, Chmielewska Joanna Trudny Trup (4) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To ty musisz wymyślić.Ja ci mogę powiedzieć, jak wpuścić kogoś nie-powołanego na budowę.Albo na teren stajni wyścigowych.Albo do biura projektów,to najłatwiejsze.Albo do muzeum w dniu, kiedy jest zamknięte.Albo do archiwumUrzędu Celnego.Albo do Komendy Głównej policji. Nie żartuj! Potrafiłabyś do policji.?! W mgnieniu oka.Przypominam ci, że to nie oni powodują to bezprawie, któ-re u nas szaleje, tylko prokuratury.Dlatego do prokuratury się nie pcham.Przy okazjimogę ci też powiedzieć, jak się wchodzi do szpitala bielańskiego wtedy, kiedy nie wolno.Przez kostnicę.Do telewizji nie umiem.Przez długą chwilę Martusia przyglądała mi się krytycznie. Zaczynam wierzyć, że naprawdę należysz do innego pokolenia.Mnie by nie przy-szło do głowy wdzierać się do szpitala przez kostnicę.Co za czasy, na litość boską, ist-niały, kiedy chodziłam do przedszkola.?97  Skomplikowane.W tamtym ustroju trzeba było umieć żyć i wiedzieć, jak obcho-dzić wszelkie przepisy.Poza przepisami ruchu nie było ani jednego sensownego.Prawiejak za okupacji, tyle że do nas nie strzelano. Pozwól, że przyjdę do siebie  poprosiła grzecznie Martusia, otwierając drugąpuszkę piwa. No dobrze, zastanowię się.Jak on wlazł do tej telewizji.? Zaraz, cze-kaj, wiem.!Poczekałam z wielkim zainteresowaniem. Od tyłu  rzekła Martusia uroczyście. Jeśli już się dostał w ogóle na teren, toobleciał budynki i wszedł od tyłu bez żadnego problemu.Tylko jak wlazł na teren? Nie rozśmieszaj mnie  powiedziałam wzgardliwie. Nie ma takiego ogrodze-nia, którego nie pokona osobnik zacięty, chyba że pod wysokim napięciem.A tam, naWoronicza od tyłu, taki znowu straszny ruch nie panuje.Wlazł jakkolwiek i dlategomożemy użyć Słodkiego Kocia.Martusia kręciła głową. A nie mógłby z przepustką, pod innym nazwiskiem.? Kto mu ją da? Ty myśl logicznie.Próbuje ukraść taśmy w tajemnicy przed całymświatem! No trup, no zgadza się.Nie mógłby to być, mimo wszystko, odrobinę łatwiejszytrup? Musiałaś znalezć takiego cholernie trudnego? Wcale go nie znalazłam, sam mi się napatoczył.Ktoś zadzwonił z dołu.Zwolniłam zamek, znów nie pytając  kto tam , bo żadnychwizyt się nie spodziewałam.Wróciłam do komputera. Jadę do Krakowa  powiedziała Martusia z westchnieniem. Pozostałe detaletechniczne uzgodnimy przez telefon.Już tu widzę kolejny problem, jak go wpuścić doarchiwum. Nigdy w życiu nie słyszałaś o złodziejach i włamywaczach?Zabrzęczał gong u moich drzwi. Kto to?  zaciekawiła się Marta. Pojęcia nie mam  odparłam i poszłam otworzyć.Za drzwiami stał Witek, siostrzeniec mojego męża, a zatem prawdopodobnie takżei mój.Zdziwiłam się na jego widok niezmiernie, bo na ogół miał co robić i bez powo-du mnie nie odwiedzał.Miewaliśmy niekiedy wspólne interesy, czasami wyświadczałmi rozmaite przysługi, ale zazwyczaj zaczynało się od telefonu, po czym dopiero kon-takty się zagęszczały.A bywało, że nie odzywaliśmy się do siebie całymi miesiącami.Takznienacka i bez uprzedzenia pojawiał się raczej rzadko i od razu zaciekawiło mnie, cogo sprowadza.Z Martą znali się od dość dawna, bo jezdził zawodowo i mnóstwo razygdzieś tam ją odwoził. Cześć  powiedziałam. Ja się masz?98  Cześć  odparł Witek i zajrzał do pokoju. O, jest Marta.Nie wiem, czy to dobrze, czy zle. No wiesz!  oburzyła się Martusia. Jak ja jestem, to chyba powinno być do-brze, nie? Może i dobrze  zgodził się Witek, odkładając kurtkę byle gdzie. Nie, niechcę piwa, zaraz wracam do domu i napiję się wszystkiego, po czym żadna ludzka siłajuż mnie nigdzie nie wyciągnie.Tak wstąpiłem po drodze, bo to chyba coś dla ciebie. zwrócił się do mnie i nagle skorygował pogląd  nie, w ogóle coś dla was, bo zdajesię, że jakiś kryminał piszecie.?Przyświadczyłyśmy równocześnie, że owszem, piszemy.Witek zdjął z fotela grubyplik papieru, odłożył go na podręczny stolik i usiadł.Rzuciłam okiem dla sprawdzenia,co to jest, stwierdziłam, że brudnopis pierwszych sześciu odcinków serialu, i postano-wiłam pózniej przenieść go na parapet okienny, żeby się nie mylił z ostateczną wersją. Uczestniczyłem w znalezieniu trupa  oznajmił Witek bez wstępów, licząc za-pewne na naszą dużą odporność. Dopiero co, i prosto stamtąd jadę. O Boże!  wykrzyknęła Martusia. Trzeci.?! Czy to nie nadmiar.? Stamtąd, to znaczy skąd?  spytałam nieufnie, bo miałam obawy, że tego właśnienam nie powie.Nie przez złośliwość, tylko z lęku o siebie.Witek jednak żadnego popłochu nie przejawiał. Z Wolicy.Nie muszę się tak zaraz reklamować, ale ja różnych wożę.Mam takie-go, co jak się natankuje, zawsze po mnie dzwoni, a nawet czasem uprzedza wcześniej.Zdarza się, że spod domu go biorę, ale częściej z miasta i wtedy byle który kumpel mupudło odprowadza, a potem wraca ze mną.Wiecie, jak to jest.Obie z Martusia wiedziałyśmy doskonale. Na Wolicy mieszka, od Antoniewskiej takie coś odchodzi, niby ulica, ale to nawetnie ma nazwy.Oficjalnie do Antoniewskiej należy.Jedna parcela go przegradza od ma-fioza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl