusty, pomyślała, że jest może w saloniku na górze, gdzie zwykle piła kawę i przeglądała gazety.Popędziła schodami na górę, ale i tam jej nie było.Nie przyjechała - odezwał się w niej głuchy głos - pewnie została w Warszawie na zakupach.I ogarnęło ją rozczarowanie, że tak się wcale do Karoliny nie spieszyła, chociaż nie widziały się tyle czasu.Schodziła na dół, kiedy zobaczyła w hallu ojca.Stał pośrodku z opuszczonymi rękami i unosząc głowę patrzył na nią.Serce Karoliny ścisnęło złe przeczucie.Zrozumiała, że on ma dla niej jakąś wiadomość od matki.- Gdzie mamusia? - spytała z nogą na stopniu schodów, jakby miała zamiar cofnąć się, uciec.- Gdzie ona jest? Milczał, patrząc na nią smutnym wzrokiem.- Czy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl