, Masterton Graham Zwierciadlo Piekiel (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz nie to dziecko.Z tego, co Martin zdążył dostrzec, Boofulsa nie interesował nikt poza nim samym.Zaczynał powoli rozumieć, jak chłopcu udało się odnieść tak szybki i oszałamiający sukces – jaką to specjalną cechę dojrzał w nim Jacob Levitz już pierwszego dnia, podczas przesłuchania kandydatów do roli w Gwiżdżącym Chłopcu.Gwiazda filmowa interesuje się jedynie tym, co o niej myślą inni, a wielka gwiazda ma na tym punkcie istną obsesję.– Musimy się zastanowić, co z tobą zrobić – oznajmił.– Nie możesz pojawić się nagle znikąd i oczekiwać, że twoje życie potoczy się dalej, jak gdyby nigdy nic.Jeśli zostaniesz po tej stronie lustra, będziesz musiał chodzić do szkoły, będzie ci potrzebne ubezpieczenie.Jak to załatwisz? W twojej metryce jest wpisany rok urodzenia: 1931, a przecież masz tylko osiem lat.Boofuls spojrzał na niego.– Potrzebuję wyłącznie nowego ubrania.Potem możemy zacząć kręcić film.– Dlaczego ten cholerny film jest taki ważny?Boofuls jednak nie odpowiedział.Po prostu siedział na krześle, machając nogami, i machinalnie rysował dalej: obłoki szybujące po niebie i dziwne uwodzicielskie uśmiechy.Właśnie w tym momencie rozległo się stukanie do drzwi.Boofuls uniósł wzrok.W jego oczach błysnęła chłodna ciekawość, Martin jednak powiedział:– Zostań tutaj, dobrze? Nie chcę na razie, żeby ktokolwiek dowiedział się, że tu jesteś.Poszedł otworzyć drzwi.Gościem okazał się pan Capelli w niebieskim podkoszulku z podobizną Jacka Nicklausa i biało-niebieskich kraciastych spodniach do gry w golfa.Pod oczami miał fioletowe kręgi i był lekko zadyszany po wejściu na górę.– Cześć, Martin, nie obudziłem cię?– Nie, już wstałem.Proszę wejść.– Dzwoniłem na policję jakieś dziesięć minut temu – oznajmił pan Capelli.– Powiedzieli mi, że nie mają nic nowego.Martin zamknął drzwi.– Jak to znosi pani Capelli?– Okropnie, a jak myślałeś? Wczoraj w nocy musiałem dać jej Tranxenu.– Może kawy? – zaproponował Martin.– Jasne, czemu nie?– Jadł pan coś? Mam w zamrażalniku parę ciastek z malinami.Gospodarz przyjrzał mu się dziwnie.– Coś nie w porządku?– Nie w porządku? – powtórzył Martin z udanym zdziwieniem.– Co ma być nie w porządku?– Coś się nagle zrobił taki troskliwy?Martin wzruszył ramionami.– Jestem trochę zmęczony, to wszystko.Nie spałem za dobrze, martwiłem się o Emilia.Zaprowadził pana Capelli do kuchni, oglądając się błyskawicznie w stronę pokoju stołowego, aby upewnić się, czy Boofuls nie postanowił jednak się pokazać.– Dzwoniłem też do ojca Lucasa – ciągnął pan Capelli.– Przyjdzie koło dziewiątej.Martin wsypał do ekspresu jeszcze jedną łyżeczkę kawy.– A tak, ojciec Lucas.Zupełnie o nim zapomniałem.– Nie wiem, czy poważnie mnie potraktował.– Gospodarz wysunął spod stołu kuchenny taboret i umieścił na nim swoje szerokie siedzenie.– Kiedy powiedziałem mu, że mamy kłopoty z lustrem, wiesz, jak to o mały włos nie wciągnęło Emilia i tak dalej – no, wydał mi się jakiś rozproszony.Wiesz, co mam na myśli, mówiąc: rozproszony? Jakby zamiast tego, co mu powiedziałem, zastanawiał się, co ma sobie zrobić na śniadanie albo może o czym wygłosi kazanie w przyszłym tygodniu.– Jasne.Rozumiem, o co panu chodzi.– Ale to dobry ksiądz, nieco staroświecki, wiesz, tradycyjny.Lubię go.To on ochrzcił Emilia.On uczestniczył w pogrzebie mojej córki.Woda w ekspresie zaczęła kipieć.Martin wyjął dwa porcelanowe kubki i postawił je na stole.W tej samej chwili w otwartych drzwiach, za plecami pana Capelli, stanął Boofuls.Martin nie potrafił określić wyrazu jego twarzy.Równie dobrze mógł być znudzony, zły czy rozbawiony.Jego maleńkie oczka lśniły błękitem, jakby zdolne były ciąć metal.– Niektórzy młodzi księża wydają się czerpać przyjemność z podważania starego porządku.Rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć? Pytają, czemu ksiądz nie miałby się ożenić? Dlaczego ludzie nie mogliby stosować środków antykoncepcyjnych? Czemu właściwie mają wygłaszać msze po łacinie?Gospodarz przeniósł spojrzenie na twarz Martina.– Hej! Co ci jest? Wyglądasz, jakby właśnie ci się przypomniało, że wczoraj były urodziny twojej matki.Powoli, marszcząc brwi, pan Capelli obrócił się na krześle w stronę drzwi i zobaczył Boofulsa, który stał tam w milczeniu.Jego twarz miała ów niesamowity wyraz, nie będący uśmiechem ani grymasem, lecz czystym, absolutnym triumfem.Przez jedną, nie kończącą się sekundę pan Capelli zamarł, po czym krzyknął: – Aaa! – przerażonym głosem i zeskoczył z taboretu, który z hukiem runął na podłogę.Gospodarz oparł się plecami o kuchenne szafki i stał tak, z uniesionymi rękami, wstrząśnięty i oszołomiony do tego stopnia, że nawet się nie przeżegnał.Kiedy wreszcie zdołał wykrztusić kilka desperackich, nosowych słów, jego włoski akcent stał się tak silny, że Martinowi ledwie udało się go zrozumieć.– Ktotto? Ktotto?! Nie mów mi, Martin, nie mów mi!Boofuls nadal milczał.Pan Capelli cofał się, nie odrywając pleców od ściany, aż do najdalszego kąta kuchni.Tam przystanął, wpatrując się w chłopca przerażonym wzrokiem.– To Boofuls – powiedział Martin.– Wyszedł z lustra.– On mi mówi: „Wyszedł z lustra”.Dobry Boże ze wszystkimi niebieskimi zastępami! Boże!Martin położył mu dłoń na ramieniu.– Miałem nadzieję, że tu nie przyjdzie.Nie chciałem pana przestraszyć.– On nie chciał mnie przestraszyć! – powtórzył pan Capelli.Boofuls ruszył naprzód, wyciągając do niego rękę.– Nie musi się pan bać.Nie ma żadnego powodu do lęku.Pan Capelli przeżegnał się pięć razy pod rząd, gestykulując gwałtownie.– Ty nie żyjesz! Trzymaj się z dala ode mnie!Chłopiec uśmiechnął się łagodnie.– Czy wyglądam na martwego?Gospodarz trząsł się cały:– Nie dotykaj mnie! Odejdź ode mnie! Ty nie żyjesz!Martin jednak podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu.– Panie Capelli, według wszystkiego, co wiemy, on powinien być martwy.Ale nie jest.Sam pan widzi, że nie jest.I nie sądzę, aby miał zamiar wyrządzić nam jakąś krzywdę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl