, Leiber Fritz Miecze i ciemne sily (SCAN dal 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cichutko szczeknęła stal, gdy Fafhrd sprawdzał, czy Graywand luźno chodzi w pochwie.Jak gdyby ten cichy dźwięk był umówionym sygnałem do ataku, obaj gwałtownie wyszarpnęli miecze i ramię w ramię weszli do pokoju, ostrożnie badając z początku podłogę przy każdym kroku.Na zgrzyt dobywanych mieczy maluśkie, czerwone jak żar paleniska oczka zamrugały i zakręciły się niespokojnie, zaś po wkroczeniu dwóch ludzi pierzchły wśród popiskiwań na wszystkie strony, czerwona para za parą, za każdą z nich drobny, niski, smukły, czarny tułów i długi goły ogon, który po chwili znikał w najbliższym z owych czarnych krążków na dywanie.Nie ulegało wątpliwości, że te czarne krążki to świeżo wygryzione w podłodze i dywanach dziury, a czerwonookie stworzenia były czarnymi szczurami.Fafhrd z Kocurem skoczyli na nie, siekąc i rąbiąc jak oszalali, klnąc przy tym i warcząc każdy po swojemu.Kilka sztuk przepołowili.Większość szczurów czmychała z nadprzyrodzoną szybkością, przepadając w głębi dziur pod ścianami i kominkiem.W dodatku pierwszym szalonym ciosem Fafhrd przebił podłogę na wylot, a przy trzecim kroku przebił ją nogą i ze złowrogim trzaskiem ugrzązł po biodro w rozszczepionych deskach.Kocur nawet nie przystanął, głuchy na nowe trzaski.Fafhrd wyrwał uwięzioną nogę, w ogóle nieświadom, że kaleczą go drewniane zadziory i ruszył naprzód, równie głuchy na ustawiczne skrzypienie.Szczury uciekły.Kocur wepchnął wiązkę rozpałek do piecyka, żeby dawał więcej światła.Najstraszniejsze było to, że po odejściu wszystkich szczurów pozostały oba podłużne kopczyki, co prawda mniejsze i odmiennej barwy, wyraźnie teraz widocznej w żółtych płomieniach strzelających nad przekrzywione drzwiczki - miast przybranej czerwonymi paciorkami czerni w kopczykach mieszały się teraz krucza czerń i ciemny kasztanowy brąz, przyprawiająca o mdłości sina purpura, fiolet, czerń aksamitna i biel gronostajowa, czerwień pończochy i krwi, i krwawego ciała, i szkieletu.Mimo że dłonie i stopy zostały ogryzione do gołej kości, a ciało wybrane do samych serc, obie twarze przetrwały nietknięte.I niedobrze się stało, ponieważ to właśnie twarze wnosiły barwę owej purpury zsiniałej w chwili śmierci od uduszenia, twarze o ściągniętych wargach i wytrzeszczonych oczach, i rysach skręconych w agonii.Jedynie kruczoczarne oraz ciemne, kasztanowate włosy lśniły nieodmiennie - włosy i białe, jakże białe zęby.I gdy rażeni grozą, rozpaczą i wściekłością, które wzbierały im w sercach i rosły pod niebo, a mimo to niezdolni odwrócić oczu, stali tak, spoglądając każdy na swoją kochankę, obaj dostrzegli, jak z czarnych kolein na dziewczęcych szyjach odwijają się dwie cienkie, czarne nitki, rozwiewają się i szybują ku otwartym drzwiom dwiema smużkami nocnego smogu.Podłoga trzeszczała coraz głośniej, dopóki nie osiągnęła nowej chwiejnej równowagi, siadając nagle całym środkiem o dobre trzy piędzi poniżej dotychczasowego poziomu.Do resztek spustoszonych świadomości docierały drobne szczegóły: że należący do Vlany sztylet o srebrnej rękojeści przygwoździł do podłogi szczura, który pewnie pośpieszył się i wysunął za daleko nos, nim nocny smog dokonał swej magicznej sztuczki.Że zniknął pasek dziewczyny razem z sakiewką.Że zniknęła również inkrustowana srebrem, błękitna, emaliowana szkatułka, w której Iwriana zamknęła zrabowane drogocenne kamienie - dolę Kocura.Podniósłszy ku sobie białe, ściągnięte twarze, Kocur i Fafhrd ujrzeli w nich to samo straszne szaleństwo, ale też i zrozumienie to samo i ten sam cel.Nie musieli jeden drugiemu wyjaśniać, co tu nastąpiło, kiedy w odbieralniku Hristomila raptownie zaciągnęły się dwie pętlice z czarnych oparów, ani dlaczego Sliwikin podskakiwał i piszczał z uciechy, ani znaczenia takich zwrotów jak „z nawiązką dostatek biesiadników”, czy „nie zapomnij łupu”, albo „wiadomą nam sprawą”.Fafhrd nie musiał tłumaczyć, dlaczego właśnie zrzucił swój płaszcz z kapturem, ani po co wyrwał sztylet Vlany, machnięciem dłoni strzepnął zeń szczurze ścierwo i wsunął broń za pas.Kocur nie musiał mówić, po co wyszukał pół tuzina flakonów z olejem i po roztrzaskaniu trzech przed frontem buzującego piecyka znieruchomiał, zważył coś w myślach i wsadził trzy pozostałe do worka u pasa, dorzucając jeszcze resztę rozpałek i wypełniony po brzegi czerwonymi węglami żarnik z mocno zasznurowaną pokrywą.Po czym, wciąż bez słowa, okręcił rękę kilimem, sięgnął w głąb kominka i najspokojniej w świecie wywalił rozpalony piecyk drzwiczkami na przesycony olejem dywan.Buchnęły żółte płomienie.Zawrócili biegiem do drzwi.Podłoga z ogłuszającym trzaskiem stanęła pod nimi dęba.Zdrowo się napociwszy, przebrnęli stromą stertę zjeżdżających dywanów i ledwo zdążyli wyskoczyć za próg, gdy wszystko opadło za ich plecami - płonące dywany, świece i złote łoże, stoliczki, szkatułki i flakoniki, i niewiarygodnie okaleczone ciała pierwszych miłości - wszystko runęło lawiną pomiędzy kurz, pył i pajęczyny dolnego piętra, a w górę strzeliły wielkie języki ognia, jeśli nie oczyszczenia, to przynajmniej obracającej w proch kremacji.Zjechali ze schodów na złamanie karku i chwilę wcześniej, nim odleciały one od ściany w ciemność, wstrząsając noc głuchym łomotem.Musieli się przedzierać przez ich rumowisko u wylotu Zaułka Kości.Płomienie wysuwały już wówczas swoje ogniste, jaszczurcze jęzory przez okienne kraty poddasza i zabite deskami okna niższego piętra.Biegnąc co sił, skręcili w Zaułek Zarazy, nim rozdzwoniła się kocia muzyka pożarowego alarmu, jaki ogarnął „Srebrnego Węgorza”.Nie zwalniając biegu, wpadli w Zaułek Śmierci.Tu Kocur złapał i siłą zatrzymał Fafhrda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl