, Norton Adre Mroczny muzykant 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doskonale zdawałem sobie sprawę z ogromnej pustej przestrzeni w moim żołądku, a jednak nie to było teraz najważniejsze.Uderzyła mnie swobodna atmosfera, w jakiej prowadziliśmy tę rozmowę.Annet, po raz pierwszy od wielu dni była niemal wesoła, a jej radość spowodowana była pewnością i radością, że wkrótce powróci do ukochanego domu.Czy ten nastrój wywołał w niej fakt, iż znajdowaliśmy się już tak niedaleko upragnionego celu naszej podróży? Czy spodziewała się, że zastanie dom nietknięty, kiedy powrócimy do Kynvet? Wątpiłem w taką ewentualność, a jednak nie zamierzałem na razie niszczyć atmosfery swobody i wesołości.Sam cieszyłem się, że napięcie, które towarzyszyło nam bezustannie przez ostatnie dni, trochę opadło.Rzeczywiście, za schroniskiem płynął wąski strumyk i z radością z niego teraz skorzystałem.Możliwość umycia się dodatkowo poprawiła moje samopoczucie.Wciąż klęczałem nad wodą, kiedy pojawił się przy mnie Thad.Widząc, że kończę mycie, zaczął bez wstępów:— Rano dokładnie obejrzałem mapę.Kraina lawy znajduje się dokładnie pomiędzy nami a Butte.Jednak — zmarszczył czoło — wspiąłem się na najwyższy punkt, jaki był dostępny w pobliżu, ponieważ chciałem cokolwiek zobaczyć na własne oczy.Zobaczyłem… Nie powiedziałem jeszcze pozostałym.Wolałem, żebyś ty dowiedział się pierwszy.— W porządku.— Wytarłem dłonie w długą trawę.— O co chodzi?— Vere! Jesteś gotowy? Śniadanie! — zawołała Annet.Thad miał niepewną minę.— Czy chodzi o coś, o czym lepiej byłoby jeszcze im nie mówić? — skinąłem głową w kierunku schroniska.Thad przytaknął.— Gytha też widziała, ale będzie cicho.Co się odwlecze, to nie uciecze.Właściwie, to możesz spokojnie zjeść śniadanie, a potem się martwić.— Vere — Gytha podeszła aż do strumyka — chodź, bo…Thad uciszył ją ruchem ręki i przez sekundę sprawiała wrażenie, jakby się na niego rozzłościła.Zaraz jednak na jej twarzy pojawił się wyraz zrozumienia.Śniadanie nie smakowało mi więc tak jak mogłoby.Bez słowa zjadłem rację energetyczną, która teraz z trudem przechodziła mi przez gardło, a na deser połknąłem trochę owoców, zebranych przez Annet.Odgadywałem, że Thad i Gytha niecierpliwią się, jednak starannie ukrywali to przed pozostałymi.Najadłszy się, wyszedłem wreszcie ze schroniska tłumacząc, że mam zamiar zlustrować okolicę.Po raz pierwszy Annet nie pytała mnie dokąd idę.Ucieszyłem się z tego, jednak, na wszelki wypadek, by nie zawołała mnie w ostatniej chwili, opuściłem schronisko w wielkim pośpiechu.Thad i Gytha poprowadzili mnie ku zaimprowizowanej drabinie, opartej o smagane wiatrem drzewo.Zbudowana z nierównych drągów i kijów, stała tu już zapewne od długiego czasu.Gdy wspięliśmy się dzięki niej na najwyższą gałąź zdolną, by nas utrzymać, przyłożyłem do oczu lornetkę.Kiedy wyregulowałem ostrość, od razu zauważyłem helikopter.Tkwił przed moimi oczyma, stojąc na ziemi, w cieniu kilku drzew i mimo sporej odległości, sprawiał wrażenie sprawnego i gotowego do lotu.— Bez problemu dolecielibyśmy nim do Butte — zauważył Thad.Było to oczywiście prawdą, jednak sam fakt, że o niecałą godzinę drogi od nas znajdował się helikopter, wcale nie oznaczał, że możemy po prostu do niego wsiąść i odlecieć.Sądzę, że te same wątpliwości miał Thad, bo zaraz dodał:— Nie wiemy, czy na pewno jest sprawny.Jednak długo obserwowaliśmy go, Gytha i ja, na zmianę, przez większość poranka.Nie zauważyliśmy wokół niego żadnego ruchu.Nie wiem, może to pułapka?Rozumował poprawnie, jednak nie byłem skłonny z własnymi przypuszczeniami posuwać się aż tak daleko.— Jeżeli to jest pułapka, to na pewno nie zastawiona na nas — powiedziałem.— Gdyby ktoś dowiedział się o naszej obecności, już byśmy o tym wiedzieli.Do tej pory natknęliśmy się tylko na jeden helikopter, a on przecież się rozbił.Z drugiej strony…— Czy przypuszczasz, że tam są martwi ludzie, tak jak w Feehoime? — zapytała Gytha.Nie widziałem powodów, by odpowiadać przecząco na to ponure pytanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl