, Lem Stanislaw Sledztwo (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Masz tu unaocznienie różnicymiędzy prognozą statystyczno-masową a jednostkowym wypadkiem, tylko względniejej podporządkowanym. No i cóż pan pocznie wobec takiego dictum?  spytał Black, przenosząc spojrze-nie na Gregory ego. Szukam sprawcy  odparł spokojnie porucznik. Ach, tak? Oczywiście.oczywiście, jako specjalista od  singularyzmów.Pan niewierzy zatem w wirusa?94  Ależ wierzę.To wirus szczególny.Na szczęście ma wiele znaków rozpoznawczych.Lubi na przykład ciemność i pustkowie, dlatego operuje tylko po nocy, w zapadłychdziurach.Policjantów unika jak ognia, widocznie są specjalnie odporni.Lubi za to pa-dlinę, najbardziej zdechłe koty.Ma też zainteresowania literackie, ale ogranicza się dolektury przepowiedni meteorologicznych.Warto było widzieć, jak z rosnącym rozbawieniem pisarz przysłuchiwał sięGregory emu.Twarz jego przeobraziła się, nabrała lekkości, gdy zaczął szybko mówić: To znaki tak ogólnikowe, że do pańskiego listu gończego mógłby pasować nieje-den, inspektorze.Na przykład ten, kto obrzuca ziemię kamieniami.Meteory też spadająnajczęściej w pustkowiach, z dala od oczu ludzkich i policyjnych, do tego nocą, a raczejprzed świtem, w czym przejawia się szczególna perfidia, gdyż strażnicy, zmęczeni cało-nocnym czuwaniem, śpią wtedy mocno.Sciss, jeśli pan go o to spyta, powie, że ta częśćZiemi, która najczęściej jest bombardowana meteorami, leży w strefie cofającej się nocy,stanowi zatem czoło naszej kosmicznej podróży, a wiadomo, że zawsze więcej liści tra-fia przednią szybę jadącego samochodu aniżeli tylną.Jednakże skoro pan konieczniemusi mieć sprawcę. Nie o to chodzi, że spadają meteory i działają wirusy, ale o to, że takie zjawiskamoże imitować ktoś bardzo żywy i konkretny.Tylko takiego sprawcy szukam, po swo-jemu i przyziemnie, wcale nie troszcząc się o sprawcę meteorów i gwiazd. odpowie-dział Gregory o ton ostrzej, niż zamierzał.Pisarz patrzał na niego nieruchomo. Och, będzie go pan miał.Za to panu ręczę.To pewne.Zresztą.zresztą pan go jużma. Tak?  Porucznik podniósł brwi. No, może pan go nie schwyta, to znaczy: nie zbierze dostatecznej ilości poszlaki dowodów, aby położyć na nim rękę, ale nie w tym sęk.Sprawca nie schwytany  tobyłaby pańska przegrana, jeszcze jedna teczka odłożona do akt bez zamykającej kon-kluzji.Sprawca jednak, którego nie ma, którego w ogóle nigdy nie było  to coś cał-kiem innego, to pożar archiwum, pomieszanie języka w cennej zawartości teczek, tokoniec świata! Istnienie sprawcy, schwytanego czy nie, to dla pana nie kwestia sukce-su bądz porażki, lecz sensu czy bezsensu pańskiego działania.A ponieważ ten człowiekjest pana spokojem, ocaleniem, ratunkiem  będzie go pan miał tak czy inaczej, nakry-je pan tego występnego łajdaka, nawet gdyby nie istniał! Jednym słowem, jestem ofiarą manii prześladowczej, obsesjonatem, postępującymna przekór faktom?  spytał Gregory, mrużąc oczy.Miał dość tej rozmowy i gotów byłją skończyć, choćby i arogancko. Prasa oczekuje teraz z podnieceniem rewelacji tego konstabla, który uciekł spodkostnicy  powiedział Black. Czy pan też? Czy wiele się pan po nich spodziewa? Nie.95  Wiedziałem  zakomunikował mu oschle pisarz. Jeżeli ocknąwszy się powie,że widział na własne oczy zmartwychwstanie, pomyśli pan, że mu się przywidziało, żenie można dawać wiary zeznaniom człowieka, który przeszedł ciężki wstrząs mózgu, cozresztą potwierdzi panu każdy lekarz.Albo powie pan, że sprawca działał jeszcze zręcz-niej, niż pan założył, że użył jakichś niedostrzegalnych nici nylonowych albo pokry-ty był substancją absolutnie czarną i dlatego nie można go było dostrzec.Dla pana, in-spektorze, istnieją sami tylko Barabasze i dlatego, choćby pan sam zobaczył taką scenęi słyszał głos mówiący:  Aazarzu, wstań!  pozostanie pan sobą.Sobą, to znaczy: ofia-rą halucynacji albo złudzenia, albo zręcznego oszustwa.Powiadam panu: nigdy, nigdynie zrezygnuje pan ze sprawcy, bo jego istnienie implikuje pańskie!Gregory, który powiedział sobie, że będzie obojętnie słuchał wszystkiego, co zostaniepowiedziane, próbował uśmiechnąć się, ale nie mógł.Czuł, że blednie. Jestem więc jednym, z policjantów, którzy strzegli świętego grobu?  powiedział. A może jednak Pawłem  przed nawróceniem? Nie zostawia mi pan tej szansy? Nie  odparł pisarz. To nie ja, to pan jej sobie nie daje.Nie jest to sprawa me-todologii ani statystyki, ani systematyki śledztwa, lecz wiary.Pan wierzy w sprawcę,i tak musi być.Muszą być policjanci i muszą być takie groby. Jeszcze lepiej  powiedział Gregory i zaśmiał się nienaturalnie. Nie robię na-wet tego, co chce, ale wypełniam tylko schemat tragedii? Może tragifarsy? Cóż, jeśli pantaki uprzejmy, że gotów grać w niej rolę chóru. Ależ oczywiście.To mój zawód  wypalił pisarz.Sciss, który z rosnącym zniecierpliwieniem przysłuchiwał się rozmowie, nie wytrzy-mał. Armour, mój drogi  powiedział tonem perswazji  nie sprowadzaj rzeczy doabsurdu.Ja wiem, że ty to lubisz, paradoksy są dla ciebie tym, czym woda dla ryby. Ryba nie stwarza wody  wtrącił Black, ale doktor nie słuchał go. Chodzi nie o lirykę, o dramatyzowanie, ale o fakty.Entia non sunt multiplicanda przecież wiesz.Ustalenie struktury zdarzeń nie ma nic wspólnego z wiarą.Najwyżejrobocza hipoteza, z którą zaczyna się badanie, może być fałszywa.Taką fałszywą hipo-tezą jest właśnie twierdzenie, że istnieje jakiś  ludzki sprawca. Fakty istnieją tylko tam, gdzie nie ma ludzi  odparł pisarz. Kiedy oni się po-jawiają, są już tylko interpretacje.Fakty? Ależ tysiąc lat temu takie samo zdarzenie da-łoby początek nowej religii.I, zapewne, jakiejś antyreligii, powstałyby rzesze wiernychi kapłanów, masowe widzenia, puste trumny rozdrapano by na relikwie, ślepi przejrze-liby, a głusi zaczęliby słyszeć.Obecnie, przyznaję, akcja jest uboższa, mniej mitologizo-wania, i kat nie grozi ci torturami za twoje statystyczne herezje  zarabia na nich za toprasa brukowa.Fakty? Mój drogi, to twoja sprawa i zarazem inspektora.Obaj jesteściewyznawcami takimi, na jakich stać nasze czasy.Panie inspektorze, pan nie ma mi za złe,96 mam nadzieję, tej drobnej kontrowersji? Nie znam pana, więc nie mogę twierdzić sta-nowczo, że nie zostanie pan Pawłem.Ale gdyby to się nawet stało  Scotland Yard zo-stanie.Policja bowiem nigdy się nie nawraca.Nie wiem, czyście to zauważyli? Obracasz wszystko w żart  burknął niechętnie Sciss.McCatt rozmawiał z nimchwilę cicho, potem zaczęli wstawać.Przed szatnią Gregory znalazł się obok Scissa, któ-ry zwrócił się doń nagle, mówiąc zniżonym głosem: Czy ma mi pan coś do powiedzenia?Gregory wahał się, wreszcie podając mu impulsywnie rękę, odparł: Niech pan o mnie nie myśli i spokojnie pracuje. Dziękuję  powiedział Sciss.Głos mu drgnął, aż się Gregory zdziwił i zmieszał.Armour Black miał swój wóz przed  Ritzem ; Sciss wsiadł z nim, Gregory zaś zostałz McCattem i chciał się już pożegnać, gdy naukowiec zaproponował, że będzie mu to-warzyszył.Obaj byli tego samego wzrostu, idąc, parę razy chwycili się na tym, że, niby od nie-chcenia, przypatrują się sobie kątem oka.Należało się uśmiechnąć, ale żaden z nich tegonie zrobił.McCatt przystanął przy straganie z owocami i kupił banana.Obierając go,spojrzał na Gregory ego. Lubi pan banany? Nie bardzo. A spieszy się panu? Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl