, Norton Andre Wladca Gromu (SCAN dal 781) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gorgol i Kavok oglądali nowe schronienie z podejrzliwością, która stopniowo zmieniła się w zaciekawienie.Znali już takie udogodnienia jak zestaw do gotowania i do przygotowywania napojów.Widząc jak Hosteen i Logan korzystaj ą z łazienki, tubylcy spróbowali także tego luksusu.- To piękna rzecz - nadawał Kavok.- Dlaczego nie dla Norbisa - spojrzał pytająco na osadników.Storm odgadł, że chłopak próbuje ocenić, ile towarów musiałby zgromadzić, by kupić za nie dla swego plemienia takie cudo.- To piękna rzecz, ale zobacz - Hosteen otworzył kontrolną pokrywę kuchenki kryjącą splątany wzór przewodów.- Jeśli to się zepsuje, może ktoś w Galwadi zdoła to naprawić, a może nie.Niektóre części trzeba by sprowadzać z innych światów.Więc po co ci to?Kavok pomyślał chwilę i zgodził się:- Po nic.Trzeba by wiele skór jorisów i frawnów za to dać?- Tak.Quade, ojciec naszej krwi - wykonał gest określający wodza plemienia - ma dużo koni, wiele pięknych rzeczy z innych światów.Jest tak?- Jest tak - zgodził się Shosonna.- Ale Quade, ojciec naszej krwi, musiałby popędzić do Portu wszystkie konie i połowę frawnów, żeby dostać taką rzecz.Rzecz, której, gdyby się zepsuła, nie można by naprawić bez oddania jeszcze więcej koni i frawnów.- Więc to nie jest dobra rzecz! - reakcja Kavoka była szybka i zdecydowana.- Dlaczego jest tutaj?- Przybysz, który szuka syna, nie przywykł do Wielkiej Suszy i sądzi, że nie można tu przeżyć bez takiej rzeczy.- Jest jak dziecko o małym rozumie - skomentował Kavok.Baku stąpał bokiem po krawędzi skrzyni, po czym rozłożył nieco skrzydła i wydał gardłowy okrzyk.Surra była już przy drzwiach.- Mamy towarzystwo - Hosteen wyciągnął emiter.Nie sądził jednak, żeby chodziło o następny oddział tubylców.Baku ostrzegał o przybyszach z powietrza, więc spodziewał się śmigłowca.Nie przypuszczał, że będzie on tak wielki.Helikoptery, używane przez osadników bardzo oszczędnie, mogły w najlepszym razie wziąć na pokład trzech lub czterech stłoczonych ludzi, niewielkie zapasy na wypadek awarii lub jakiś cenny ładunek.Połyskująca w świetle poranka maszyna była kosztownym typem, jakiego Hosteen nie widział na żadnej z pogranicznych planet.Nie docenił majątku i wpływów Widdersa.Sam transport śmigłowca musiał kosztować krocie.Taką maszyną nietrudno było dostarczyć namiot i całe to wyposażenie.Storm nie zdziwił się zbytnio, gdy ujrzał, że po składanej drabince schodzi Widders we własnej osobie.Przynajmniej zmienił swój cudaczny strój na wytrzymały kombinezon lotniczy.Wokół wydatnego brzucha przy pasany był prawdziwy arsenał.Hosteen nie widział czegoś takiego od czasu, kiedy opuścił służbę.- No, w końcu pan dotarł - przywitał go kwaśno Widders.Rozejrzał się dokoła i rzucił z irytacją:- A gdzie te konie, których mieliśmy tak potrzebować?- W środku - Hosteen skinął głową w kierunku namiotu i ze zdziwieniem zobaczył, że twarz tamtego spurpurowiała.- Zwierzęta…w moim.namiocie!- Nie zamierzam tracić koni, zwłaszcza, gdy od nich zależy nasze życie - odparował Ziemianin.- Nie skazałbym zresztą żadnego stworzenia na spędzenie dnia na słońcu w czasie Wielkiej Suszy! Pański pilot niech lepiej zaparkuje pod tą przewieszką, jeśli zamierza pan zachować śmigłowiec.Nie zdążycie już wrócić do schronu na nizinie…- Nie zamierzam wracać na niziny - oświadczył Widders.Rzeczywiście tak uważał.Hosteen zdał sobie sprawę, że jedynym sposobem pozbycia się go byłoby wsadzenie go siłą do śmigłowca.I to natychmiast.Jednodniowy pobyt w przepełnionym i cuchnącym stajnią namiocie może skłonić jednak przybysza do ponownego rozważenia tej decyzji.Nie miało zatem sensu tracić energii, skoro czas i otoczenie mogły być argumentem.Storm podszedł do pilota, by powtórzyć mu swoje ostrzeżenie, i czekał, aż Widders sam wejdzie do namiotu.Kiedy się tam znaleźli, Hosteen wyczuł napięcie, chociaż nie dostrzegł żadnych wrogich gestów.Widders obrócił się gwałtownie i Ziemianin stanął twarzą w twarz ze ślepą furią.- Co znaczy ten… dom wariatów?- Jest Wielka Susza.Za dnia można się albo ukryć, albo ugotować - dosłownie - Hosteen nie podniósł głosu, ale mówił dobitnie.- Wśród skał można się usmażyć na śmierć.Chciał pan przewodników - tubylców.Proszę: oto Kavok, syn Krotaga, wodza plemienia Zamla za szczepu Shosonna, a oto Gorgol, wojownik z tego samego plemienia, i mój brat, Logan Quade.Nie znam nikogo, kto byłby lepszy przy wyprawie w Szczyty.Na twarzy Widdersa odbijała się tocząca w nim walka.Pycha i zarozumiałość przybysza zostały zranione, zwyciężyła jednak świadomość zależności od Storma.Sytuacja była dla niego nieznośna, ale w tej chwili nie mógł nic na to poradzić.Musiał się z nią pogodzić.Norbisowie i osadnicy rozkoszowali się chłodem klimatyzowanego namiotu, ale Hosteen w duchu zastanawiał się, czy wentylacja będzie działać sprawnie przy takim zagęszczeniu wewnątrz.Prawdopodobnie Widders miał to, co najlepsze, ale projektant, który nie doświadczył Wielkiej Suszy na własnej skórze, nie mógł przewidzieć tutejszych warunków.- Storm! - poderwał go nie znoszący sprzeciwu głos dobiegający z łóżka, które kilka godzin wcześniej wybrał dla siebie Widders.Hosteen usiadł, przeciągnął się i sięgnął po buty.On, Logan i pilot zajęli pozostałe łóżka, Norbisowie ułożyli się na swoich derkach.- O co chodzi? - zapytał bez większego zainteresowania.Spodziewał się narzekań, a zastanawiał się właśnie, co by pomyślał Krotag, gdyby trafił nagle na ich obóz.Byli tu zaledwie tolerowani i bardzo prawdopodobne, że teraz Shosonna zmusiłby ich do powrotu na niziny.- Chcę się dowiedzieć, jak planuje pan nasze przedostanie się do Błękitnej.Hosteen wstał.Gorgol i Kavok nie spali, przyglądając się to Ziemianinowi, to Widdersowi.Chociaż nie rozumieli języka przybyszów, Storm wiedział, że potrafią zadziwiająco trafnie odgadywać temat rozmowy.- Jak planuję? Szanowny Homo, w czasie takiej wyprawy nie da się stworzyć dokładnego harmonogramu.Sytuacja może się zmienić bardzo szybko.Na razie jesteśmy tutaj, ale nawet to, czy tu pozostaniemy, stoi pod znakiem zapytania.Wyjaśnił pokrótce, czego mogą się obawiać ze strony Krotaga, nie kryjąc, że sam obóz może wzbudzić gniew tubylców.- Tak więc, Szanowny Homo, jak zdecydowaliśmy wcześniej, musi pan wrócić na niziny.- Nie.Jasne i niedwuznaczne.Hosteen znów pomyślał, że chociaż mógłby wyrzucić obcego siłą z obozu, nie rozkaże pilotowi, by odleciał i odwiózł Widdersa nad rzekę.Ten nie usłucha polecenia.Z drugiej strony nie mógł po prostu umyć rąk i wrócić samemu.Nie mógł zostawić Widdersa, bo ten spotkawszy tubylców mógł wywołać kłopoty, których tak chcieli uniknąć Quade i Kelson, a Logan dla tego celu ryzykował życiem.Widders wyczuł rozterkę Hosteena i rzucił:- No, dokąd ruszamy, Storm?Wziął małe pudełko, jeden z wielu przedmiotów przyczepionych do jego niezwykłego pasa, i trzymając je przed sobą, nacisnął boczną dźwigienkę.Na ścianie namiotu ukazała się mapa regionu Szczytów zawierająca wszystkie szczegóły znane osadnikom.Hosteen usłyszał świergotliwy okrzyk Kavoka i spostrzegł, że Gorgol przygląda się liniom.Chłopak nauczył się czytania map w czasie pracy u Quade’a.Czas był czynnikiem decydującym.Nawet gdyby Krotag miał ich przepędzić, żeby to zrobić, musi najpierw do nich dotrzeć.Zwrócił się do pilota.- Jaką osłonę ma śmigłowiec? Czy da się wystartować przed zachodem słońca?- Po co? - wtrącił Widders.- Mamy szperacz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl