, Masterton Graham Glod (SCAN dal 697) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W porządku.Ty tutaj jesteś szefem.Pracowali w ciszy i skupieniu przez czterdzieści minut.Większość zapisków i notatek trudna była do odcyfrowania, upstrzona uwagami na temat podatków, na przykład: “k-to Arizona, wol.kod 501/c/3??” czy “przel.dla f-my pogrz.możl.”, po czym następowały kolumny cyfr, których znaczenia trudno było się domyślić.Jednak wkrótce Ed zaczął się orientować w treści zapis­ków.Przysunął sobie bliżej lampę i włączył jeden z kalkula­torów Petera Kaisera.Po pięciu minutach intensywnego stu­kania w jego klawiaturę zawołał szeptem:- Tak jest! Zdaje się, że na coś wpadłem.Della podeszła bliżej i zerknęła na papiery ponad jego ra­mieniem.- Popatrz tutaj - powiedział.- Tę kwotę, 1,72 miliona dolarów, ostentacyjnie przelano na konto terminowe, na któ­rym niby ma leżeć dopóty, dopóki władze funduszu pomocy dla farmerów z Kansas nie zadecydują o najlepszym sposobie jej wydania.Została podzielona na sześć części i zupełnie legalnie przekazana przez bank sześciu różnym firmom zwią­zanym z rolnictwem.Ale jeśli popatrzysz na kolejną stronicę, stwierdzisz, że pewna kompania w Fort Myers, na Florydzie, wzbogaciła się o kwotę 1,548 miliona dolarów, co wynosi dokładnie 1,72 miliona minus dziesięć procent.Wymienione są tutaj dwa imiona: “Olga” i “Jimmy”.Bóg wie, o kogo chodzi.Della szybko przebiegła wzrokiem notatki.- To nie jest wiele - stwierdziła.- Ale pewnie wystarczy, żeby ludzie z FBI zajmujący się defraudacjami poszli właści­wym tropem.Do tej pory Shearson Jones był mistrzem w za­cieraniu śladów.Wzięła papiery, zwinęła je i włożyła do kieszeni.- A jak Shearson zauważy, że to zniknęło? - zapytał Ed z wahaniem w głosie.Wyłączył lampę i kalkulator.- To już bez znaczenia.Kiedy Muldoonowie się poderwą i włączą się alarmy, mnie już tutaj nie będzie.- A co przewidujesz dla mnie?- Ty tutaj zostaniesz.Będziesz w ten sposób bezpieczniej­szy.Jeśli Shearson zacząłby podejrzewać, że miałeś coś wspól­nego ze zniknięciem jego osobistych papierów, doścignąłby cię i powiesił za jaja na jakimś drzewie.- Wy, agenci FBI, jesteście bardzo delikatni.Della rozejrzała się po gabinecie, aby się upewnić, że wszyst­ko leży na właściwym miejscu.Akurat gdy miała wyłączać lampę na biurku, otworzyły się drzwi wejściowe.Tak po prostu, zupełnie niespodziewanie.Stanął w nich, w kowboj­skiej koszuli w kratę i w krótkich gatkach, jeden z braci Muldoon.Zapuchnięte od snu oczy zdradzały, że dopiero co wstał z łóżka.Przez moment Muldoon patrzył na nich oboje w totalnym osłupieniu, a oni gapili się w niego i nikt nie powiedział ani słowa.Dopiero po chwili Muldoon zorientował się, co jest grane, wychylił się na zewnątrz i krzyknął:- Calvin! Calvin! Chodź tutaj! I zabierz spluwę!Ed ruszył w jego kierunku.Udało mu się chwycić go za rękę i pociągnąć do siebie, ale wykręcić jej już nie zdołał, bo Muldoon szybkim ruchem wyrwał mu się i walnął go pięścią w ucho.Ed krzyknął, stracił równowagę i uderzył głową o fra­mugę.Na szczęście na miejscu znalazła się Della.Podbiegła i za­nim Muldoon skończył z Edem, trzasnęła go łokciem w oboj­czyk i sztywnymi, wyprostowanymi palcami pchnęła w gardło.Po tym ciosie Muldoon odwrócił się i ze skowytem, przypomi­nającym ryk odkurzacza elektrycznego z przeładowanym zbior­nikiem, wybiegł z gabinetu.- Dalej, szybko, na miłość boską! - krzyknęła Della i zła­pała Eda za rękę.Ed ciągle słyszał potężne dzwony w uchu, zdołał jednak się podnieść i ruszyć przed siebie.Zahaczył golenią o chromowa­ny stolik do kawy.Chwycił się za nogę, zaklął szpetnie, ale Della zaraz szarpnęła go za sweter i pociągnęła za sobą.Gdy wybiegali z gabinetu, w drzwiach obok ukazał się Cal-vin Muldoon.Jego zdziwiona twarz była biała jak śnieg, w ręce trzymał rewolwer.Della bez wahania złapała za lufę, trzasnęła go w nerki i dołożyła pięścią w twarz, Muldoon upadł, a Ed poprawił mu jeszcze, kopiąc go w twarz.Rewol­wer z trzaskiem upadł na podłogę i Ed zaraz go podniósł.- Shearson! - wydyszała Della.- To nasza jedyna droga ucieczki.Ed nie bardzo wiedział, co miała na myśli, jednak bezwahania pobiegł za nią po schodach.Zrównał się z nią na piętrze, ale na prostej nie zdołał jej wyprzedzić, tak że w wiel­kie, podwójne drzwi sypialni Shearsona uderzyli prawie ra­zem.Oczywiście nie puściły.Della szarpnęła za klamkę, jednak drzwi były zamknięte na klucz.- Mam przestrzelić zamek? - zapytał Ed.Della popatrzyła na niego, jakby był szaleńcem.- Czyś ty zwariował? Nie przestrzelisz zamka z takiego rewolweru.Narobiłbyś tylko hałasu i dymu, a kule latałyby we wszystkich kierunkach.- Och - jęknął Ed, rozczarowany.- Widziałem w filmach, że tak robią.- W filmach nie rozwalają mosiężnych zamków w wielkich cedrowych drzwiach.Na dole Calvin Muldoon powoli pozbierał się na nogi i ru­szył do góry.Ed odwrócił się i wycelował w niego lufę rewol­weru.- Jeszcze jeden krok i rozwalę ci łeb! - krzyknął tonem, który - miał nadzieję - powinien był zabrzmieć przekonywa­jąco.Muldoon podniósł do góry ręce, ale wciąż się zbliżał powolnym, ostrożnym krokiem.W pewnej chwili po drugiej stronie galerii otworzyły się drzwi sypialni Petera Kaisera.Ukazał się w nich sam Peter, ubrany w białą koszulkę i równie białe majtki.- Co się tu dzieje, do jasnej cholery?! - zawołał z irytacją.Ed okręcił się na pięcie i wypalił z rewolweru.Indiańskigobelin wiszący tylko pół metra od framugi drzwi, w których stał Peter, runął na podłogę: Peter natychmiast wycofał się do pokoju i przekręcił zamek w drzwiach.Korzystając z tego, że uwaga Eda została na chwilę rozpro­szona, Calvin Muldoon uczynił ruch, jakby chciał się rzucić gwałtownie na niego, jednak Ed zdołał się odwrócić w samą porę.W oczach miał taki blask, że Muldoonowi serce podsko­czyło do gardła.- Ostrzegałem cię - powiedział Ed złowrogo.Muldoon zaczął się cofać, ciągle z rękami w górze.- W porządku - wyjąkał drżącym głosem.- W porządku, spokojnie.Ja tutaj tylko pracuję.Tymczasem Della wciąż męczyła się z zamkiem w drzwiach do sypialni Shearsona Jonesa.Klęczała przed nim i pracowa­ła.Odsłoniła zęby w grymasie koncentracji, a ręce drżały jej nerwowo.- Pośpiesz się, dobrze? - poganiał ją Ed.- Za chwilę bę­dziemy tu mieli na karku uzbrojonych ludzi.Calvin Muldoon zaczynał powoli schodzić po schodach, ale z dołu dobiegł Eda głos jego brata:- Calvin, czy wszystko z tobą w porządku? Nie jesteś ranny?Della nie reagowała, skupiona wyłącznie na zamku.Drzwi Petera Kaisera otwarły się znowu, jednak tym razem tylko na szerokość małej szparki.Po chwili Peter zawołał:- Czy to ty, Hardesty? Słyszysz mnie?!- Słyszę cię, słyszę.- Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz, Hardesty.Ale cokolwiek zamierzasz, nie uda ci się to.Ten dom jest strzeżony silniej niż niejedno więzienie.- To moje zmartwienie! - odkrzyknął mu Ed.Peter rozmyślał przez moment i znowu krzyknął:- Jeśli senatorowi Jonesowi spadnie choć włos z głowy, Hardesty, wkrótce będzie cię ścigał każdy policjant w tym kraju!- Nic mu się nie stanie, jeśli tylko nie zachowa się jak głupiec - powiedział Ed.- Nie masz żadnych szans, Hardesty, cokolwiek zamie­rzasz.- Peter był nudny w tym swoim przekonywaniu.- Na miłość boską, dalej, ty pieprzony zamku! - wreszcie odezwała się Della.- No, puszczaj!- Della! - wykrzyknął Ed błagalnym tonem.Calvin Muldoon zaczął wspinać się z powrotem po scho­dach, niemalże nie odrywając od nich rąk i nóg [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl