, King Stephen Christine (SCAN dal 1119) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Urzędniczka poinfor­mowała ją przyjemnym głosem, że pan Guilder został wypisany dziś rano.Leigh podziękowała i odłożyła słuchawkę.Przez chwilę stała w pustym salonie spoglądając na małą choinkę, prezenty i żłóbek, po czym odszukała w książce numer Guilderów.- To ty, Leigh? - ucieszył się Dennis.Słuchawka w jej dłoni była zupełnie zimna.- Dennis, czy mogę przyjechać do ciebie i porozmawiać?- Dzisiaj? - zapytał ze zdziwieniem.W jej głowie kłębiły się splątane myśli.Szynka w piecyku.Powinna wyłączyć go o piątej.Rodzice wrócą do domu.Przecież to Wigilia.Śnieg.A poza tym.poza tym nie była pewna, czy na zewnątrz będzie mogła czuć się bezpieczna.Ze śnieżnej zamieci w każdej chwili mogło wyłonić się wszystko, dosłownie wszystko.Nie, nie dzisiaj.Dzisiaj było zbyt niebezpiecznie.- Leigh?- Nie, nie dzisiaj - powiedziała na głos.- Muszę zaczekać na rodziców.Poszli na chwilę do przyjaciół.- Moi też - odparł Dennis z rozbawieniem.- Gram z siostrą w warcaby.Oszukuje jak diabli.Przytłumione:- Wcale nie!W innych okolicznościach byłoby to nawet zabawne, ale nie teraz.- Po świętach.Może we wtorek, dwudziestego szóstego.Pasuje ci?- Jasne.Leigh, czy chodzi o Arniego?- Nie - odparła, ściskając słuchawkę z taką siłą, że niemal straciła czucie w palcach.Musiała bardzo się starać, żeby jej głos brzmiał choćby w miarę normalnie.- Nie o Arniego.Chcę z tobą porozmawiać o Christine.42.BURZA NADESZŁAPiekielna z niej maszyna, to jasne jest jak słońce,Cholernie mocny silnik, gumy gorące,Kiedy rusza przed siebie z przeraźliwym rykiem,A ja myślę o tobie, choć patrzę z zachwytemNa nią, gdy pędzi tnąc mrok swoimi światłami.Co powiesz, kochanie? Czy pojedziesz z nami?Bruce SpringsteenO piątej po południu burza śnieżna objęła całą Pensylwanię, nie dopuszczając do tradycyjnego nasilenia panicznych, dokonywanych w ostatniej chwili zakupów.Większość sprzedawców i właścicieli sklepów była za to wdzięczna Matce Naturze, mimo utraconej części dochodów.Popijając drinki przy blasku choinkowych świeczek pocieszali się, że nadrobią to z nawiązką we wtorek, zaraz po świętach.Jednak tego wieczoru, kiedy zmierzch ustąpił miejsca mrocznej, wypełnionej zamiecią nocy, Matka Natura wcale nie wydawała się troskliwa i opiekuńcza.Przypominała raczej okrutną, bezlitosną wiedźmę, nic sobie nie robiącą z Bożego Narodzenia; zerwała świątecz­ną dekorację z budynku Izby Handlowej i cisnęła ją w czarne niebo, przewróciła wielką szopkę ustawioną przed siedzibą policji i przysypała ją śniegiem, tak że owce, kozy, Matka Boska i Dzieciątko ujrzeli światło dzienne dopiero pod koniec stycznia, kiedy odsłoniły je pierwsze roztopy, a wreszcie, jakby wieńcząc dzieło zniszczenia, obaliła dwunastometrową choinkę zdobiącą plac przed ratuszem miejskim, wybi­jając jej wierzchołkiem okno w gabinecie kierownika Okręgowego Urzędu Podatkowego.Około siódmej wieczorem pługi przestały nadążać z usuwaniem świeżego śniegu.Kwadrans po siódmej autobus linii Trailways prze­pchał się przez Main Street prowadząc za sobą kilka samochodów osobowych podążających za nim niczym szczeniaki za matką, po czym ulica zupełnie opustoszała, jeśli nie liczyć kilku zaparkowanych przy krawężnikach wozów, zagrzebanych po zderzaki w pryzmach śniegu odwalonych na bok przez pługi.Do rana wszystkie miały niemal zupełnie zniknąć w białych zaspach.Kierujący nie istniejącym ruchem sygnalizator, wiszący nad skrzyżowaniem Main Street z Basin Drive, tańczył dziko w podmuchach porywistego wiatru, aż wreszcie rozległ się donośny trzask, strzeliły iskry i światło zgasło.Akurat wtedy przechodzili przez jezdnię trzej pasażerowie, którzy przed chwilą wysiedli z ostatniego wieczornego autobusu; zerknęli w górę, po czym przyśpieszyli kroku.O ósmej, kiedy państwo Cabot dotarli wreszcie do domu (ku ogromnej, lecz cichej uldze Leigh), wszystkie lokalne stacje radiowe nadawały apel Policji Stanowej o pozostanie w domach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl