, Szklarski Alfred 5 Tajemnicza wyprawa Tomka 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wpatrywała się w niego błyszczącymi, zmrużonymi ślepiami.Naraz lekko powstała.Bosman na szczęście nie stracił przytomności umysłu; błyskawicznie zasłonił twarz siecią zerwaną z ramienia.Gwałtowne uderzenie cielska pantery omal nie strąciło go z konaru.Z trudem utrzymując równowagę, prawą dłoń wczepił w puszyste futro na karku zwierzęcia, którego pazury i kły szarpały gruby zwój sieci.Bosman próbował zrzucić z siebie rozjuszoną bestię.Nagle uderzyła go tylnymiłapami w nogi.Stracił równowagę, zachwiał się.Po chwili razem z panterą runął w dół.Nadziemna cicha walka trwała zaledwie chwilę.Toteż Tomek i Smuga przerazili się nie na żarty, gdy bosman nieoczekiwanie gruchnął z drzewa prawie wprost na ich głowy.Tomek upadł, uderzony w twarz puszystym ogonem.Smuga natomiast od razu połapał się w sytuacji.Całym ciężarem ciała przygniótł grzbiet pantery.Bosman stęknął boleśnie.Tomek pośpieszył im na pomoc.Chwycił panterę za skórę na karku tuż przy samym łbie.Niewiele już brakowało, aby gołymi rękami obezwładnili drapieżnika, gdy naraz od strony fanzy rozbrzmiał strzał karabinowy.Po nim zaraz rozpoczęła się bezładna kanonada.Bosman podkurczył nogi, sieknąwszy z wysiłku wyprężył się i za jednym zamachem zrzucił z siebie panterę oraz przyjaciół.Irbis szybko skoczył w krzewy, łowcy zaś natychmiast porwali porzucone na ziemi karabiny i pobiegli ku fanzie.WALKA Z MIEDZIANOBRODYMIGwałtowna palba przemieniła się wkrótce w pojedyncze strzały.Trzej łowcy nie zważali na gałęzie smagające ich po twarzach, potykali się w wykrotach, czasem któryś padał na ziemię, lecz zaraz wstawał i doganiał towarzyszy.Bosman trochę kulał po upadku z drzewa, porozrywane pazurami pantery spodnie zahaczały o krzewy, ale mimo wszystko nie pozostawał w tyle.Twarz Smugi krwawiła, nie zdążył się bowiem uchylić przed uzbrojoną w ostre pazury łapą irbisa.Teraz uderzenia gałęzi sprawiały mu dotkliwy ból.Jedynie Tomek nie poniósł żadnego szwanku, toteż wyrywał się do przodu.– Prędzej, jeszcze się bronią! – zawołał, znów przyspieszając biegu.– Nie wyprzedzaj! – krzyknął Smuga, przytrzymując młodzieńca za ramię.– Biegnij za mną! – dodał bosman; jednocześnie wysunął się przed Tomka, by nadawać równe tempo.Marynarz bez trudności odgadywał myśli Smugi.Im mniej zmęczeni przybiegną do fanzy, tym skuteczniej uderzą na wroga.W tej chwili sytuacja nie mogła tam być zbyt groźna.Udadżalaka, doskonały żołnierz, na pewno nie dał się zaskoczyć bandzie pospolitych opryszków.Pojedyncze strzały były najlepszym dowodem, że pierwszy atak został skutecznie odparty.Las rzedniał.Poprzez drzewa widać już było zabudowania fanzy.Smuga wyprzedził bosmana.Poprowadził towarzyszy ku szopie, obok której przywiązane były wierzchowce.Z lasu przebiegli chyłkiem do pobliskich krzewów.Pod ich osłoną podpełzli o kilkanaście kroków od szopy.Pospiesznie zbadali sytuację.Chunchuzi, ukryci w zaroślach na wprost fanzy, strzałami trzymali w szachu obrońców znajdujących się w jej wnętrzu.Część napastników zapewne okrążała dom, by pod osłoną ścian pozbawionych okienpodkraść się do drzwi.Słychać było ich nawoływania na tyłach domu.Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że zaatakują jeszcze przed świtem.Dwóch chunchuzów, w krótkich kożuszkach i szerokich, stożkowatych kapeluszach na głowach, usiłowało uprowadzić konie przywiązane obok szopy.Nie mogli jednak podejść do nich od przodu żerdzi, ponieważ z szeroko otwartych drzwi fanzy natychmiast padał strzał, gdy tylko któryś z nich wychylał się zza wystraszonych koni.Chunchuzi klęli, ponawiali próby, a tymczasem z jednej strony kule, a z drugiej kopyta wierzgających koni wciąż broniły im dostępu.Smuga obawiał się, że sytuacja lada chwila może ulec zmianie na korzyść bandy, nie zważając więc na nic, postanowił rozpocząć atak.Trącił bosmana w ramię, wskazując ruchem głowy obydwóch chunchuzów.Bosman skinął głową, po czym na migi polecił Tomkowi, by w razie potrzeby osłaniał ich ogniem przed napaścią bandytów zgrupowanych na wprost fanzy.Młodzieniec zaraz skierował lufę sztucera w tamtą stronę, obydwaj zaś jego towarzysze złożyli swe karabiny obok niego.Wydobyli noże.Broń palna była obecnie bezużyteczna – kule mogłyby poranić konie.Smuga i bosman jednocześnie poderwali się na nogi i podskoczyli ku chunchuzom.Była to krótka walka.Zaskoczeni bandyci stawiali słaby opór.Smuga od razu pierwszym ciosem powalił jednego z nich, bosman natomiast trafiony w twarz arkanem oślepł na chwilę, ale mimo to chwycił chunchuza za rękę.Krótką szamotaninę zakończył okrzyk bólu i trwogi.Z boku huknęło kilka strzałów.Zaraz odpowiedziały im błyski ognia z fanzy.Trzej łowcy podpełzli bliżej domu.Teraz znaleźli się między końmi i chunchuzami ostrzeliwującymi oblężonych.Bandyci przerwali ogień.Widocznie naradzali się, zdezorientowani.Niebo zaróżowiło się na wschodzie.– Już świta, zaraz uderzą na fanzę.– szepnął bosman.– Udadżalaka nie próżnował – mruknął Tomek.– Trzech leży na majdanie przed domem.– Z naszymi dwoma to już pięciu.– dodał marynarz.– Cicho! Idą! – ostrzegł Smuga.Brodaty łeb wychylił się zza węgła fanzy.Bandyta wzrokiem mierzył odległość między węgłem a szeroko otwartymi drzwiami.Po chwili ostrożnie wynurzył się cały i zaraz przylgnął plecami do ściany.Noga za nogą sunął ku drzwiom.Za nim pokazało się kilku następnych.Wkrótce byli już przy szerokim oknie.Opadli na czworaki i pełzli dalej.Niektórzy trzymali w zębach noże, inni uzbrojeni byli w maczugi.Tylko trzech posiadało flinty.– Dziewięciu.Skoczę między nich, osłaniajcie mnie ogniem! – szepnął bosman.– Dobrze, nic nie wiedzą o nas.– przyzwolił Smuga.Łowcy się nie mylili; bandyci zgrupowani na tyłach domu nie byli zorientowani w sytuacji.Rękoma dawali znaki towarzyszom ukrytym w krzewach, by przyłączyli się do ataku.Już tylko dwa lub trzy kroki dzieliły ich od drzwi.Bosman nie tracił cennego czasu.Położył karabin na ziemi, wyjął rewolwer z pochwy, wepchnął go za pas.Przesunął rękojeść noża, by łatwo mógł trafić do niej dłonią, dźwignął się i skoczył.– Nie strzelaj, Udadżalaka! – wrzasnął Tomek, ujrzawszy lufę wychylającą się zza framugi drzwi.– Milcz! – syknął Smuga, usiłując dłonią zatkać mu usta, lecz było już za późno.Chunchuzi o kilka sekund za wcześnie spostrzegli, że to ktoś obcy biegnie do nich [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl