, Lem Stanislaw Cyberiada (SCAN dal 851) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Inaczej mówiąc, skupienie duchowe pociąga za sobą fizyczne.Wszelako i największy geniusz pozostaje miejscami rzadki.Mimochodem załatwia to kwestię transportu, boż nie trzeba się nigdzie udawać.Jedynie myśli się sobie cel, od tego tam się siebie zagęszcza oraz podciąga aż do stanu nasycenia i satysfakcji.- Jak rozumiem, macie ten świat już gotowy? To czemu zamykacie się i nie wpuszczacie moich posłów? Co? Znowu jakieś trudności obiektywne? Mówcie wreszcie, bo się zgniewam!Spojrzał Trurl na Klapaucjusza, Klapaucjusz na Trurla i nic.Widząc, że żadnemu nie pilno, wskazał Hipolip palcem Klapaucjusza:- Ty mów!- Panie, są pewne szkopuły.- Jakie! No! Cóż, słowo po słowie mam waści wyciągać?- Szkopuły niespodziewane.stworzenie, owszem, udało się, i możemy je pokazać nawet zaraz, lecz im dalej, tym mniej wiadomo, co i jak.- Nie rozumiem.Coś się psuje?- W tym sęk, że nie wiemy, czy się psuje, i nie wiemy też, jak by się można dowiedzieć, królu panie.Zresztą.łatwo się o tym przekonać.Trurlu, włącz przekaźnik.Trurl pochylił się nad największym aparatem, ustawionym na dwóch kulawych stołkach, coś tam nacisnął i na bieloną ścianę padł snop światła.Ujrzał król tęczową gąsienicę na wygonie czy też pawie jaja sadzone na zorzy, lecz dość prędko zorientował się, że jest to Krętlin Szcządry, ledwo wszczęty jaźniak wszechobecny, ani cielesny, ani duchowy, bo właśnie wypośrodkowany.Rósł jak na drożdżach, bo rozmyślał o sobie, a im więcej myślał, tym więcej go było.Gdy usiłował porządnie się skupić, od braku wprawy często się rozrzedzał, a ponieważ Natura nie znosi próżni, pustki te zaraz wypełniał w nim afekt.Naciągał cały oddaniem i czułością, każdym zastanowieniem dźwigając zorzane widnokręgi, bo to, co psychiczne, było tam prawie atmosferyczne.Doskwierały mu jednak błędne amory - zakochania fatamorganowe, gdyż jedne przypływy jego uczuć trafiały na wezbrania innych, emablując je wskutek nieporozumienia, i tak, wciąż tylko siebie w sobie spotykając, już się miejscami kochał na umór.Potem przeżywał ciężkie rozczarowania, kiedy stwierdzał, że to ciągle tylko on sam, a wszak nie był samolubem i nie siebie pragnął kochać, toteż wszystkie horyzonty zawlokło mu tęsknotą.Wciąż był sam i samotność ta ustaliła jego rodzajnik, został bowiem samcem, od czego nader burzliwie zmężniał.A ponieważ wszystko się indukuje z przeciwnym znakiem, już zdecydowanie łaknął istoty - innoty rodzaju żeńskiego.Roił sobie upojne kochanki zorzanki o nie oznaczonych, lecz pokuśliwych dziewokłębach, i chodziła w nim ta miłość do niewiadomych przepięknie jak żywioł - zwłaszcza tam, gdzie prawie już ustawał.Tak przynajmniej można było wyrozumieć sobie owe klimatyczno - psychiczne, umysłowo - - burzowe zjawiska.Myśli jego stawały się coraz ciemniejsze, aż czarne, zsiadały się w obolałej psyche, niekiedy dochodząc rozmiaru kamieni filozoficznych.Gdyż tak wyglądały owoce beznadziejnych medytacji - niczym ich spetryfikowany osad na dnie duszy.Lecz jeśli tak, czemu uronił kilka co większych sztuk, cicho łypiąc zorzanym blaskiem na wygonie, a potem zafilował i przejaśnił się z wyraźną ulgą? Czyżby to był sposób pozbycia się balastu duchowego? Tak się z sobą borykał, tak wystawiał sobie innoty w różnych fazach upojnej konsolidacji, tak nim rzucało od nie zaspokojonych uczuć, aż naderwał się na peryferii i wyłonił z siebie coś jakby cumulus odtrącony wichrową ścianą od frontu burzowego.Wyosobnienie to jakiś czas wlokło się za Krętlinem, aż wzięło się do samostanowienia.Wtedy pokazało się, że od impetu nie tę jedyną innotę wyłonił, o jakiej marzył, lecz ich półtrzecia: Zwoinę, więc Cewę albo Cewinnę, bezwzględnie pańską, jako też podobne do dwo - jaka - rogala jej mężowie.Było ono zrazu jak “mrowie” rodzaju nijakiego, lecz żeńskość Cewinny wywołała w nim dwójmęża.Właściwie nie było ich dwóch ani jeden, lecz właśnie rozwidleniec niby przejściowy - co już taki został, jako Marlin Przemyczka Ponsjusz lub Ponski, bo o byle co czerwieniał.Odtąd wszystko się okrutnie pokiełbasiło.Krętlin sam bodaj nie wiedział, że jest sprawcą swej biedy, boż do dwój - mężatki mierzył, a nie dostrzegał nawet, jak, gorejąc, targany atakami zazdrości, zwłaszcza w toku myślowej gonitwy za Cewinną, roni następne istoty, odpowiadające kalibrem i formatem gwałtowności uczuciowych przesileń.Tak ten świat zaludniał się stopniowo od jego miłosnej szarpaniny.Nikt tam nie wadził nikomu, tym bardziej że lekko1 jakby frywolnie, mimochodem przepływano przez się nawzajem, zatrzymując się najwyżej nad szczególnie ciekawym konceptem przenikanego, zresztą przelotnie, bo bez widomych skutków.A jednak coś im uwierało dusze, skoro mało kto nie ronił owych ciemnych jak galasy konkrementów - czarnych myśli zakrzepłych? - zbyt zimnej i zastygłej od tego refleksji?? - dość na tym, że wygony pokryła wnet istna morena, rumowisko światopoglądowe.To, co działo się nad nim, było trudne do pojęcia.Krętlin podczas przypadkowych jakby spotkań przesączał się przez Cewinnę wietrznicę, mknąc jak hulaszczy wiatr, niby to jej nie zauważając, lecz był to pozór.Doznawał zawrotnych drżeń, wyczuwając, że ona mu tu i ówdzie sprzyja, że nie jest jej miejscami całkowicie obojętny.Zaczynał wtedy słodko gęstnieć w jej obrębie, a ona udaremniała tę okluzję, dając mu zimny odpływ, biedakowi.Aż raz Krętlin, uchodząc, gdzie myśli poniosą po takiej dyfuzji, co przeszła w konfuzję, uronił wysmużenie dość nikłe, które kręciło się jakiś czas, jakby w niezdecydowaniu, czy stać je w ogóle przy takiej nikłości na personalizację.Jakoż innota owa nie urosła, a tylko wydłużyła się i zwinna jak fryga raz po raz wślizgiwała się w Krętlina - nie wiadomo, żeby judzić czy tylko ażeby pobyć chwilę w kimś znaczniejszym.A potem ów drabant urywał się i bywał mniejszością u Cewinny - maruder? gość nieproszony? - perfidny intruz? samotnik - osmotnik? - nie wiadomo.W każdym razie bywał natrętem, molestował ją i jego, bo się otrząsali po takim nawiedzeniu.Marlina Przemyczki Ponsjusza za to unikał ów dziwny przewężeniec jak ognia.Tymczasem w zachowaniu Krętlina zaszła zmiana.Ni z tego, ni z owego tak wpuchł raz w dwójmęża, tak w nim wezbrał, jakby usiłował wysadzić go z jestestwa.Lecz Marlin Przemyczka Ponski ani nie poczerwieniał.Mały zaś, istny poronnik, chybał to tu, to tam, nykał, zaharapcił kilka kamieni filozoficznych, ale rzucił je zaraz i pokrył się cętkami podobnymi do oczu.Wypatrywał kogoś, czy jak? Wyglądało na to, że już mruga znacząco.Wszyscy jakoś nieruchawieli.Dlaczego nikt już nie wzbijał się duchem? Dlaczego łyskali? Czy były to załamania świetlne, czy duchowe? Nie wiadomo, do czego doszłoby dalej, bo w tym miejscu król Hipolip zaczął tupać nogami i trzeba było przerwać projekcję.Domagał się wyjaśnień.- Niestety, panie, my również tego nie pojmujemy! - przyznał się od razu Trurl [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl