, London Jack Ksiezycowa Dolina (SCAN dal 936 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak więc widzicie, kwiaty to jedna z moich dróg do sukcesu.Twarz Saxon wyrażała najwyższe uznanie, ale gdy pani Mortimer przeniosła wzrok na Billa, nie dostrzegła pochwały.Jego niebieskie oczy były chmurne.- Śmiało, młody człowieku - powiedziała zachęcająco.- Co pan o tym myśli?Ku zdumieniu Saxon Bill odpowiedział wprost, a ku jej jeszcze większemu zdumieniu sformułował zarzut, który jej samej nie przyszedłby do głowy.- To jest po prostu sztuczka - oznajmił.- O tym właśnie mówiłem, kiedy…- Ale sztuczka, która daje dobre dochody - przerwała pani Mortimer jej oczy poza szkłami okularów błyskały żywym ogniem.- Tak i nie - obstawał przy swoim Bill, jak zwykle wypowiadając słowa powoli i z namysłem.- Bo gdyby każdy farmer mieszał kwiaty z warzywami, wtedy każdy farmer otrzymałby cenę dwukrotnie większą od ceny rynkowej - i wtedy nie byłoby już takiej podwójnej ceny.Wszystko byłoby po staremu.- Przeciwstawia pan teorię faktowi - stwierdziła pani Mortimer.- Faktem jest, że nie wszyscy farmerzy to robią.Faktem jest, że ja otrzymuję podwójną cenę.Temu pan nie zaprzeczy.Bill nie był przekonany, chociaż nie znajdował odpowiedzi.- Tak czy inaczej - zamruczał potrząsając powoli głową - nie mogę się w tym połapać.Coś tu nie kapuje, przynajmniej jeżeli idzie o mnie i o moją żonę.Może trochę później będę to umiał wytłumaczyć.- A tymczasem obejrzymy sobie gospodarstwo - zaprosiła pani Mortimer.- Chciałabym wam pokazać wszystko i wyjaśnić, na jakich zasadach prowadzę moją farmę.Potem usiądziemy i opowiem wam o tym, jak zaczynałam.Widzicie - tu przeniosła wzrok na Saxon - chciałabym, abyście dobrze zrozumieli, że może się wam powieść na wsi, jeżeli przystąpicie do rzeczy we właściwy sposób.Kiedy zaczynałam, nie miałam pojęcia o pracy w gospodarstwie i nie miałam przy sobie takiego silnego, wspaniałego mężczyzny, jak ty, moje dziecko.Byłam zupełnie sama.Ale o tym też wam opowiem.Przez następną godzinę między warzywami, krzewami i drzewami owocowymi Saxon wchłaniała ogromną masę informacji, aby je potem przetrawić we właściwej porze.Bill też okazywał zainteresowanie, pozostawił jednak rozmowę w rękach Saxon i sam tylko rzadko o coś pytał.Gdy znaleźli się za domem, gdzie panował ten sam ład i porządek, pani Mortimer zaprowadziła ich na podwórze.W kilku odgrodzonych od siebie wybiegach trzymała tu kilkaset małych, śnieżnobiałych kurek.- Białe leghorny - wyjaśniła.- Nie macie pojęcia, jak one się w tym roku niosły.Trzymam kury tylko dopóty, dopóki dobrze się niosą…- Dopiero co, Saxon, mówiłem ci to samo o koniach - wtrącił Bill.- A dzięki prostej metodzie sadzania ich na jaja o właściwej porze - o czym nie pomyśli nawet jeden farmer na dziesięć tysięcy - niosą mi się w zimie, kiedy jajka są najdroższe.I jeszcze jedno: mam swoich specjalnych odbiorców.Płacą mi o dziesięć centów więcej za tuzin niż ceny ustalone, gdyż gwarantuję im jajka jednodniowe.Tutaj pani Mortimer spojrzała przypadkiem na Billa i zobaczyła, że ów nadal boryka się ze swym problemem.- Ta sama stara śpiewka? - spytała.Skinął głową.- Ta sama stara śpiewka.Gdyby każdy farmer dostarczał na rynek jednodniowe jaja, nie byłoby cen o dziesięć centów wyższych od najwyższych rynkowych.Znowu farmerzy nic by na tym nie zyskali.- Ale za to jajka byłyby jednodniowe.Niech pan nie zapomina, że wszystkie jajka na rynku byłyby jednodniowe - podkreśliła pani Mortimer.- Tylko że z tego nie wynika żadna korzyść dla mnie i dla mojej żony - dowodził Bill.- I to jest ten orzech, który od początku próbowałem rozgryźć i teraz rozgryzłem.Mówi pani o teorii i faktach.Dziesięć centów więcej niż najwyższa cena to dla Saxon i dla mnie jest czysta teoria.A faktem jest, że nie mamy ani jajek, ani kur, ani ziemi, na której kury mogłyby sobie biegać i składać jajka.Pani Mortimer skinęła głową ze zrozumieniem.- Ale jeszcze jest coś w tym pani gospodarstwie, czego dotąd nie mogę rozgryźć - ciągnął.- Nie potrafię tego dokładnie określić, ale wiem, że to jest.Następnie obejrzeli kociarnię, świniarnię, krowiarnię i psiarnię, jak pani Mortimer nazywała działy hodowlane swej farmy.Nie były one wielkie, ale wszystkie przynosiły dochód, jak zapewniła gospodyni zarzucając ich cyframi.Wprawiła ich w osłupienie ceną podawaną i otrzymywaną za perskie koty, z rodowodami, za podrasowane świnie rasy Chester z rodowodami, za owczarki szkockie z rodowodami i krowy rasy Jersey z rodowodami.Na mleko miała zresztą specjalnych odbiorców, którzy płacili jej za kwartę o pięć centów więcej niż za najlepsze mleko z mleczarni.Bill podpatrzył i wskazał na różnice pomiędzy jej sadem a sadem, który zwiedzili poprzedniego dnia.Pani Mortimer zwróciła uwagę na mnóstwo innych różnic, z których wiele musiał przyjąć na wiarę.Potem opowiedziała im o innej gałęzi swej wytwórczości, o robionych w domu dżemach i galaretkach, które zamawiano u niej z góry, płacąc ceny nieporównanie wyższe od rynkowych.Siedzieli na wygodnych trzcinowych krzesłach na werandzie, słuchając jej opowieści o tym, jak zorganizowała swój przemysł dżemowo–galaretkowy; otóż rozpoczęła pertraktacje tylko z jedną najlepszą restauracją w San José i najwytworniejszym klubem.Poszła do właściciela i kierownika z próbkami wyrobów, w długich dyskusjach zwalczyła ich opór, przezwyciężyła niechęć i namówiła - zwłaszcza właściciela restauracji - aby podawał „specjalności kuchni”, biorąc ceny znacznie wyższe za wszystkie dania i potrawy, w których skład wchodziły jej wyroby.Oczy Billa spoglądały nadal pochmurnie i z niezadowoleniem.Pani Mortimer zauważyła to - i czekała.- A teraz proszę… niech pani zacznie od początku! - zwróciła się do niej Saxon.Pani Mortimer zgodziła się, ale pod warunkiem, że zostaną na kolacji.Saxon pominęła niechęć Billa i wyraziła zgodę za nich oboje.- A więc na początku - podjęła pani Mortimer swą opowieść - byłam nowicjuszką urodzoną i wychowaną w mieście.O wsi wiedziałam tylko tyle, że jeździ się tam na wakacje, a i to wożono mnie zwykle do miejscowości kąpielowych, w góry i nad morze.Prawie całe życie spędziłam między książkami.Byłam główną bibliotekarką Biblioteki Publicznej w Doncaster.Potem wyszłam za mąż za Mortimera.Był to człowiek nauki, profesor uniwersytetu w San Miguel [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl