, Masterton Graham Dzinn (SCAN dal 1029) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeżeli w tym momencie zniszczymy nocny zegar, skażemy tych ludzi na los, którego nawet nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić.— Zgadza się — przytaknął Qualt.— Najlepiej będzie, jeśli wejdziemy teraz do domu i powstrzymamy pannę Johnson, zanim otworzy dzban.Myślę, że na jakiś czas spłoszyliśmy tego osobnika w kapturze.Chrząknąłem.— Spłoszyliśmy? Pan chyba żartuje.— Już dobrze — powiedział pojednawczo Qualt.— Nie sądzę, żebyśmy mieli czas na rozstrzyganie tej kwestii.Ruszyliśmy szybkim krokiem w stronę domu.Przeszliśmy podjazd i znaleźliśmy się na werandzie.Przekrzywione drzwi w dalszym ciągu zwisały z zawiasów, toteż bez przeszkód, aczkolwiek niezmiernie ostrożnie, wkroczyliśmy do wyłożonego czarno–białą terakotą hallu.Zarówno hali, jak i schody tonęły w gęstych ciemnościach, a w powietrzu unosił się dziwny, przypominający kadzidło lub woń palonych kwiatów zapach.Qualt uniósł głowę i głośno wciągnął powietrze.— To pachnie kadzidłem z maku — powiedział spokojnie.— Myślę, że panna Johnson wkrótce będzie gotowa do otwarcia dzbana.— Kadzidło z maku?— Tak jest — odparła Anna.— W ceremonii błogosławienia szabli ostatni akt usunięcia z ostrza zanieczyszczeń dokonuje się poprzez przesuniecie go nad dymem suszonych płatków maku zmieszanych z pastą z opium.Popatrzyłem na rysujące się niewyraźnie schody.— Dopóki panna Johnson nie zdecyduje się oczyścić swego miecza przez wbicie go we mnie, nic mnie to nie obchodzi.Anna zadrżała.— Nie mów takich rzeczy.I bez tego jestem dostatecznie wystraszona.Pod przewodnictwem profesora Qualta przeszliśmy hallem do samych schodów.Bardzo słabo, jakby z oddali, docierała do nas monotonna, wywołująca dreszcze muzyka dżinna.Łagodne, chwilami wręcz pieszczotliwe tony mieszały się w niej z dzikim skomleniem.Ponieważ księżyc w dalszym ciągu przesłaniały chmury, na schodach panowały kompletne ciemności.Nie sposób było cokolwiek dostrzec, musieliśmy więc posuwać się po omacku.Kilkakrotnie potykaliśmy się o stare drewniane stopnie, a wówczas zamieraliśmy ze wstrzymanym oddechem, nasłuchując tupotu kroków lub przerażającego łopotu.Kiedy wreszcie znaleźliśmy się na górze, przystanęliśmy u szczytu schodów na początku korytarza.Chmury musiały się rozproszyć, gdyż z otwartych po obu stronach drzwi padało na podłogę nieco zbłąkanych promieni księżycowego blasku.Cała nasza uwaga skupiona była na odległym rozgałęzieniu w kształcie litery T, skąd sączyło się rozchwiane pomarańczowe światło lampy naftowej.Panna Johnson stała już pod drzwiami wieżyczki i szykowała się do ich otwarcia.— Szybko! — rzucił profesor Qualt.Trzymając się blisko siebie, stawiając jak najcichsze kroki, pośpieszyliśmy do końca korytarza i ostrożnie zajrzeliśmy w jego lewą odnogę.Przy drzwiach więżących dżinna tkwiła panna Johnson w długich, rdzawych szatach, uzupełnionych obecnie podobnym do srebrzystej peruki nakryciem głowy.W jednej ręce ściskała długą lśniącą szablę o klindze pokrytej gęsto wygrawerowanymi napisami i motywami roślinnymi.W drugiej miała niewielką, miedzianą kadzielnicę zmatowiałą ze starości.Unosiły się z niej kłęby wonnego, błękitnego dymu.— Czy to ty? — zapytała bezbarwnym głosem.Qualt zmarszczył brwi i popatrzył na nas z wahaniem, po czym rzekł:— Tak, to ja.Panna Johnson nawet nie odwróciła się, by sprawdzić, kto do niej podszedł.Zachowywała się jak osoba pogrążona w transie, w głębokim hipnotycznym transie i brała nas za kogoś innego.Może spodziewała się przybycia swego zakapturzonego przyjaciela.W każdym razie nadal wymachiwała kadzielnicą i kreśliła w powietrzu skomplikowane wzory swym błyszczącym mieczem.Nachyliłem się do owłosionego ucha profesora.— Co teraz zrobimy? — wyszeptałem.— Rzucimy się na nią?— Nie ma takiej potrzeby — nadeszła cicha odpowiedź.— Ona wie, co robi.Powinniśmy się tylko upewnić, czy wszystko przebiega prawidłowo.Gdyby nie udało jej się zniszczyć dżinna, może my zdołamy dokończyć dzieła.— Nie sądzę, abym miał jakieś szansę.Byłem tylko na trzech lekcjach ju–jitsu.— Ju–jitsu nie pomoże ci w walce z dżinnem Ali Baby, Harry — odezwała się Anna.— Patrzcie, co ona robi!Panna Johnson drżała na całym ciele.Zaczęła kiwać się w przód i w tył, rzucając przy tym na wszystkie strony głową.Z kąta, w którym byliśmy stłoczeni, widzieliśmy wywieszony język i połyskujące białka wywróconych oczu.Jej twarz była niemal niebieska od oparów opium, a po brodzie ściekały strzępki piany.Cięła powietrze szablą tak gwałtownie, że z niepokojem pomyślałem, czy przypadkiem nie zrobi sobie krzywdy.Taką bronią można przecież przeciąć unoszący się w powietrzu pojedynczy włos.Zaintonowała jakąś kwilącą pieśń, przytupując sobie do taktu bosymi stopami.Kilkakrotnie uchwyciłem imię Nazwaha, choć reszta zaśpiewu była dla mnie zupełnie niezrozumiała.Zaraz potem powiodła palcem po wszystkich odciśniętych w brązowym wosku pieczęciach, strzegących uwięzionego w wieżyczce dżinna.Stało się wówczas coś niezwykłego.Gdy tylko jej palec zetknął się z powierzchnią drzwi, wosk zaczął się topić i spływać w dół długimi brązowymi soplami.Odciśnięte na pieczęciach święte symbole rozpuściły się w bezkształtną masę.Jeden po drugim potężne zaklęcia i magiczne rysunki uniemożliwiające dżinnowi opuszczenie gotyckiej wieżyczki przestawały istnieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl