, Lauren Oliver Pandemonium 02 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest jednym ze spokojniejszych mężczyzn, jednym z nielicznych,którzy mnie nie przerażają.On i Hunter są nierozłączni, a ichwidok przypomina mi Hanę i mnie: jedno ciemne, drugie jasne.Raven bez słowa wręcza mu kilka wiader, a on dołącza do nas wmilczeniu.Ale uśmiecha się do mnie i ten uśmiech dodaje miotuchy.Mimo że powietrze jest zimne, po kilku chwilach jestem zlanapotem, a serce boleśnie kołacze mi w piersi.W ciągu ostatniegomiesiąca nie uszłam naraz więcej niż dwadzieścia metrów.Mam osłabione mięśnie i niesienie nawet pustych wiader wywołujewkrótce ból w ramionach.Ciągle zmieniam ułożenie dłoni nauchwytach.Nie chcę się skarżyć ani prosić Raven o pomoc,chociaż z pewnością widzi, że mam problem z dotrzymaniem imkroku.Nie chcę nawet myśleć o tym, jak długa i żmudna będziedroga powrotna z pełnymi wiadrami.Zostawiwszy za sobą osadę i ulicę, skręcamy w stronę drzew.Liście mienią się odcieniami złota, oranżu, brązu i czerwieni.Wygląda to tak, jak gdyby cały las płonął70spokojnym, pięknym ogniem.Chłonę każdą cząstką siebieprzestrzeń wokół mnie, bezkresną, jasną i otwartą.Dobiega mnieteż szelest zwierząt skrytych przed naszym wzrokiem wśródsuchych liści.- Jesteśmy już prawie na miejscu - krzyczy do mnie Raven.Zwietnie ci idzie, Lena.- Dzięki - odpowiadam, ledwo dysząc.Pot kapie mi do oczu iaż trudno mi uwierzyć, że jeszcze przed chwilą było mi zimno.Nie dbam nawet o wystające gałęzie.Idący przede mną Bramprzepycha się między nimi, więc uderzają mnie z impetem w ręcei nogi, boleśnie smagając skórę.Jestem jednak zbyt zmęczona, bysię tym przejmować.Mam wrażenie, że idę tak godzinami, aleprzecież Sara mówiła, że rzeka jest niecałe dwa kilometry od osa-dy.Zresztą słońce dopiero wzeszło. Wreszcie poza świergotem ptaków i szumem wiatru międzygałęziami dobiega nas ciche szemranie płynącej wody.Potemdrzewa rzedną, ziemia przechodzi w kamienie i oto stoimy nadbrzegiem szerokiego, płytkiego strumyka.Zwiatło odbija się wpokrytej zmarszczkami wodzie, jakby pod jej powierzchniąbłyskały monety.Kilkanaście metrów na lewo znajduje sięminiaturowy wodospad, w którym strumyk kłębi się nadskupiskami małych, czarnych, omszałych kamieni.Nagle zbierami się na płacz.Dociera do mnie, że to miejsce istniało odzawsze: kiedy zbombardowano miasta i obrócono je w perzynę,kiedy postawiono graniczne mury, ten potok płynął już w tymmiejscu i obmywał kamienie, przepełniony swoim tajemniczymśmiechem.Zdaję sobie też sprawę, jak małymi i głupimi stworzeniamijesteśmy.Przez większość życia uważałam naturę za71bezrozumną siłę: ślepą, zwierzęcą, destrukcyjną.Wydawałomi się, że my, ludzie, stoimy wyżej, bo mamy rozum, dbamy oporządek, umiemy się kontrolować.Bo podporządkowaliśmysobie resztę świata, stłamsiliśmy ją, wtłoczyliśmy pod szkiełkomikroskopu i między strony Księgi szz.Raven i Bram już stoją w rzece i napełniają wiadra wodą. Chodz  mówi Raven szorstko. Pozostali zaraz sięobudzą. Oboje weszli do wody boso, więc przykucam, by zdjąć buty.Palce mam opuchnięte z zimna, pomimo że już go nie czuję.Gorąco pulsuje w całym moim ciele.Mam problemy zrozwiązaniem sznurówek i gdy wreszcie podchodzę dostrumienia, Raven i Bram zdążyli już napełnić swoje wiadra iustawić je w rzędzie na brzegu.Po ich powierzchni pływająkawałki trawy i martwych owadów.Trzeba będzie je usunąć, apotem przegotować wodę, by ją w ten sposób zdezynfekować.Pierwszy krok w głąb strumienia niemal ścina mnie z nóg.Nawet tuż przy brzegu prąd jest dużo silniejszy, niż mogłoby sięwydawać na pierwszy rzut oka.Wymachuję gwałtownie rękami,starając się utrzymać równowagę, i upuszczam wiadro.Stojącyna brzegu Bram wybucha śmiechem, który jest wysoki izaskakująco melodyjny. No dobra. Raven daje mu kuksańca. Koniec tejzabawy.Możesz już iść.Zobaczymy się w azylu.Bram salutuje posłusznie. Do zobaczenia, Lena  mówi i uświadamiam sobie, że poraz pierwszy od tygodnia odezwał się do mnie ktoś inny niżRaven, Sara czy Hunter.72 Do zobaczenia  odpowiadam.Dno strumienia jest pokryte małymi, śliskimi kamykami, któretwardo wbijają mi się w stopy.Aapię upuszczone wiadro i żeby je napełnić, przykucam nisko, tak jak przedtem Raven i Bram.Wyciągnięcie go na brzeg jest trudniejsze.Mam słabe ręce, ametalowy uchwyt boleśnie wbija mi się w dłonie. Jeszcze drugie - mówi Raven, obserwując mnie zeskrzyżowanymi na piersi rękami.Drugie wiadro jest nieco większe niż pierwsze i dużo ciężejnim manewrować, gdy już jest pełne.Muszę trzymać uchwyt wobu rękach, zgięta wpół, a do tego wiadro obija mi się o golenie.Gdy wychodzę ze strumienia, stawiam je na ziemi zwestchnieniem ulgi.Nie mam pojęcia, jak dojdę do osady, niosącoba wiadra naraz.To niemożliwe.A nawet jeśli się uda, to zajmiemi długie godziny. Gotowa do drogi?  pyta Raven. Daj mi chwilę - mówię, kładąc dłonie na kolanach.Ręcejuż mi się trzęsą.Chciałabym zostać tutaj jaknajdłużej, czuć na sobie słońce przebijające się przez drzewa,słuchać strumienia mówiącego swoim własnym, dawnozapomnianym językiem i obserwować cienie ptakówprzecinających niebo.Aleksowi by się tu spodobało przychodzi mi do głowy mimowolnie, choć cały czas staram sięnie wymawiać nawet w myślach jego imienia, nawet nieoddychać wyobrażeniem o nim.Na drugim brzegu widzę małego niebieskiego ptakaczyszczącego piórka.I nagle dopada mnie nieprzeparta ochota, by zrzucić z siebie ubranie i zanurkować, zmyć z siebie tewszystkie warstwy brudu i potu, których nie byłam w staniewyszorować w azylu.73 Odwrócisz się?  zwracam się do Raven.Przewracaoczami, najwyrazniej rozbawiona, ale spełnia moją prośbę.Zdejmuję spodnie i majtki, ściągam podkoszulek i rzucam jena trawę.Wejście z powrotem do strumienia sprawia mijednocześnie przyjemność i ból  to czyste uczucie zimna, któreprzenika aż do szpiku kości.Gdy brnę w stronę środka nurtu,kamienie pod moimi stopami stają się większe i bardziej płaskie,a prąd silniej napiera na moje nogi.Mimo iż strumień nie jest zbytszeroki, tuż za miniaturowym wodospadem znajduje się ciemnaprzestrzeń, gdzie koryto rzeki osiąga najniższy poziom, tworzącgłębszy zbiornik, w sam raz do pływania.Stoję, trzęsąc się, wodaopływa mi kolana, i w ostatniej chwili odwaga mnie opuszcza.Jest bardzo zimno, a do tego woda wydaje się taka mroczna,czarna i głęboka. Nie będę czekać na ciebie w nieskończoność!  krzyczyodwrócona plecami Raven. Pięć minut!  odpowiadam i wyciągam ramiona, byzanurkować w głębi wody.Zderzenie z nią jest brutalne: zimnojest jak mur, lodowaty i nieprzenikniony, szarpie każdymnerwem mojego ciała, czuję wokół pęd strumienia i w uszach mi dzwoni.Brakuje mi w płucach powietrza, więc wypływam napowierzchnię i zachłannie je wdycham.Słońce wznosi się corazwyżej, a niebo, jakby po to, by móc je utrzymać, nabiera corazwiększej głębi i ostrości.I wtedy nagle zimno znika.Znowu zanurzam głowę i pływamw miejscu, pozwalając, by prąd rzeki ciągnął mnie i na mnienapierał.Z głową pod wodą niemal słyszę jej śpiew, szemranie,bulgotanie.Słyszę, jak powtarza imię, o którym tak bardzostarałam się nie myśleć: Alex, Alex, Alex.I słyszę też, jakporywa je z sobą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl