, Nowak Zdzislaw Zbojecka wyprawa Hodzy Nasredin (4) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cóż, Ojcze Pięknego Słowa, ja po prostu wierzę w swoją szczęśliwą gwiazdę.- Pewnie, szczęście wiele może, więc wierzyć w nie trzeba - zgodził się herszt zbójecki.- Jednakże nie zapominaj, przyjacielu, że:“Gdzie szczęście zbyt długo panuje,Tam i ostrożność, i rozum szwankuje".Hodża uśmiechnął się pod nosem.- Nie sądzę - odpowiedział niemal bez namysłu - aby rozum nagle odfrunął mi wraz z wiatrem pod obłoki.Ani by wleciał do którejś z licz­nych tu przepaści i kark skręcił.Nie, Ojcze Pięknego Słowa, dobry los mnie nie opuści.Jednooki na to krótko:- Ja zaś powiadam ci, przyjacielu, iż:“Ślepy los figle brzydkie płata,Zwłaszcza gdy głowa lichowata".Hodża Nasreddin roześmiał się głośno:- Cha, cha, cha! Dawno nikt mi nie wypominał niedomagań głowy.Ostatnim chyba był mułła nauczający nas czytania liter z Koranu.No proszę, a już wydawało mi się, że o zawartość czaszki mogę być spokojny.- Bo też ja i nie o twojej głowie powiadam, przyjacielu.Chodzi mi jedynie o to, że człek roztropny swojemu szczęściu powinien dopomóc, nie czekając ani na łaskę Allachową, ani na szczęśliwe zrządzenie losu.Właśnie o tym chciałbym z tobą porozmawiać.- Z przyjemnością, Ojcze Pięknego Słowa.Ale wpierw chciałbym cię prosić o przysługę.- Zgoda, z góry.A jaką?- Ponieważ nie mogę pokazać się w Chodżencie, chciałbym, abyś cztery woreczki monet, zdobytych uczciwie w Kokandzie, dostarczył potajemnie do domu rodziców Guldżachon.Dwie sakiewki srebra, jed­na pereł i dwie pełne złota pozwolą moim najbliższym doczekać w spo­koju do powrotu syna, męża i ojca z przymusowych dalekich podróży.- Nie kłopocz się, przyjacielu.Skarb ów dotrze bezpiecznie do rąk twojej Guldżachon.Lecz nie teraz, a dopiero za miesiąc lub za półtora, kiedy już chan Kokandu i jego siepacze dojdą do przekonania, żeś zdo­łał umknąć za granicę.Albo żeś zginął marnie gdzieś w górskich prze­paściach.Po tych słowach jednooki przywódca zbójników ujął mędrca pod ra­mię i wraz z nim przysiadł w cieniu pod płachtą zawieszoną na żerdziach wetkniętych w skalne szczeliny.A że w chłodzie głowy pracują znacznie żwawiej, od razu zaczęli ustalać strategię dalszego działania.Nazajutrz z samiutkiego rana zbójeckie obozowisko opuścił samotny jeździec na burym osiołku.Na kłapouchu z dwiema jasnymi plamkami nad oczami.Odprowadzany serdecznymi okrzykami życzącymi mu szczęścia w podróży, mąż ten wyruszył w stronę stepów za Syr-darią.Niemal w tym samym czasie w przeciwległym kierunku udało się trzech innych wędrowców.Dwóch na zwierzętach długouchych, burym oraz dropiatym.Trzeci pomaszerował piechotą pomagając sobie długą pasterską laską.Po kilku godzinach czterooki osiołek dźwigający samotnego jeźdźca w ubogich szatach okrytych kurzem podróżnym zatrzymał się przed przydrożną czajchaną.Najwidoczniej wędrowiec zdecydował się wzmocnić nadwątlone siły kawałkiem pieczonej baraniny i jęczmien­nym plackiem, zieloną zaś herbatą ugasić pragnienie.Właściciel gospody najpierw dostrzegł przedziwną mordę osła, po­tem spojrzał bacznie w twarz przybyszowi i zmarszczył czoło, jakby so­bie usiłował coś przypomnieć.Następnie pochylił się głęboko i wy­mamrotał półgłosem:- Afandi, chciałem cię.- Tsss, ciszej, zacny druhu.Tutaj z pewnością nawet ściany mają uszy - szepnął w odpowiedzi nieznajomy, kładąc palec na ustach.- Nie zwracaj się tak do mnie.Albowiem ja, przyjacielu, tak naprawdę to wcale nie ja.Pomyliłeś mnie zapewne z zupełnie kimś innym.Niestety, chwila ta, komu trzeba, wystarczyła całkowicie.Oto gość w wypłowiałym chałacie siedzący w pobliżu drzwi nagle zastrzygł uszami, po czym niespiesznie odsunął imbryk z wrzątkiem herbaty, gospoda­rzowi rzucił niedbale miedziaka oraz słowo “rachmat" - dziękuję - i wy­szedł na dwór.Pracowicie dłubiąc palcem w nosie poczłapał wolnym krokiem w głąb wąwozu.Jednakże zaledwie zniknął za skałami, puścił się biegiem, gubiąc obydwa sandały w wielkim pośpiechu.Do Czałbeka kawał drogi, a czas czekać nie myśli.Zasapany i z bólem w płucach, na miękkich nogach, ledwie żywy ze zmęczenia biegacz dopadł drewnianej furty w wysokim glinianym mu­rze otaczającym bogate zabudowania i zaczął w nie tarabanić, wrzesz­cząc przy tym z całych sil:- Otwierać, na Allacha! Otwierać czym prędzej, bękarty żółwia! Otwierać, jeśli życie wam miłe!Nad glinianym murem pojawiła się tłusta gęba właściciela do­mostwa.- Czemu się drzesz, przybłędo z parchami? Nie jesteśmy tutaj głusi - rozległ się rozdrażniony głos z góry [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl