, Kirst Hans Hellmut 08 15 t.2 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Trzy butelki za godzinę jedenastą.- Nie da się zrobić - powiedział Bartsch.- Dwie godziny szukania to dla nas zbyt ryzykowne.- Godzina byłaby rzeczą normalną - dodał Ruhnau.- Za godzinę moglibyśmy wziąć na siebie odpowiedzialność.- Oczywiście przyjdę zaraz, jeśli tak być musi - powiedział Vierbein.- Choć to ciągłe przerywanie urlopu niełatwo mi przychodzi.- Urlopu? Ciągle słyszę słowo urlop.Czy nie jesteś tu w po­dróży służbowej?Vierbein położył rękę na górnej kieszeni munduru.Leżały tam świeżo otrzymane z frontu papiery urlopowe, które mu przy­niósł pod wieczór kierowca komendanta portu lotniczego.Zasta­nawiał się, co ma z nimi począć, i domyślił się wreszcie, czego od niego oczekiwano.- Jestem na urlopie - powiedział kapral Vierbein stanow­czym tonem.- Przy końcu urlopu mam zabrać wyszkoloną obsługę wraz z nowym sprzętem."Miotacze ognia", Ruhnau i Bartsch, nie wiedzieli dobrze, co z tą informacją począć.Była dla nich zbyt jednoznaczna, za mało skomplikowana, nie pozostawiała im zbyt wielkiego pola do dzia­łania.Udali więc, że słów Vierbeina nie dosłyszeli, i znowu wró­cili do transakcji handlowej.Wreszcie doszli z Ingrid niemal do porozumienia, że za trzy butelki zgodzą się szukać Vierbeina przez dziewięćdziesiąt minut.Ale Vierbein powiedział: - Wolę pójść zaraz, będę to miał wtedy za sobą.Raz na zawsze.- Dlaczego chcesz się pchać, jeżeli masz urlop, człowieku?!- O tym Schulz zapewne nie wie.A poza tym rozkaz jest zawsze rozkazem.- Ach! - powiedziała Ingrid zirytowana.- Wszystko to jest takie kłopotliwe i nieprzyjemne! Kto się tu potrafi wyznać!Chcąc ją uspokoić Vierbein położył rękę na jej ramieniu, uśmiechnął się do niej, a później podniósł się ze zdecydowaną miną.- Wrócę wkrótce - obiecał.- Nie jestem oberżą - powiedziała Ingrid ze złością - do której możesz przychodzić i wychodzić z niej, kiedy ci się podoba.- Postaram się pośpieszyć!- A ja pójdę spać.- Wrócę za pół godziny - obiecywał Vierbein.- Wyjaśnie­nie tej sprawy nie potrwa długo.Potem odszedł w otoczeniu Bartscha i Ruhnaua, którzy byli wściekli na niego i nie szczędzili mu mało pochlebnych słów.Wymknął im się z ręki korzystny interes, twierdzili, że zostali oszukani, i to ich złościło.Pocieszało ich nieco tylko to, że przy­najmniej znowu okazali się dobrymi, pewnymi psami gończymi Schulza, co Schulz niewątpliwie zanotuje sobie z uznaniem.Ale Schulz nie znalazł ani czasu, ani sposobności, by pochwalić Swoich trabantów.Sprawa Vierbeina zbyt mocno go absorbowała.Rzucił się na kaprala i zapytał: - Dlaczego nie wykona­liście mego rozkazu, Vierbein?- Melduję, że wykonałem rozkaz pana porucznika.- Mieliście towarzyszyć jego ekscelencji.Towarzyszyliście?- Zameldowałem się u jego ekscelencji, ale pan admirał po­wiedział: "Eskorta mi niepotrzebna".- Kto tu decyduje, Vierbein - powiedział Schulz z groźnym spokojem - ten admirał czy ja?Na to Vierbein nie znalazł odpowiedzi.Porucznika Schulza to zadowoliło.Kilkakrotnie wskazał kciukiem na salę kasyna.Po krótkim wahaniu Vierbein usłuchał.To zadowoliło porucznika Schulza jeszcze bardziej.Kropnął sobie koniaku, znowu podwój­ną porcję.Kiedy później, po upływie dziesięciu minut, wszedł do lokalu kasyna, gdzie po uprzątnięciu stołów tańczono już w jadalni, zobaczył w winiarni, i to właśnie w specjalnie dla dowódcy za­rezerwowanym kąciku szachowym, siedzącego ze szklanką szam­pana w ręku - Vierbeina.Właśnie Vierbeina! Obok niego sie­dział admirał, jego ekscelencja, ta fujara!Upłynęły długie sekundy, zanim Schulz zdołał jakoś opanować wzrastającą w nim wściekłość.Ta pijacka zażyłość między admi­rałem i kapralem krzyżowała mu szyki.Podkradł się bliżej i zno­wu kciukiem wezwał Vierbeina do siebie.Vierbein przeprosił admirała, podniósł się posłusznie i poszedł za Schulzem do ma­łego bocznego korytarza, na którym mieściły się drzwi do toalet.- Czy jesteście tu gościem? - zapytał nasrożony Schulz.- Jego ekscelencja pan admirał wezwał mnie, żebym usiadł, panie poruczniku.- I wyście istotnie mieli odwagę wpakować swój tyłek na fotel dowódcy?- Tak jest, panie poruczniku.Po dwukrotnym wezwaniu.- Kto tu właściwie decyduje? - zapytał Schulz posługując się swą ulubioną metodą.- Jakiś wilhelmowski poławiacz śledzi czy wielko-niemiecki porucznik?Vierbein milczał dzielnie.- Wrócicie natychmiast do koszar, Vierbein!Ten zaczerpnął powietrza, zamknął na chwilę oczy i otworzył szeroko usta: - Niech mi wolno będzie zwrócić panu poruczni­kowi uwagę, że dziś nocować w koszarach nie będę.Schulz osłupiał ze zdumienia.Czy to był Vierbein? Przecież to nie może być Vierbein! - Chuchnijcie na mnie! - rozkazał.- Chcę sprawdzić, czy jesteście zalani.Vierbein chuchnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl