, Kosinski Jerzy Malowany ptak 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Napełniłem kometę tlącymi się węglami, sięgnąłem pod materac i wydobyłem schowany tam przez Łabinę cenny krawat, ten, na którym powiesił się Krasny Łaba, po czym opuściłem chatę.Wierzono, że stryczek samobój­cy przynosi szczęście.Miałem nadzieję, że nigdy nie zgubię tego skarbu.15.Lato kończyło się.Snopki pszenicy stały rzędami na polach.Wieśniacy pracowali od świtu do nocy, ale brakowało im koni i wołów, by zwieźć szybko plony.W pobliżu wioski most kolejowy spinał stro­me skalne zbocza, pomiędzy którymi płynęła szerokim korytem rzeka.Mostu strzegły działa osadzone w betonowych bunkrach.W nocy, kiedy niebo buczało od lecących wysoko w górze samolotów, most zaciemniano.Żołnierze w hełmach warowali przy działach, a zwisający ze zwieńczenia żelaznej konstrukcji kanciasty znak swastyki, wyszyty na fladze, skręcał się na wietrze.Pewnej gorącej nocy w oddali rozległy się salwy armatnie.Przytłumione dźwięki niosły się po polach, siejąc popłoch wśród ludzi i zwie­rząt.Dalekie błyski przecinały niebo.Ludzie wychodzili przed chaty.Chłopi palili kukury­dziane fajki i obserwując stworzone przez czło­wieka błyskawice, powiadali: „Zbliża, się front”.Inni dorzucali: „Niemcy przegrywają”.Wybu­chały liczne sprzeczki.Niektórzy chłopi twierdzili, że kiedy zjawią się sowieccy komisarze, sprawiedliwie podzielą między wszystkich ziemię, zabierając bogatym i1 przekazując biednym.Będzie to oznaczało koniec ziemian-wyzyskiwaczy, skorumpowanych urzędników i brutalnej policji.Inni protestowali gwałtownie.Przysięgając na krzyż święty, wołali, że Sowieci upaństwowią wszystko, nawet żony i dzieci.Patrząc na łunę na wschodzie zaklinali się, że wraz z nadejściem „czerwonych” ludzie odwrócą się od ołtarzy, zapomną nauk przodków i wstąpią na drogę grzechu, aż wreszcie sprawiedliwy Pan Bóg po-przemienia ich w słupy soli.Brat walczył z bratem, ojcowie zamierzali się siekierami na synów na oczach matek.Niewi­dzialna siła rozdzielała ludzi, rodziny, mieszała rozumy.Tylko starcy trwali przy zdrowych zmys­łach i biegali od jednych do drugich, usiłując doprowadzić do zgody.Wykrzykiwali skrzypliwymi głosami, że dość jest wojen na świecie bez rozpoczynania nowej w wiosce.Grzmoty zza horyzontu zbliżały się.Ich huk studził zwaśnionych.Ludzie zapominali nagle o sowieckich komisarzach oraz gniewie Bożym; pędzili kopać schowki w stodołach i piwnicach.Ukrywali zapasy masła, połcie wieprzowiny, cielęcinę, żyto, pszenicę.Niektórzy potajemnie farbowali na czerwono prześcieradła, żeby mieć flagi na powitanie nowych władców, inni chowali w bezpieczne miejsca krzyże, figury Jezusa i Ma­tki Boskiej, ikony.Nic z tego nie mogłem zrozumieć, ale wyczuwałem powszechne napięcie.Nikt nie zwracał na mnie uwagi.Kręciłem się między chatami; zewsząd dochodziły odgłosy kopania, nerwowe szepty, modlitwy.Leżąc na polu z uchem przy ziemi, wsłuchiwałem się w odległe dudnienie.Czyżby zbliżała się Armia Czerwona? Dud­nienie ziemi przypominało bicie serca.Zastana­wiałem się, dlaczego sól jest taka droga, skoro Bóg może bez trudu zmieniać w słupy soli grzeszników.I dlaczego nie zmienia ich w mięso i cukier? Były wieśniakom nie mniej potrzebne od soli.Leżałem na plecach, wpatrując się w obłoki.Widząc, jak przepływają po niebie, miałem wraże­nie, że to ja płynę w przeciwnym kierunku.Jeśli to prawda, że kobiety i dzieci staną się wspólną własnością, wówczas każde dziecko będzie miało wielu ojców i wiele matek, rzeszę braci i sióstr.Wydawało się to zbyt wspaniałe, aby nawet o tym marzyć.Należeć do wszystkich! Gdziekolwiek bym się udał, tłumy ojców gładziłyby mnie po głowie ciepłymi, wzbudzającymi ufność rękami, tłumy matek tuliły do piersi, a tłumy starszych braci broniły przed psami.Ja z kolei opiekował­bym się młodszym rodzeństwem.Nie pojmowa­łem, czego lękają się wieśniacy.Obłoki zlewały się, to jaśniejąc, to ciemniejąc.Gdzieś wysoko ponad nimi Bóg dyrygował wszys­tkim.Teraz rozumiałem, dlaczego brakowało Mu czasu na zajmowanie się taką małą, czarną pchłą jak ja.Miał na głowie ogromne, walczące z sobą armie, niezliczoną ilość ludzi, zwierząt, maszyn.Musiał decydować, która strona zwycięży, która zostanie pokonana; kto przeżyje, kto umrze.Ale jeśli to faktycznie Bóg o wszystkim decydował, dlaczego wieśniacy martwili się o los religii, kościołów i kleru? Jeśli sowieccy komisarze rzeczywiście zamierzali zburzyć świątynie, zbez­cześcić ołtarze, wybić księży i prześladować wier­nych, Armia Czerwona nie miała cienia szansy na zwycięstwo.Nawet najbardziej zapracowany Bóg nie pozwoliłby tak skrzywdzić Swojego ludu.Czy wówczas jednak zwycięzcami nie zostaliby Niemcy, którzy również niszczyli kościoły i mor­dowali ludzi? Z punktu widzenia Boga najsensowniejsze wydawało się, że skoro wszyscy mor­dowali, wszyscy powinni przegrać wojnę.„Wspólna własność żon i dzieci” - powiadali chłopi.Brzmiało to dość zagadkowo.Przy odro­binie dobrej woli, myślałem sobie, komisarze sowieccy powinni zaliczyć mnie do dzieci.Cho­ciaż nie dorównywałem wzrostem większości ośmiolatków, miałem już prawie jedenaście lat i niepokoiłem się, że Rosjanie mogą potraktować mnie jako dorosłego, a w każdym razie nie uznać za dziecko.W dodatku byłem niemową.Miewa­łem też kłopoty z utrzymaniem w żołądku pokar­mu, który często zwracałem nie strawiony.Ale na pewno zasługiwałem na to, by stać się włas­nością ogółu.Pewnego ranka zaobserwowałem na moście niezwykły ruch.Roiło się tam od żołnierzy w he­łmach, którzy ściągali ze stanowisk działa i ka­rabiny maszynowe, zwijali niemiecką flagę.W miarę jak wielkie ciężarówki po drugiej strome mostu oddalały się na zachód, cichły szorstkie tony niemieckich pieśni.„Uciekają” - powiadali chłopi.„Przegrali wojnę” - szeptali odważniejsi.Nazajutrz w południe pojawił się koło wioski oddział konnicy.Liczył stu jeźdźców, może więcej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl