, Terry Pratchett 15 Zbrojni 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.].Vetinari pchnął palcem niewielki wirnik.- Będzie działać?- Oczywiście.- Leonard westchnął.-Jeśli znajdziemy człowieka o sile dziesięciu ludzi, który będzie kręcił korbą w tempie około tysiąca obrotów na minutę.Patrycjusz odprężył się w sposób, który dopiero wtedy pozwalał dostrzec minioną, przelotną chwilę napięcia.- Mamy więc miasto - rzekł.- A w nim człowieka z rusznicem.Użył go skutecznie już raz, a drugi raz prawie mu się udało.Czy ktoś jeszcze mógłby wynaleźć rusznic?- Nie - zapewnił Leonard.- Jestem geniuszem.Powiedział to z prostotą.Nie chwalił się - stwierdzał fakt.- To zrozumiałe.Ale skoro rusznic został już wynaleziony, Leonardzie, ile geniuszu potrzeba, by zbudować drugi?- Technika gwintowania wymaga znacznej precyzji, a mechanizm kurka, który przesuwa zestaw kuł, jest dokładnie wyważony.I oczywiście koniec lufy musi.- Leonard dostrzegł minę patrycjusza i przerwał.- Musi być bystrym człowiekiem - dokończył.- To miasto pełne jest bystrych ludzi.I krasnoludów.Bystrzy ludzie i krasnoludy, które majstrują.- Naprawdę bardzo mi przykro.- Nigdy nie myślą.- Rzeczywiście.Vetinari odchylił się na krześle i spojrzał w okno.- Robią takie rzeczy.Na przykład otwierają Potrójnie Szczęśliwy Traf - Bar Rybny, Dania na Wynos na miejscu dawnej świątyni przy ulicy Dagona, w noc zimowego przesilenia, kiedy jeszcze akurat wypada pełnia.- Tacy są właśnie ludzie.- Nigdy nie odkryłem, co się stało z panem Hingiem.- Biedaczysko.- A do tego jeszcze magowie.Tylko majstrują, majstrują i majstrują.Żaden nie zastanowi się dwa razy, zanim złapie za nić osnowy rzeczywistości i szarpnie.- Szokujące.- Alchemicy? Ich pojęcie obowiązku obywatelskiego to mieszać ze sobą różne rzeczy i patrzeć, co się stanie.- Nawet tutaj słyszę wybuchy.- Po czym, oczywiście, zjawia się ktoś taki jak ty.- Naprawdę bardzo przepraszam.Vetinari obracał w palcach model maszyny latającej.- Marzysz o lataniu - stwierdził.- O tak.Wtedy ludzie byliby naprawdę wolni.W powietrzu nie istnieją granice.Nie byłoby już wojen, ponieważ niebo nie ma końca.Jakże bylibyśmy szczęśliwi, gdybyśmy umieli latać.Vetinari przyjrzał się maszynie.- Tak - przyznał.- Sądzę, że tak.- Próbowałem zastosować mechanizm nakręcany.- Przepraszam.myślałem o czymś innym.- Nakręcany.żeby napędzać moją maszynę.Ale nic z tego.- Doprawdy?- Jest pewna granica mocy sprężyny, choćby nie wiem jak mocno ją nakręcić.- A tak, tak.Człowiek ma nadzieję, że jeśli nakręci sprężynę w jedną stronę, cała jej energia uwolni się w drugą.A czasem trzeba naciągnąć tak mocno, że dalej się nie da.I modlić się, żeby nie pękła.Vetinari spoważniał nagle.- Ojej - powiedział.- Słucham? - Leonard nie zrozumiał.- Nie walnął pięścią w ścianę.Chyba posunąłem się za daleko.***Detrytus siedział i parował.Odczuwał głód - nie głód jedzenia, ale głód nowych rzeczy, o których mógłby myśleć.Temperatura spadała, a wydajność jego mózgu ciągle rosła.Potrzebował jakiegoś zajęcia.Porachował liczbę cegieł w murze, najpierw w dwójkach, potem w dziesiątkach i wreszcie w szesnastkach.Liczby formowały się i maszerowały przez jego mózg lękliwie i karnie.Odkryte zostało dzielenie i mnożenie.Została wynaleziona algebra i na minutę czy dwie dostarczyła interesującej rozrywki.A potem poczuł, jak mgiełka liczb odpływa z wolna; spojrzał więc i zobaczył dalekie, roziskrzone szczyty rachunku różniczkowego.Trolle ewoluowały w wysokich, skalistych, a przede wszystkim zimnych terenach.Ich krzemowe mózgi były przyzwyczajone do działania w niskich temperaturach.Ale niżej, na dusznych nizinach, nagromadzenie ciepła spowalniało je i otępiało.Nie na tym polegał problem, że jedynie głupie trolle schodziły do miast.Trolle, które wyruszały do miast, bywały często całkiem inteligentne - ale stawały się głupie.Detrytus uważany był za tumana nawet według standardów miejskich trolli, ale jego mózg był zoptymalizowany do pracy w temperaturach rzadko osiąganych w Ankh-Morpork, nawet podczas najbardziej surowych zim.Teraz jego mózg zbliżał się do optymalnej temperatury działania.Niestety, była ona bardzo bliska optymalnemu punktowi śmierci trolla.Część jego mózgu poświęciła tej kwestii nieco czasu.Prawdopodobieństwo uratowania było wysokie.A to znaczy, że trzeba będzie stąd wyjść.Co z kolei oznacza, że znowu stanie się głupi, to pewne jak 10-3(Me/Mp)á6áG - 1/2N≈10N.Lepiej więc nie tracić czasu.Powrócił do świata liczb tak złożonych, że nie miały żadnej interpretacji, jedynie chwilowy punkt widzenia.Jednocześnie kontynuował zamarzanie na śmierć.***Dibbler dotarł do Gildii Rzeźników krótko po Cuddym.Wielkie czerwone drzwi zostały otworzone kopniakiem, a mały rzeźnik siedział za nimi i rozcierał nos.- Którędy poszedł?- Damdendy.W głównej sali gildii mistrz rzeźnicki Gerhardt Sock zataczał się chwiejnie, gdyż buty Cuddy’ego napierały mocno na jego pierś.Krasnolud wisiał mu na kamizelce, jak żeglarz halsujący przy wichurze, i kręcił toporem przed twarzą Socka.- Dawaj natychmiast, bo każę ci zeżreć własny nos!Grupa rzeźnickich uczniów starała się nie wchodzić im w drogę.- Ale.- Nie próbuj się kłócić! Jestem funkcjonariuszem straży!- Ale nie.- Masz ostatnią szansę! Dawaj mi go, ale już! Sock zamknął oczy.- Ale czego chcesz?! Gapie czekali.- Ach - powiedział Cuddy.- Aha.Nie mówiłem?- Nie!- Wie pan, głowę bym dał, że powiedziałem.- Nie powiedziałeś!- Aha.No tak.Jeśli już musi pan wiedzieć, chodzi o klucz do składu przyszłej wieprzowiny.Cuddy zeskoczył na podłogę.- Dlaczego? - spytał rzeźnik.Topór znowu znalazł się przed jego nosem.- Tak tylko zapytałem - zapewnił Sock z desperacją [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl