, Jordan Robert Korona Mieczy (SCAN dal 991) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwie bransolety z kości słoniowej i złota były od Aviendhy, która posiadała zaskakujący zasób biżuterii jak na kobietę, która tak rzadko nosiła coś więcej niż jeden srebrny naszyjnik.Nynaeve poprosiła ją, żeby jej pożyczyła tę piękną bransoletę z kości słoniowej rzeźbioną w róże i ciernie, której ta nigdy nie wkładała, ale o dziwo Aviendha porwała ją z jej podołka, jakby to była najcenniejsza rzecz w jej posiadaniu i żeby tego było jeszcze mało, Elayne zaczęła ją uspokajać.Nynaeve nie byłaby zdziwiona, gdyby zobaczyła, jak padają sobie z płaczem w ramiona.Tu działo się coś dziwnego i gdyby ona nie wiedziała, że tamte są zbyt rozsądne, by sobie pozwalać na takie bzdury, podejrzewałaby, że za tym wszystkim stoi mężczyzna.Cóż, Aviendha była aż za rozsądna, Elayne nadal wzdychała do Randa, aczkolwiek Nynaeve raczej nie mogła jej winić za.Nagle poczuła fale saidara, które niemalże zalały ją przemożną siłą i.już zalała ją słona woda, zamykając się nad głową.Młóciła ramionami, by wydostać się na powierzchnię, lecz zaplątała się w spódnice.Nagle poczuła powietrze i złapała oddech pośród dryfujących poduszek, wytrzeszczając oczy ze zdumieniem.Po jakiejś chwili zorientowała się, że przekrzywiona bryła nad nią to jedno z siedzeń kabiny przyczepione do szczątków ścianki statku.Pod nią zachowało się trochę powietrza.Nie było go wiele, mogła dotknąć obiema rękami skromnej przestrzeni, i to nawet nie wyciągając szczególnie ramion.Ale jak.? Wyraźny łomot oznajmił, że szczątek wywróconej do góry nogami kabiny osiadł na dnie rzeki, podskakiwał i chybotał się.Miała wrażenie, że kieszeń powietrza skurczyła się odrobinę.Przede wszystkim należało się zastanowić, jak stąd wyjść, nim zużyje całe powietrze.Potrafiła pływać - dość często pluskała się w stawach Wodnego Lasu-źle się czuła dopiero wtedy, gdy woda zaczęła nią podrzucać i kołysać.Napełniwszy płuca, złożyła się w pół i popłynęła w stronę, gdzie musiały być drzwi, wierzgając niezdarnie nogami skrępowanymi przez spódnice.Przydałoby się zdjąć suknię, ale nie zamierzała wyskakiwać na powierzchnię rzeki w samej bieliźnie, pończochach i biżuterii.Tych też nie zamierzała porzucać.Poza tym, nie dałaby rady zdjąć sukni bez odpinania mieszka przy pasie, a wolałaby się utopić, niż utracić to, co miała schowane w środku.Woda była czarna, bez choćby odrobiny światła.Rozczapierzone palce Nynaeve natrafiły na drewno; obmacała ażurowe rzeźbienia, aż wreszcie znalazła drzwi, podciągnęła się do ich krawędzi - i wymacała zawias.Mrucząc w głowie przekleństwa, ostrożnie przesuwała palcami po drewnie, próbując znaleźć przeciwległą stronę.Tak! Uchwyt zasuwy! Podniosła go i pchnęła.Drzwi poruszyły się o jakieś dwa cale -i zatrzymały.Wytężając płuca, dopłynęła z powrotem do kieszeni powietrza, pozostając tam tylko na moment potrzebny, by znowu nabrać oddechu.Tym razem drzwi znalazła szybciej.Wsunęła palce do szczeliny, by sprawdzić, co blokuje drzwi.Wbiły się w muł.Może mogłaby odkopać ten maleńki pagórek, albo.Pomacała wyżej.Więcej szlamu.Czując coraz większą panikę, ryła palcami od dna szczeliny do góry, a potem, nie chcąc uwierzyć z góry na dół.Szlam, twardy, śliski szlam, wszędzie.Tym razem, kiedy dopłynęła do kieszeni, uchwyciła się krawędzi górującej nad nią ławy i zawisła na niej, dysząc, z ciężko bijącym sercem.Powietrze zdawało się.gęstsze.- Nie umrę tutaj - wymamrotała.- Nie umrę tutaj!Tak długo waliła pięścią w siedzenie ławy, aż poczuła, że dłoń jej sinieje, za wszelką cenę musiała się rozzłościć, bo tylko wtedy będzie mogła przenosić.Nie umrze.Nie tutaj.Nie samotnie.Nikt nigdy by się nie dowiedział, jak umarła.Żadnego grobu, tylko trup gnijący na dnie rzeki.Ręce jej opadły z pluskiem.Z trudem walczyła o oddech.W oczach pląsały czarne i srebrne plamki, miała wrażenie, że spogląda w głąb czarnego tunelu.Ani trochę gniewu, uświadomiła sobie ponuro.Cały czas starała się dosięgnąć saidara, bez wiary, że teraz go dotknie.A więc jednak umrze tutaj.Nie ma nadziei.Nie ma Lana.I kiedy już utraciła nadzieję, chybocząc się na skraju świadomości niczym migoczący płomyk świecy, zrobiła coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie dokonała.Poddała się bez reszty.Saidar wlał się w nią, wypełnił całą.Jedynie na poły zachowała świadomość drewnianej konstrukcji ponad głową, gdy ta nagle wybrzuszyła się na zewnątrz, a potem wybuchła.W strumieniu baniek powietrza uniosła się w górę przez otwór w kadłubie, w ciemność.Niejasno zdawała sobie sprawę, że powinna coś jeszcze zrobić.I już sobie przypomniała.Tak.Pomachała słabo nogami; usiłowała poruszyć rękami, tak trzeba, by szybciej popłynąć.Ale jej kończyny chyba tylko bezradnie poddawały się wodzie.Coś ją pochwyciło za suknię i wtedy obudziła się w niej panika na myśl o rekinach, rybolwach i Światłość tylko wiedziała, co jeszcze mogło zamieszkiwać te czarne głębiny.Iskierka świadomości mówiła o Mocy, ale desperacko przebierała pięściami i nogami, czując, że jej dłonie natrafiają na coś twardego.Niestety, rozwrzeszczała się, albo przynajmniej próbowała wrzeszczeć.Woda, którą wciągnęła do gardła, wypłukała krzyk i, niemalże do końca, ostatnie skrawki świadomości.Coś pociągnęło ją za warkocz, potem jeszcze raz i wtedy poczuła, że to coś ją wlecze.dokądś.Nie była już na tyle przytomna, żeby się opierać czy nawet specjalnie bać, że jakiś stwór pożre ją żywcem.Nagle jej głowa wyskoczyła na powierzchnię.Od tyłu objęły ją czyjeś ręce - nie był to więc rekin - zacisnęły się silnie na jej żebrach, w znajomy sposób.Zakasłała - z nosa wylewała jej się woda - zakasłała znowu, boleśnie.I wciągnęła drżący oddech.W życiu nie smakowała czegoś równie słodkiego.Dłoń pochwyciła ją za brodę i nagle znowu ją wleczono.Poczuła, jak ogarnia ją zmęczenie.Mogła jedynie unosić się na plecach i oddychać, wpatrywać się w niebo.Takie niebieskie.Takie piękne.Piekły ją oczy, wcale nie od słonych wód rzeki.I wtedy została pociągnięta w górę, a następnie oparta o burtę jakiejś łodzi, czyjaś brutalna dłoń obejmująca ją za siedzenie popychała ją coraz wyżej, aż wreszcie dwaj chudzi mężczyźni z mosiężnymi kółkami w uszach wyciągnęli ręce i wciągnęli ją na pokład.Pomogli jej zrobić kilka kroków, ale ledwie ją puścili - by pomóc temu, który ją wyratował -nogi ugięły się pod nią, jakby były z nasiąkniętej wodą gąbki.Podniósłszy się chwiejnie na czworaki, zapatrzyła się pustym wzrokiem na miecz, wysokie buty i zielony kaftan, które ktoś porozrzucał po pokładzie.Otwarła usta - i opróżniła żołądek z wody rzeki Elbar.Z całej rzeki, jak się zdawało, a oprócz tego z popołudniowego posiłku oraz śniadania; wcale by się nie zdziwiła, gdyby zobaczyła na dodatek kilka ryb, tudzież swoje trzewiki.Ocierała usta wierzchem dłoni, kiedy nagle do jej uszu dotarły głosy.- Czy mojemu panu nic nie jest? Mój pan bardzo długo był w wodzie.- Zapomnij o mnie, człowieku - odparł głęboki głos.- Znajdź coś, czym można owinąć panią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl