,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem urządzimy zasadzkę albo zwabimy go tak jak Old Shatterhanda, który tu na pewnoprzybędzie.Czekam tylko na powrót zwiadowcy ukrytego po drugiej stronie.Straże, wysta-wione daleko, także nie doniosły mi jeszcze o niczym.Ostatnie słowa mówcy przestraszyłymnie bardzo.Przed laskiem były straże! Co będzie, jeśli Sam Hawkens ich nie spostrzeże?Ledwo to pomyślałem, usłyszałem kilka krótkich okrzyków.Dowódca zerwał się i jął nadsłu-chiwać.Reszta Keiowehów zamilkła także, nadstawiwszy uszu.Wtem zbliżyła się od lasku grupa złożona z czterech czerwonoskórych, wlokących z sobąbiałego, który bronił się, lecz bezskutecznie.Nie był wprawdzie skrępowany, ale czterej zwy-cięzcy trzymali go w szachu czterema nożami.Jeńcem był mój nieostrożny Sam! Postanowi-łem natychmiast, że nie zostawię go w niewoli, choćbym miał to przypłacić życiem. Sam Hawkens! zawołał poznawszy go Santer. Dobry wieczór, sir! Nie spodziewaliściesię chyba zobaczyć się tutaj ze mną? Aotrze, zbóju, morderco! odrzekł mu nieustraszony człowieczek chwytając go za gar-dło. Dobrze, że cię mam, otrzymasz teraz nagrodę, jeśli się nie mylę!Napadnięty bronił się, czerwonoskórzy przyskoczyli i oderwali Sama.Powstało zamiesza-nie, z którego czym prędzej skorzystałem.Wziąłem do rąk oba rewolwery i rzuciłem się wsam środek Indian.204 Old Shatterhand! krzyknął Santer i uciekł ze strachu.Posłałem za nim dwie kule, które go jednak nie dosięgły, resztę strzałów dałem do Indian,którzy się też cofnęli. Precz stąd! A wy trzymajcie się mnie! zawołałem do Sama.Zdawało się, że czerwonoskórzy z przerażenia stracili zdolność do ruchu.Stali jak skamie-niali, chociaż do nich strzelałem, umyślnie zresztą w taki sposób, aby ich nie zabić.Chwyci-łem Sama za rękę i pociągnąłem go z sobą przez lasek na dół w łożysko rzeki.Wszystko toodbyło się tak prędko, że od mego ataku upłynęła zaledwie minuta. Niech to wszyscy diabli, nadeszliście w sam czas rzekł Sam, kiedy zeszliśmy na dół.Te draby mnie. Nie gadajcie, lecz chodzcie za mną! przerwałem mu, puszczając jego rękę i zwracającsię w prawo w dół rzeki, bo należało przede wszystkim odejść od owego lasku na odległośćstrzału.Teraz dopiero zaskoczeni i osłupiali czerwonoskórzy przyszli do siebie.Zawyli za namitak, że zagłuszyli odgłos kroków Sama.Zabrzmiały przerazliwe okrzyki, huknęły strzały inastąpił piekielny hałas.Dlaczego nie umykałem w górę rzeki ku obozowi, lecz w odwrotnym kierunku? Z bardzoprostego powodu.Przede wszystkim dlatego, że czerwonoskórzy nie mogli nas widzieć, bo włożysku rzeki było ciemno, nadto z tej przyczyny, że pobiegli zapewne w górę, spodziewającsię nas w tamtej stronie, a my śpiesząc w dół, byliśmy dość bezpieczni.Mogliśmy potem łu-kiem dostać się do obozu.Kiedy mi się wydało, że odbiegłem już dość daleko, zatrzymałem się na chwilę.Wycieczerwonoskórych rozlegało się wciąż jeszcze, ale w miejscu, w którym stałem, nic się nieporuszało. Samie! zawołałem stłumionym głosem.Odpowiedzi nie było. Samie, czy umie słyszycie? spytałem głośniej.Nie odpowiedział i teraz.Gdzież on siępodział? Szedł przecież za mną.Uciekaliśmy przez zeschły, popękany namuł i głębokie kału-że.Dobyłem zza pasa naboje, nabiłem ponownie rewolwery i zawróciłem wolnym krokiem,aby poszukać Sama.Piekielny hałas Keiowehów brzmiał jeszcze ciągle, ale mimo to zbliżałem się do nich co-raz bardziej, dopóki nie znalazłem się znowu w tym miejscu pod laskiem, gdzie wezwałemSama, aby szedł za mną.Poszukiwanie moje nie odniosło skutku.Sam był widocznie innegozdania i puścił się od razu na drugi brzeg, nie zważając na moje słowa.Ale tam w blaskuognisk nie tylko wystawił się Keiowehom na widok, lecz naraził także na ich kule.Jakże nie-rozważny okazał się ten mały, a tak uparty człeczyna! Zląkłem się znów o niego.Oddalałemsię na powrót od lasku tak, że nie można było mnie dostrzec, i pobiegłem okrężną drogą donaszego obozu.Tam zastałem wszystkich bardzo wzburzonych.Czerwoni i biali towarzysze cisnęli się domnie, a Dick Stone zawołał głosem pełnym wyrzutu: Sir, dlaczego zabroniliście nam iść za sobą nawet, gdyby padły tam strzały? Czekaliśmynaprawdę z upragnieniem na wasze wołanie.Dzięki Bogu, że wy jesteście przynajmniej jużtutaj, i to cali i zdrowi, jak widzę! Gdzie Sam? Nie ma go tutaj? spytałem. Tutaj? Jak możecie tak pytać? Czyż nie widzieliście, co się z nim stało? Cóż takiego? Czekaliśmy spokojnie, kiedyście nas opuścili.W jakiś czas potem usłyszeliśmy okrzykiczerwonoskórych i znowu wszystko ucichło.Wtem huknęło kilka strzałów rewolwerowych, awkrótce potem rozległo się okropne wycie.Następnie padło kilka strzałów ze strzelb i ujrzeli-śmy Sama. Gdzie? Tam na dole przy lasku, ale już na tym brzegu.205 Tak też myślałem.Sam był dzisiaj tak nierozważny jak nigdy jeszcze.Cóż dalej? Biegł do nas, ale tuż za nim pędziło mnóstwo Keiowehów, którzy go doścignęli i po-chwycili.Widzieliśmy to wyraznie, bo ogniska palą się jasno.Chcieliśmy pójść mu na po-moc [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|