, William Golding Wieza 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poczołgał się przed siebie, lecz wiatr poderwał go znowu do góry i rzu­cił na czworaki.Był już cały przemoczony, jakby wpadł do rzeki.Przemknęła mu przez głowę myśl, że pracuje teraz własnym ciałem, jak inni, i zaczął się przedzierać na drugą stronę uliczki ku cmentarzowi.Pełna garść czegoś chlusnęła mu w twarz pozostawiając wrażenie ukłucia pokrzyw.Upadł na bok pagórka z drewnianym krzyżem na wierzchu; skraj sutanny smagał go, aż wetknął go w końcu za pas.Jakaś drewniana łata, przygnana skądś wiatrem, uderzyła go w biodro pozostawiając na nim bolesną pręgę.Uniósł nieco głowę i popatrzył w mroku na grób, pod którym znalazł schronienie.W tym momencie szatan pod postacią olbrzymiego żbika skoczył na cztery łapy da­leko na horyzoncie i rycząc ze śmiechu z Jocelina i jego szaleństwa zbliżał się ku niemu.Płaszcz dziekana roz­warł się pod szyją i łopotał jak czarna wrona, ale ręce uchwyciły drewniany krzyż.Leżał cicho, póki żbik się nie zmęczył.Szedł potem od grobu do grobu, czepiając się krzyży, aż dotarł pod osłonę zachodnich drzwi, wszedł i oparł się o nie plecami, z trudem chwytając dech.Przez chwilę, gdy tak stał oparty, wydawało mu się, że ka­tedra jest pełna ludzi.Lecz uprzytomnił sobie po chwili że światła migają mu pod powiekami, a śpiew to głosy wszystkich szatanów piekła.Wynurzały się one groma­dami z mrocznych wyżyn, waliły, tłukły i kołatały w okna we wściekłej furii; szarpane przez nie duże okno w ścianie zachodniej łopotało jak żagiel.Jocelin nie zwra­cał na diabły większej uwagi, niż mógłby zwracać na atakujące ptaki, bo znajdował się niejako poza własną jaźnią, we śnie i na jawie równocześnie - nie władał już sobą.Ouu! Ouu! i Auu! Auu! - wyły bijąc w niego łuskowatymi skrzydłami, a potem odlatywały, by walić w śpiewające filary, w okna i w sklepienie drgające w górze.Słyszał, jak ktoś - może on sam - naśladuje ich krzyk, gdy jego skurczone ciało posuwało się biegiem przez nawę w półmroku.Słyszał jęki arkad napinających kamienne ramiona.Gdy stanął przed pustym ołtarzem, diabły w szale zaczęły skakać i huśtać się na głównym łuku.Sięgnął na ślepo i wziął z ołtarza srebrną skrzyneczkę, tak jakby zamykała w swym wnętrzu zwykły gwóźdź.W nawie południowej rozlegał się huk, łoskot i gruchot spadających kamieni, a w nawie północnej trzask i brzęk pękającego szkła.Diabły walczyły z nim przy wejściu na kręcone schody, ale odpędził je Gwoź­dziem.Kiedy szedł w górę, serce zaczęło mu walić w gardle, a gdy dotarł do niższej części wieży, nie widział jej prawie, bo wokół niego tańczył rój migocących świa­tełek.Uszy jego nie przyjmowały już żadnych dźwięków, gdyż to, co dawniej było szeptaną przez wieżę skargą, zmieniło się teraz w krzyk i wrzask na tle ponurego ryku wypuszczonego na wolność szatana.Kamienne i drewniane części wieży nie chwiały się już lekko; po­chylały się nagle nad nim, aż rzucał się gwałtownie w bok albo chwytał się kurczowo drabin jak człowiek wspi­nający się po maszcie.Z jednej strony wśród ryku coś nieustannie trzeszczało i waliło się.W drewnianym na­miocie u podstawy wieżycy podłoga zasypana była grubą warstwą kamiennych odłamków i drzazg, pośród których szukał stopnia pierwszej z drabin wiodących w górę.Z lewej strony diabeł na jego oczach otwierał i zamykał wolno otwór prowadzący w mrok.A potem drabiny pię­trzyły się jedna nad drugą zygzakiem w ciemność - jedna na dole okazała się świeżo usunięta, inna zgięta i trzeszcząca, jakby związana.Ciemność pełna była drzazg, które drapały i kłuły, gdy wspinał się z trudem w górę ze swoim aniołem zagrzewającym i popychają­cym go naprzód, ze skrzynką owiniętą w połę sutanny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl