, Erich Maria Remarque Trzej Towarzysze 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Podłe czasy - rzekł Gotfryd marszcząc brwi.- No, to w takim razie nie śpieszy ci się dzisiaj zbytnio do jazdy?- Nie, a dlaczego?- Mógłbyś mnie kawałek podwieźć.- Zgoda.- Wsiedliśmy.- Dokąd chcesz jechać?- Do katedry.- Co? Czyżbym się przesłyszał? Zdawało mi się, że powiedziałeś: do katedry.- Nie, synu, nie przesłyszałeś się.Tak powiedziałem.Popatrzyłem na niego zdumionym wzrokiem.- Nie wybałuszaj ślepiów, tylko jedź.- Niech będzie.- Ruszyliśmy.Katedra leżała w starej dzielnicy miasta, na dużym placu okolonym domami zamieszkałymi przez księży.Zatrzymałem się przed głównym wejściem.- Dalej, objedź dokoła.Kazał mi stanąć przed furtką na tyle kościoła i wysiadł.- Dobrej zabawy - powiedziałem.- Widzę, że idziesz się wyspowiadać.- Chodź ze mną - zaproponował.Zaśmiałem się.- Nie dzisiaj.Modliłem się już rano.Wystarcza mi to na cały dzień.- Nie pleć bzdur, dziecinko.Chodź ze mną.Chcę ci wspaniałomyślnie pokazać coś interesującego.Wiedziony ciekawością poszedłem za Gotfrydem.Weszliśmy przez małe drzwi i od razu znaleźliśmy się w krużgankach kościoła.Tworzyły one olbrzymi czworobok i składały się z długiego szeregu podcieni, wspartych od strony wewnętrznej na granitowych kolumnach.Krużganki ujmowały w ramy ogród.W środku wznosił się olbrzymi, nieco zniszczony przez wiatr i deszcz krzyż z figurą Chrystusa.Po bokach umieszczono kamienne płaskorzeźby stacji Męki Pańskiej.Przed każdą stacją stał klęcznik.Ogród był zapuszczony i kwitły w nim bujnie rozmaite kwiaty.Gotfryd wskazał parę olbrzymich krzewów białych i czerwonych róż.- Chciałem ci to pokazać! Poznajesz?Przystanąłem zaskoczony.- Oczywiście, że poznaję.A więc tu zbierałeś plony, ty rabusiu kościołów!Przed tygodniem Pat wprowadziła się do pensjonatu pani Zalewskiej i Lenz przysłał jej wieczorem przez Juppa olbrzymi pęk róż.Było ich tyle, że Jupp musiał dwa razy schodzić na dół i za każdym razem zjawiał się z olbrzymim naręczem.Już wtedy zachodziłem w głowę, skąd je wziął Gotfryd, albowiem znałem jego niewzruszoną zasadę, że kwiatów nie należy nigdy kupować.W parkach miejskich takich róż nie widziałem.- To świetny pomysł! - rzekłem tonem uznania.- Trzeba było tylko na to wpaść.Gotfryd napuszył się.- Powiadam ci, że ten ogród to istna kopalnia złota.- Tu położył mi uroczyście rękę na ramieniu.- Przyjmuję cię, Robercie Lohkamp, na wspólnika.Pomyśl, że teraz właśnie bardzo ci się to przyda.- Dlaczego właśnie teraz?- Albowiem parki miejskie są w tej chwili ogołocone.A stanowiły one twoje jedyne źródło, co?Przytaknąłem.- Poza tym - klarował dalej Gotfryd - wchodzisz w okres, w którym daje się zauważyć różnica między mieszczuchem a człowiekiem rycerskim.Mieszczuch okazuje coraz mniej względów kobiecie, im dłużej ją zna.Człowiek rycerski okazuje ich coraz więcej.- Zrobił szeroki gest.- Dzięki temu będziesz mógł stać się człowiekiem wstrząsająco rycerskim.Śmiałem się.- Wszystko to bardzo ładnie, Gotfrydzie, ale co się robi, jeżeli człowieka przyłapią na gorącym uczynku? Zwiać stąd nie jest tak łatwo, a pobożne duszyczki skłonne są uznać tego rodzaju czyn za świętokradztwo.- Drogi chłopcze, czy widzisz tu żywą duszę?Od czasu wojny ludzie chodzą na zebrania polityczne, a nie do kościołów.- Święta racja.No, a księżulkowie?- Księżom los kwiatów jest widocznie obojętny, inaczej pielęgnowaliby ogród.A Pan Bóg cieszy się, jeśli przy pomocy kwiatów możesz sprawić komuś radość.- Masz rację! - Przyglądałem się olbrzymim, starym krzewom.- No, w ciągu najbliższych tygodni będę dostatecznie zaopatrzony.- Dłużej.Powiadam ci, chłopie, masz szczęście.Jest to niezwykle trwała odmiana.Pociągniesz tym co najmniej do września.A w jesieni będziesz tu miał astry i chryzantemy.Chodź, pokażę ci je od razu.Łaziliśmy po ogrodzie.Róże pachniały upajająco.Jak brzęcząca chmura przelatywały od kwiatu do kwiatu roje pszczół.- Popatrz - rzekłem przystając.- Skąd one się tu wzięły? W środku miasta? Przecież w pobliżu nie ma uli.A może przypuszczasz, że ojcowie ustawili sobie ule na dachach?- Nie, bracie Robercie.Pszczółki przywędrowały tu sobie z jakiejś chłopskiej zagrody.Wiedzą, gdzie prowadzi ich droga - tu mrugnął.- Bo my nie wiemy, co?Wzruszyłem ramionami.- Może i wiemy.W każdym razie znamy wycinek tej drogi.Tyle, ile można znać.Ty nie znasz, Gotfrydzie?- Nie.I nie chcę go znać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl