, § Johnson Denis Drzewo dymu 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pieniądze! Pieniądze! Mogę ci dać!- Powiedziałeś, że znasz Beneta.- Tak, to bardzo zle zostać powieszonym.Ale musisz zrozumieć, że tozły los go do tego doprowadził.To była straszna sytuacja.- Teraz to jest twoja sytuacja.- Ale ja nie mam z tym nic wspólnego!- Wróćmy do twojej obecnej sytuacji.Johnny powiedział coś po chińsku; brzmiało to tak, jakby sam sobie od-powiadał.- Okay.Wiem.Wiem, czego chcesz.- Więc mi to daj.- To - słuchaj, proszę - to nie było z mojego powodu, sir.Proszę, zro-zum to.- Wszystko mi powiesz.- Daj mi latarkę, chcę ją zaświecić.- Ale nie na mnie.- Tu, z boku.- Johnny poświecił latarką na ścianę.Uniósł głowę i bar-dzo uważnie poszukał aluzji do swojej przyszłości w twarzy Storma.- Czymogę ci jedno powiedzieć? Wszyscy jesteśmy jedną rodziną.- Johnny.Gdzie jest pułkownik?- Och, na miłość boską, pułkownik.Tak.Powiedz mi, czego chcesz.Onnie jest daleko.Jest w Tajlandii, za granicą.Możesz pójść tam tymi szlakami.Wracajmy do miasta i wszystko załatwię.Każdy, kto idzie gumowym563 szlakiem do wiosek w dolinie Belum, łatwo może znalezć pułkownika.Wszyscy o tym wiedzą.Storm cofnął się o dwa kroki, chowając nóż do futerału.- Wstawaj.- Mogę wstać.Mogę to łatwo zrobić! - Podniósł się z lekkością sercaczłowieka, który o włos uniknął śmierci; Storm poznał to uczucie, kiedymyślał, że Straż Przybrzeżna go zabije.Johnny poprowadził przez kolejneczterdzieści metrów ku połyskliwej dziurze w ścianie.Storm wyrzucił na zewnątrz latarkę i podążył za nią nogami do przodu.Zsunął się po dwumetrowym spadzie w światło dnia.Nad jego głową kiwałysię stopy Johnny'ego.Złapał za nogawkę szortów małego tłuściocha, gdy tensię zsuwał z ramionami wyciągniętymi nad głową, czepiając się skały.Nadole uśmiechnął się głupio i pokręcił głową.- Chodzmy - powiedział Storm.Trzymał się blisko Johnny'ego, kiedy obchodzili górę, wracając na miej-sce, gdzie jedli lunch.- Proszę, jesteśmy! Widzisz? - oznajmił Johnny takim tonem, jakbyudowadniał niezwykle istotną prawdę.- Potrzebna mi mapa.- Oczywiście! Oczywiście! Mam mapy w hotelu.- A co masz w plecaku?- Oczywiście! Zapomniałem, że mam mapę w plecaku! - Przykucnął,szarpnięciem otworzył klapę, po czym wyrzucił woreczki z jedzeniem, nie-bieskie ponczo, trzymetrowy pas barwnej tkaniny, który rozwinął wokółsiebie, a który jak wyjaśnił, był jego kocem, i wręczył Stormowi zle poskła-daną, poszarpaną mapę.- Na nieszczęście napisana jest po malezyjsku.Ale ty chcesz tylko iśćgumowym szlakiem i rozmawiać z wodzami po drodze.Ktoś da ci wskazów-ki.Storm rozłożył mapę na ziemi.- Pokaż mi.- Wrócimy do miasta.Jutro możesz wynająć samochód do tego miejsca,pózniej nie ma dróg.Może zawiezć cię motocykl.- Czy to tajska granica?- Tak, ale tu jest wioska, do której chcesz iść.- Nie widzę wioski.564 - Jest tutaj.Nie mogę zaznaczyć.Nie ma ołówka.Storm najlepiej jak potrafił poskładał mapę na małą kostkę i wepchnął jądo swojego plecaka.- Idziemy.Zarzucili plecaki na ramiona i poszli.Wspinając się na zbocze, nic niemówili.W tę stronę droga w górę wydawała się krótsza niż ta, którą schodzi-li.Storm wyprzedził Johnny'ego, który nawet schodząc, oddychał ciężko i niemiał nic do powiedzenia.Kiedy dotarli na szlak prowadzący wzdłuż rzeki, Chińczyk sprawiał wra-żenie pewniejszego swojej pozycji.- Zmartwiłeś mnie! Ale teraz dobrze jest między nami.- Nie, jeśli chcesz mnie wykiwać.- Bzdury.- Wierzę w to! Jesteśmy przyjaciółmi!W miejscu gdzie woda sięgała brzegu, zatrzymali się, żeby zmyć odchodynietoperzy.- Nie ucieknę - oznajmił Johnny, brodząc w rzece.- Możesz mi ufać.Zresztą na drugą stronę jest za daleko.A tam widzę krokodyla.W tym samym momencie skoczył.Storm patrzył, jak Johnny miota siętrzy metry dalej.Trafił na głębokie miejsce, bił ramionami w nurt, rzucał siębokiem, wreszcie jego stopy znalazły oparcie.Złapał się roślinności i padł naczworaki, przemoczony i skurczony; uniósł głowę, by łyknąć haust powie-trza, znowu ją opuścił.Nie obejrzał się na Storma.Storm przyglądał mu się tylko przez kilka sekund, pózniej odwrócił się ipobiegł szlakiem, by przed Johnnym dotrzeć do przewoznika.Podczas biegu pytał siebie: Po co wspomniałem o pułkowniku, zanim onto zrobił? Ostrzegłem go.Mógł mnie wysłać w jakimkolwiek kierunku.Usiadł na słomianej tatami w hotelu Johnny'ego i zdjął skarpetki brunatne odkrwi.Pomazał ugryzienia pijawek błotem z rzeki, ale jedno ominął.Zza rogu wyszła stara Johnny'ego, wzbudzając kłęby dymu miotłą.- Ach! Wróciłeś!- Nie da się ukryć.- Gdzie jest mój mąż?- Z przyjaciółmi w dżungli.- Więc Johnny zostaje może trochę dłużej?565 - Tak, coś w tym rodzaju.- Chcesz herbaty?- Nie.Chcę samochód do granicy.- Masz pieniądze?- Jestem najbogatszym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałaś.- Jutro rano załatwię ci samochód.Masz przyjaciela w Tajlandii?- Jasne.- Twój przyjaciel czeka.- Taka możliwość niewątpliwie istnieje.- Badawczo wpatrywał się wjej twarz.Ale jeszcze tego nie czuł.Był o wiele bliżej, ale tego nie czuł.-Chyba zmienię hotel - powiedział.Przez kilkadziesiąt kilometrów, jeśli sądzić ze wskazań niewyraznego liczni-ka, jechał w morrisie minor, rozglądając się czujnie na boki.Przy moście nadrzeką, której nazwy nie znał, kierowca poprosił o zapłatę i kazał mu wysiąść,odmawiając dalszej ryzykownej jazdy.Zniszczone przez żywioły deski mo-stu wyglądały na przegniłe.Storm zaproponował kierowcy więcej pieniędzy,ale ten odpowiedział:- Kupisz mi nowy samochód?- Tchórz.Pierdol swoją matkę - powiedział Storm.Złapał okazję na stosie podpałki w zmodyfikowanej rikszy kierowanejprzez starca i ciągnionej przez zwierzę, które mogło być osłem, choć mogłoteż być skarłowaciałym koniem.Storm miał na sobie dżinsy z obciętyminogawkami i szczapy kłuły go w uda.W plecaku nie miał nic, żadnej zmianyubrania, tylko latarkę, nóż i plastikową pelerynę, a także notatnik i mapęJohnny'ego.Po jakichś trzech kilometrach dojechali do wsi.Storm próbowałwytargować od starca dalszą pomoc, ale bez powodzenia.Młode kauczukow-ce zarosły drogę i jego wóz nie da rady przejechać.W progach chat stanęlimieszkańcy i gapili się na gościa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl