, Norton Andre Ksiezyc trzech pierscieni (SCAN 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nadeszła noc, a ja jeszcze ich nie znalazłem.Trochę mnie dziwiło, że potrafili się aż tak oddalić.Chyba że opuścili nasz obóz przed walką.Księżyc mi sprzyjał — widziałem ostre kontury krajobrazu, sam pozostając w cieniu.Wreszcie ich dojrzałem.Dwóch z nich stało, opierając się o dużą skałę.Jeden osunął się wzdłuż tej podpory i usiadł.Głowa opadła mu na piersi, ręce zwisały bezwładnie między wyciągniętymi nogami.Drugi ciężko dyszał, lecz utrzymywał się na nogach.Na prostych noszach leżał trzeci.Dobiegały stamtąd słabe jęki.Dwaj byli niegroźni, ale na tego, który jeszcze stał, musiałem uważać.W końcu się poruszył, uklęknął i przyłożył mały bukłak do ust rannego.Ten jednak wysunął ramię i zamachnął się.wydając ostry, gwałtowny krzyk.Bukłak uderzył o skałę i pękł.pozostawiając ciemny zaciek na kamieniu.Przez cały czas siedzący mężczyzna nie poruszał się.Teraz jednak powoli potrząsnął głową, jakby chciał rozproszyć zasnuwającą umysł mgłę.Potem podniósł się, wciąż opierając się o skałę.Na jego twarz padł blask księżyca i rozpoznałem żołnierza, który osłaniał Osokuna, gdy wjeżdżał ze swym lordem do obozu Thassów.Do tej pory nie zastanawiałem się nad tożsamością ściganych przeze mnie mężczyzn.Mężczyzna oparty o skałę wykonywał wolę swego pana w ciasnej celi granicznego fortu.Krip Vorlund? Kim był Krip Vorlund i jakie miał prawo żądać od barska zemsty.To było bez znaczenia.Mężczyzna był moją zdobyczą…Do tego stopnia uważałem ich już za swój łup.że wyszedłem na otwartą przestrzeń, nie zważając na nic i z głębi płuc wydobyłem okrzyk wojenny mojego gatunku.Ten na noszach nie miał szans.Pozostałym pozwoliłem walczyć o życie.Tak było lepiej.Skoczyłem na stojącego mężczyznę.Myślę, że do jego zmęczonego umysłu dopiero wtedy dotarła wiadomość o mojej obecności, gdy poczuł na sobie mój ciężar.Przycisnąłem go do ziemi, a moje kły wbiły się w jego szyję.Łatwy… łatwy łup!Sapałem i kąsałem.Podniosłem wzrok na drugiego.Ściskał miecz połyskujący w blasku księżyca.Wsunął się pomiędzy mnie a nosze.Krzyczał… Okrzyki wojenne? Wezwania o pomoc? Nie miało to znaczenia — nie były przeznaczone dla moich uszu, a do innych i tak nie docierały.Jednak ostrze miecza miało w walce duże znaczenie.Zbliżaliśmy się do siebie ostrożnie.Nasze ruchy tworzyły skomplikowany wzór przypominający rytualny taniec.Sprowokowałem go do ciągłych uników i w końcu obróciło się to na moją korzyść, bo mężczyzna wyraźnie zmęczył się.Nareszcie udało mi się zacisnąć szczęki na nadgarstku dłoni trzymającej miecz.To był początek jego końca.Zmęczony tańcem śmierci zwróciłem się ku noszom.Mężczyzna siedział.Może strach pokonał słabość ciała i dodał mu energii.Jego ręka poruszyła się i poczułem silny cios między szyją a barkami.Mężczyzna zranił mnie nożem.Skoro jednak nie zabił mnie natychmiast, nie uratował tym samym swojego życia.W końcu leżałem sam pośród trupów i myślałem, że zmarł też barsk Jorth, który kiedyś był częściowo człowiekiem.MaelenXVTyle czasu minęło, odkąd wkroczyłam na dziwną drogę, by wyrównać szale wagi Molastera.Teraz jednak były one tak samo nierówne, jak wcześniej, a zamiast dobra moje wysiłki przyniosły zło.Tępo zastanawiałam się nad tym, jak wiele zła można wyrządzić w nadziei uczynienia dobra.Czułam się, jakby Molaster mnie porzucił, pozostawił dryfującą na fali.z którą nie mogę dać sobie rady.Może zbyt ufałam swojej mocy i to była zasłużona kara.Stałam w obozie pośród ciał wrogów i moich maleństw.Rozglądałam się z poczuciem, że to wszystko w jakiejś części jest skutkiem moich czynów, za które ponoszę odpowiedzialność.Może to prawda, jak twierdza niektórzy, że jesteśmy tylko pionkami w grze wielkich sił.poruszanymi w nie znanych nam celach, a z pewnością nie dla zaspokojenia naszych własnych pragnień.Chociaż takie rozumowanie może uspokajać, bo odsuwa winę od człowieka, to nie jest ono do przyjęcia dla kogoś, kto podlega dyscyplinie Śpiewaka.Nie mogłam więc zgodzić się z takim wyjaśnieniem.Moja dusza opłakiwała mały ludek i Maleza, choć wiedziałam, że nie ma co żałować bliskich, którzy weszli na Biała Drogę.Czasami dużo trudniej jest pozostać przy życiu niż przekroczyć bramę prowadzącą w zaświaty.Nie możemy pozwolić sobie na opłakiwanie tych.którzy odeszli, wszak oni tylko zmienili starą szatę na nową.Dotyczy to również mojego małego ludku.Lecz ci, którzy jeszcze cierpieli — to co innego.Czułam z ich powodu ból.Jeszcze musiałam znosić ciężar życia dla tego, który uciekł gnany przerażeniem, jakie każdego człowieka może doprowadzić do śmierci.Jego musiałam odnaleźć, o ile to możliwe, bo wobec niego miałam wielki dług.Dręczyło mnie też coś dużo gorszego, a mianowicie podejrzenie, że wewnętrznie pragnęłam właśnie takiego przebiegu wydarzeń.A jeśli mocne pragnienia powodują czyny, to choć nie przywołałam ich śpiewem do życia, czyż mogłam być pewna, że nieświadomie nie zmieniłam przyszłości dla zaspokojenia tęsknot własnego serca? Wiedziałam, że mogę jeszcze coś zaproponować Kripowi Vorlundowi, i gdyby się zgodził, to…Porozmawiałam z moim małym ludkiem.Poinformowałam zwierzęta, co trzeba zrobić.Zaśpiewałam ponad różdżką, choć nie było jeszcze nocy.Potem przygotowałam jedzenie i picie dla zwierząt.Usiadłam obok Simmli i wyjaśniłam jej, gdzie i po co muszę się udać.Gdy zanurzałam się w chaszczach, na niebie rysowały się pierwsze ślady zachodu.Gdyby nie moc mojej różdżki, nie odnalazłabym tropu.Wzięłam ze sobą worek z żywnością, bo nie wiedziałam, jak długa podróż mnie czeka.Co prawda, przeczucie mówiło mi.że nie muszę iść daleko.Po krótkim namyśle zrezygnowałam z zamiaru porozumienia się z Jorthem za pomocą myśli.Było bardzo prawdopodobne, że albo zamknie swój umysł na moje sygnały, albo sygnał przeszkodzi mu w chwili, gdy barsk powinien wykorzystywać cały swój spryt do ratowania życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl