, Foster Alan Dean Przekleci 02 Krzywe zwierciadlo 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak do tego doszło? – zastanawiał się Szybkoznaczący.Gdzie popełnili błąd? Czego nie dopatrzyli, realizując ten wielki eksperyment? Skąd ta dziwna zmiana? Za wszelką cenę chciał zachować tego jednego osobnika żywego i zdrowego.Trzeba go zbadać.Sprawa Ulaluable w ogóle uleciała mu z pamięci.Ziemianin zdradzał ochotę do ucieczki.Amplitur zaczął uspokajać go myślą.Na wszelki wypadek włączył jeszcze translator.– Zatrzymaj się! Wiem, kim jesteś, Ziemianinie! Musisz pójść ze mną.Randżi pokręcił z wolna głową.Amplitur z przygnębieniem poznał ten gest jako ludzki, a nie aszregański.– Moja towarzyszka jest ranna i potrzebuje pomocy.– Weź ją ze sobą – szepnął Amplitur.– Pomożemy jej.Zapewnimy opiekę.– Taką samą, jaką otaczaliście nas od urodzenia? Dziękuję, ale nie skorzystam.– Uśmiechnął się.Skoro poznał kierunek sugestii Amplitura, potrafił się jej oprzeć.– Nie możecie już nam nic zrobić.Nie udał się eksperyment.Wiesz już, że was pobijemy.Może nie za mojego życia, może nie za życia moich dzieci, ale koniec jest coraz bliższy.I nieunikniony.– Jedyne, co nieuniknione, to triumf Celu – odparł Amplitur.– Czy nie pojmujesz, że ledwo rozejdzie się słowo o waszych zdolnościach, zostaniecie wyklęci? Sojusznicy was zniszczą.Zachowają się jak ten Massud przed chwilą.– Byliśmy rozleniwieni i nieostrożni.Tylko dlatego nabrał podejrzeń.To się nie powtórzy.Będziemy uważać.– A uważajcie sobie, i tak się wyda.To zbyt wielka sprawa.Przyłączcie się raczej do nas, skoro obaj potrafimy to samo.My was zrozumiemy.Nauczymy was, jak korzystać z daru.Wciąż jeszcze możecie włączyć się do Wspólnoty Celu.Zostać istotnym elementem tej Wspólnoty.– Dzięki.Nie mam ochoty na bycie jakimkolwiek elementem.Co najwyżej uznam swą przynależność do ludzkości i rodziny, gdy ją założę.Mam gdzieś wasz Cel.Wolę niezależność.Wolę być sobą.– To źle się składa.W takim razie musimy uznać was za nader niebezpiecznych.Trzeba będzie cię przebadać.Trzeba będzie strzec was dobrze.W ostateczności nawet zgładzić.– Nic z tego.Zbyt wielu nas już uciekło z tej złotej klatki.Nie zamierzamy wracać.Nie powstrzymasz mnie.Gdybyś miał nade mną jakąkolwiek władzę, to nie gadalibyśmy teraz.Szedłbym za tobą potulnie jak cielę.– Mylisz się.Amplitur sięgnął do zawieszonej między przednimi nogami torby i wydobył jakiś plastikowy przedmiot.Randżi nie mógł oderwać odeń wzroku.– Ciekawe, po co przedstawiciel wysoko rozwiniętej cywilizacji, ucieleśnienie rozumu i czego tam jeszcze, znaczy Amplitur, nosi broń?– Sam nie wiedziałem, ale już wiem.Przyznaję, że to dziwne.Niemniej mam ten pistolet i potrafię go użyć, a to oznacza, że jesteś moim więźniem.Próbny strzał zdruzgotał pustą paletę.– Wiesz, że mam wspaniały wzrok.I szybki proces decyzyjny.Możesz wybierać: pójdziesz sam, czy mam cię pociągnąć? W drugim przypadku będę musiał postrzelić cię w nogi.– Proszę, jaki pozytywny przykład daje nam teraz Nauczyciel – zadrwił Randżi, zastanawiając się gorączkowo nad następnym ruchem.– To niezwykłe okoliczności.Skuteczny trening pozwala mi zareagować inaczej niż większość cywilizowanych ras.Perspektywa walki nie jest mi miła, ale też nie obezwładnia.Czynię to w imię Celu.Środkiem do tego jest samowzbudna psychoza.Ale mniejsza o metody, to nie powinno cię interesować.Myśl raczej o broni i o swoim bezpieczeństwie.Wystarczy, że będziesz wykonywał moje polecenia.Randżi spojrzał znów na pistolet.– Nigdzie nie pójdę bez Kossinzy.– No, to weź ją.Podejrzewam, że jesteś dość silny i że twoja towarzyszka nie leży daleko.Obiecuję, że otrzyma natychmiast pełną pomoc medyczną.Może poszukać jakiegoś ukrycia? Na ile Amplitur naprawdę zdolny jest do działania, na ile blefuje? Sądząc po wynikach demonstracji, ta miniaturowa broń ma wielką siłę rażenia.Starczy, by oderwać nogę.Owszem, nogę można zregenerować, ale żadna to przyjemność.Każda cywilizowana istota najpierw myśli, potem działa.Zdanie to wypłynęło nagle z pamięci Randżiego.Cały trening Nauczycieli zasadzał się na tym pewniku.Randżi uniósł ręce.– Dobra.Pójdę z tobą.Zgodzę się na wszystko, byle uratować Kossinzę.– Wreszcie rozsądna decyzja – odparł Amplitur i zamachał macką z pistoletem.Randżi podszedł do Nauczyciela.– Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek nad pokładami własnego cynizmu? Że Cel to wszystko i że każdy sposób jest dobry, jeśli prowadzi do Celu?– Ziemianie to młoda rasa, skłonna do upraszczania wszelkiej rzeczy.Ale jesteście bardzo pewni siebie.Odpowiednio pokierowani, rychło dorośniecie.To tylko kwestia edukacji.– Ja bym tego nie nazwał edukacją.Już was poznałem.Okaleczacie myśli, kastrujecie wszystko.Pokręcona logika, fałszywa semantyka, co tam jeszcze.– Stać! Obaj!Amplitur spojrzał w lewo, na samotnego Ziemianina, stojącego na rampie załadunkowej.Był to młody mężczyzna.Wyraźnie zdumiony, prawie wystraszony.Randżi wiedział, że w boju to kiepska kombinacja.Uzbrojony młodzieniec skierował wizjer na Amplitura.– Słyszałem o tych robalach, ale przysięgam na Geę, żadnego jeszcze nie widziałem.Żołnierze z konieczności myślą podczas boju stosunkowo prostymi kategoriami.Widok broni u jednego osobnika i podniesionych dłoni drugiego wszystko wyjaśniał.– Cały pan i zdrowy, sir? – spytał Ziemianin, nie odrywając oczu od Amplitura.Randżi odwrócił się powoli.– W porządku.– Ty tam, robalu.Jesteś moim jeńcem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl