, King Stephen Christine (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak to także, podobnie jak kłamstwo, było mało istotne.Siedząc we wnętrzu metalowego ciała Christine miał pewność, że tak jest naprawdę.Wiedział to.Wszystko nie miało żadnego znaczenia.Przekręcił kluczyk.Zawył rozrusznik, lecz silnik nie chciał zapalić.Wilgotne przewody.Oczywiście.- Proszę.- szepnął.- Nie bój się, wszystko jest po staremu, nic się nie zmieniło.Silnik zakrztusił się, ale nie zapalił.Rozrusznik wył opętańczo.Marznąca mżawka wymieszana ze śniegiem uderzała w szyby.W środ­ku było bezpiecznie i ciepło.Gdyby tylko jeszcze silnik zaczął pracować.- No, dawaj! - wyszeptał Arnie.- Dawaj, Christine! Ruszaj, maleńka.Silnik ożył.Czerwone lampki zamigotały i zgasły.Po chwili kontrolka ładowania akumulatora zażarzyła się stłumioną czerwienią, kiedy na krótko spadły obroty, lecz zaraz potem zgasła na dobre, gdy osiem tłoków zaczęło pracować w równym, jednostajnym rytmie.Dmuchawa owiewała mu stopy łagodnym strumieniem ciepłego powietrza, pomagając zapomnieć o panującym na zewnątrz chłodzie.Arnie doszedł do wniosku, że wielu spraw Leigh nie była w stanie zrozumieć i zapewne nigdy jej się to nie uda.Dlatego, że nie widziała i nie słyszała tego, co działo się przedtem.Pryszcze.Okrzyki: “Ej, naleśnik!” Pragnienie nawiązania kontaktu z ludźmi i całkowita niemożność dokonania tego.Niezdolność.Nie rozumiała, że gdyby nie Christine nigdy w życiu nie zdobyłby się na to, by do niej zadzwonić, nawet gdyby wytatuowała sobie na czole CHCĘ CHODZIĆ Z ARNIEM CUNNINGHAMEM.Nie rozumiała, że chwilami czuł się starszy o trzydzieści lat, niż był w istocie, a może nawet o pięćdziesiąt - zdawało mu się, iż nie jest młodym chłopakiem, lecz okrutnie steranym weteranem jakiejś nigdy nie wypowiedzianej wojny.Pogłaskał kierownicę, a zielone kocie oczy tablicy przyrządów spojrzały na niego uspokajająco.- W porządku - powiedział.Omal nie westchnął.Wrzucił bieg i włączył radio.Dee Dee Sharp śpiewała “Mashed Potato Time”; mistyczny nonsens płynący z ciemności na falach eteru.Nacisnął pedał gazu i ruszył z miejsca mając zamiar pojechać na lotnisko, zostawić tam samochód i wrócić do domu autobusem odjeżdżającym o każdej pełnej godzinie w kierunku miasta.Zrobił to, lecz nie zdążył na autobus o jedenastej; wrócił następnym, o północy, i dopiero kiedy leżał już w łóżku myśląc nie o kłopotach z uruchomie­niem silnika Christine, lecz o gorących pocałunkach Leigh, uświadomił sobie, że gdzieś między domem Cabotów a parkingiem przy dworcu lotniczym zgubił całą godzinę.Było to tak oczywiste, że poczuł się jak człowiek, który przetrząsnął dom do góry nogami w poszukiwaniu niezmiernie ważnego listu, by wreszcie przekonać się, że cały czas ściska go w ręce.Oczywiste.i odrobinę przerażające.Gdzie wtedy był?Pozostało mu niewyraźne wspomnienie chwili, kiedy ruszył sprzed domu Leigh, a potem po prostu.po prostu jeździł.Właśnie: jeździł, i to wszystko.Nic wielkiego.Jeździł w gęstniejącym śniegu z deszczem po opustoszałych, coraz bardziej śliskich ulicach, bez zimowych opon (a mimo to Christine jakimś cudem nie wpadła nawet w najmniejszy poślizg, jakby sama wybierała najpewniejszą drogę i jakby sunęła na szerokich, błotno-śniegowych gumach), z włączonym radiem zalewającym go niewy­czerpanym strumieniem starych przebojów, których tytuły składały się niemal wyłącznie z dziewczęcych imion: Peggy Sue, Carol, Barbara-Ann, Susie Darling.Miał niejasne wrażenie, że w pewnej chwili trochę się przestraszył i wcisnął jeden z chromowanych przycisków w konwerterze, który zainstalował obok oryginalnego radia, lecz zamiast UKF-104 i Bloku Weekendowego wciąż odbierał tę samą stację z Pittsburgha, tyle tylko że disc jockey nie wiadomo czemu zaczął nagle mówić jak Alan Freed, a głos, który odezwał się w chwilę potem, był ochrypłym miauczeniem Wrzeszczącego Jaya Hawkinsa: “Rzuciłem na ciebie czaaaaar.Bo jesteś moja na wieeeeki.”A potem wreszcie ujrzał przed sobą lotnisko z przeciwmgielnymi światłami pulsującymi w rytmie bicia niewidzialnego serca.Cokolwiek docierało do niego przez radio, zamieniło się w bezsensowny szum, więc wyłączył je.Wysiadając z samochodu poczuł ogromną, trudną do wytłumaczenia ulgę.A teraz leżał w łóżku, potrzebując snu, lecz nie mogąc zasnąć.Za oknem padał gęsty, mokry śnieg.To nie jest w porządku - pomyślał.Coś się zaczęło, coś się działo.Nawet nie próbował okłamywać się, że nic o tym nie wie.To coś miało związek z jego samochodem - Christine.Wiele osób chwaliło go za to, jak wspaniale udało mu się ją odrestaurować.Kiedy przyjechał nią do szkoły, chłopcy z warsztatu obiegli ją niczym stado szarańczy, zaglądając pod podwozie, gdzie błyszczała nowa rura wydechowa i elementy zawieszenia, oraz do silnika, podziwiając lśniącą chłodnicę, sprawdzając działanie prądnicy i zachwycając się idealnie dopasowanymi tłokami.Nawet filtr powie­trza był zupełnie nowy, z wielką liczbą 318 wypisaną na pokrywie przechylonymi do tyłu cyframi.Tak, ponad wszelką wątpliwość stał się dla nich kimś w rodzaju bohatera; przyjmował należne komplementy i zachwyty z odpowiednim pobłażliwym uśmiechem, ale czy nawet wtedy nie czuł gdzieś głęboko ledwo uchwytnego niepokoju? Oczywiście, że czuł.Dlatego że nie pamiętał, co właściwie zrobił sam przy Christine, a czego nie zrobił.Dni spędzone przy niej w Garażu Darnella skryły się za nie­przeniknioną, mglistą zasłoną, tak samo jak stało się z tą godziną przed dotarciem na lotnisko.Pamiętał, jak zaczynał klepać wgięty tylny błotnik, ale nie mógł sobie przypomnieć, kiedy go skończył.Pamiętał, jak lakierował maskę - najpierw musiał okleić szybę i wszystkie chromowane części taśmą ochronną - ale już nie mógł sobie przypomnieć, kiedy właściwie wymienił sprężyny w zawieszeniu ani gdzie je zdobył.Jedno, co pamiętał z najdrobniejszymi szczegółami, to długie godziny, jakie spędził siedząc bez ruchu za kierownicą samochodu, całkowicie ogłupiały ze szczęścia.tak samo jak wtedy, kiedy Leigh szepnęła mu “Kocham cię”, zanim uciekła do domu.Siedział tam nawet wtedy, kiedy większość mężczyzn pracujących przy swoich samochodach, a także sam Darnell, poszła już dawno na kolację.Siedział, włączał radio i słuchał starych przebojów nadawanych przez stację z Pittsburgha.Chyba najgorsza była przednia szyba.Był całkowicie pewien, że nie kupował nowej przedniej szyby.Gdyby to uczynił, spustoszenia na jego koncie byłyby znacznie większe od tych, które i tak tam stwierdził.Poza tym przecież miałby rachunek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl